REKLAMA
  1. bizblog
  2. Emerytury

Wiek emerytalny do zmiany. Czas skruszyć polityczne tabu

Ryszard Petru ma rację, lepiej już obniżyć Polakom wiek emerytalny do 62 lat. To nawet miałoby sens i ZUS by na tym nie ucierpiał. Mężczyźni nie musieliby pracować, kiedy kończy im się już życie w zdrowiu, a kobiety stawać się bezużyteczne, kiedy są jeszcze w pełni sił. W dodatku miałyby może i nawet o 25 proc. wyższą emeryturę. I w zasadzie od lat 90. dokładnie taki był plan - wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn na poziomie 62 i pół roku. - Ten plan konsekwentnie realizowały przez 20 lat wszystkie opcje polityczne. Aż przyszedł PiS i ten wieloletni plan rozwalił, a teraz kłamie, że Polacy mają wolny wybór, kiedy przechodzić na emeryturę - mówi dr Tomasz Lasocki z UW.

31.07.2023
7:42
emerytura ZUS
REKLAMA

Podczas debaty liberałów Ryszard Petru kontra Sławomir Mentzen w RMF FM sprzed kilku tygodni padł pomysł: zrównajmy wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn, ale obniżając go do 62 lat, zamiast równając w górę do 65 lat.

REKLAMA

I to wydaje się niegłupie, bo jak wynika z badań IBRiS, to właśnie mężczyźni uważają, że wiek emerytalny w Polsce jest za wysoki, więc dostaliby marchewkę, mogąc pracować krócej o trzy lata.

Dla kobiet co prawda oznaczałoby to wydłużenie pracy o dwa lata, a one dziś wskazują, że ich wiek emerytalny jest odpowiedni. Ale kobiety mają znacznie niższe emerytury, więc można by pokierować narracją tak, żeby przekierować ich uwagę na to, o ile wyższe świadczenia sobie zapewnią, pracując dwa lata dłużej i że w końcu nie będą znacznie biedniejsze od mężczyzn. To się może udać. A jak będzie wola społeczna, dopiero wtedy jest szansa na wolę polityczną do ruszenia emerytur.

Agata Kołodziej, Bizblog: Czy taki plan miałby sens?

Dr Tomasz Lasocki: Od lat pomysł wieku emerytalnego na poziomie 62 lat w debacie publicznej nie padł, ale nie jest całkowicie nowy. Taki właśnie był plan od początku reformy, żeby zrównać wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn. I co więcej, szczątki tamtego planu, którego nie wdrożyliśmy w życie, widoczne są i teraz w sposobie naliczania kapitału emerytalnego. W jednym z jego parametrów zakłada się, że wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn to 62 lata i na tej podstawie wylicza kapitał początkowy, choć wiek emerytalny mamy na poziomie 60 i 65 lat.

I choć 62 lata to niewiele przy obecnej długości życia, to rzeczywiście, powrót do dyskusji o wieku na takim poziomie może przynajmniej wyrwać nas z klinczu, w jakim teraz jesteśmy, czyli w zasadzie zakazu mówienia o wieku emerytalnym przez polityków.

Dr Tomasz Lasocki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, były członek Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego, współautor „Białej Księgi” przeglądu emerytalnego 2016 (fot. WPiA UW, autor: Krzysztof Durkiewicz)

Zaraz zaraz. Przeprowadzając wielką reformę systemu emerytalnego, która przecież nadal trwa, założono, że wiek emerytalny ma być na poziomie 62 lat dla obu płci i na tej podstawie do dziś przeprowadza się część kalkulacji naszych emerytur, choć wiek emerytalny jest inny, bo nikt nie odważył się go zmienić?

Czy się nie odważył, to wyjaśnię za chwilę. Ale tak, trzeba było przyjąć jakieś założenia, jak obliczać kapitał początkowy, czyli ustalić wartość uprawnień w nowym systemie osób pracujących przed 1999 r. Przed 1999 r. ZUS po prostu nie prowadził dla każdego indywidualnego konta, więc nie wiedział, ile składek na emeryturę każdy odłożył w systemie. I do tych wyliczeń przyjmuje się liczbę miesięcy dalszego trwania życia, zakładając, że ubezpieczony przechodzi na emeryturę w wieku 62 lat. I to jest namacalny i prawny ślad tego, że mieliśmy mieć inny wiek emerytalny niż mamy.

Innym dowodem są opracowania prof. Marka Góry z drugiej połowy lat 90., który w „Bezpieczeństwie dzięki różnorodności” wyraźnie pisał, że równy wiek emerytalny jest warunkiem sprawiedliwych emerytur i nie doprowadzenia do niskich świadczeń dla kobiet.

Czyli wiedzieliśmy to doskonale od lat 90. i co?

I właśnie nic. Robiłem niedawno dokładne obliczenia na danych historycznych na potrzeby emerytury stażowych. Wyszło, że przeciętnie dla osoby, która przeszła na emeryturę w wieku 60, a nie 65 lat, świadczenie jest o jedną trzecią mniejsze. A to średnia dla dekady. Są lata, gdzie te różnice są jeszcze bardziej drastyczne.

To dlaczego na to pozwoliliśmy, choć to szkodliwe dla kobiet i niezgodne z planem, jaki sobie rozsądnie przyjęliśmy już w latach 90.?

Można było w 1999 r. zdecydować się na zrównanie wieku emerytalnego, ale rządzący pewnie zakładali, że mają jeszcze czas, bo nowy system emerytalny miał dotyczyć osób, które były urodzone od 1949 r., czyli pierwsza kobieta, która miałaby przejść na emeryturę po nowemu, miała przejść dopiero w roku 2009, a pierwszy mężczyzna w 2014 r. Politycy pewnie dali sobie jeszcze 10 lat, żeby zacząć ten wiek emerytalny podwyższać. I tak się mniej więcej przecież zadziało, bo prace nad wiekiem emerytalnym rzeczywiście zaczęto wcześniej. W 2009 r. roku się nie udało, ale ustawa podnosząca wiek emerytalny powstała w 2011 r. To się nadal składało w całość. 

Czyli to nie tak, że przez lata wszyscy ten temat zawalali? Raczej przez lata konsekwentnie realizowaliśmy plan, który miał nas prowadzić do równego wieku i mniej niesprawiedliwych płciowo emerytur, plan ten był realizowany przez dwie dekady przez wszystkie rządzące w tym okresie opcje polityczne, aż nagle przyszedł PiS i ten plan odwołał, obniżając wiek emerytalny i mrożąc debatę na ten temat?

Mniej więcej tak. Przecież to założyciel PiS był w rządzie, który reformę emerytalną w 1998 r. przyjął. Nie chce mi się wierzyć, że nie zapoznawał się z kluczowymi dla niej założeniami. 

Platforma zrealizowała tamte założenia, jednak podniesienie wieku dla obojga płci stało się zbyt kuszące dla ówczesnej opozycji, by tego „politycznego złota” nie wykorzystać. W efekcie debatę zamrożono na amen, bo dziś, po sześciu latach od obniżki, PiS nadal liczy, że dzięki niej Polacy będą na nich głosować. Na początku 2023 r. zamiast świętować „sukces” „Polskiego Ładu” zdecydowano się przypomnieć, że przed dekadą rozpoczęto podwyżkę wieku emerytalnego, choć nie dodano, że w ciągu dekady ten wiek byłby podniesiony zaledwie o trzy lata. Pozostali politycy boją się cokolwiek na ten temat powiedzieć, więc klasa polityczna nie odważy się w najbliższych latach odmrozić wieku wyznaczonego jeszcze przez Bieruta.

To odważmy się tę debatę teraz odmrozić. Gdyby wrócić do planu z końca lat 90. i zrównać wiek emerytalny na poziomie 62 lata, zamiast 65 lat (wkurzając całą Polskę), czy to dziś nie rozwaliłoby systemu?

To na pewno nie rozwaliłoby systemu, przeciwnie, wyrównanie wieku emerytalnego wzmocniłoby go. I argumenty są nie tylko po stronie zwykłej kalkulacji matematycznej, ale też po stronie społecznej.

Zacznijmy od liczb. Dane GUS na podstawie spisu powszechnego z 2011 r., bo nowszych jeszcze nie ma, pokazują, że kobiet w wieku 60 i 61 lat mamy w tej chwili 472 tys., a mężczyzn w wieku 63 i 64 lata mamy 474 tys., czyli prawie po równo. Zostaje jeszcze środkowy 62. rok życia. Kobiet mamy w nim 245 tys., mężczyzn 223 tys.

Gdybyśmy więc pstryknęli palcem i natychmiast zmienili wiek emerytalny na 62 lata zamiast go wprowadzać stopniowo, mielibyśmy dziś dodatkowo 700 tys. mężczyzn uprawnionych do wcześniejszego odejścia na emeryturę i 472 tys. kobiet, które musiałyby poczekać dłużej na zakończenie pracy w wieku 62 lat zamiast 60.

Przy wieku dokładnie w połowie - 62,5 roku, pogłowie emerytów byłoby dokładnie takie samo - po 600 tys. kobiet i mężczyzn dotknęłaby ta zmiana.

Ale to nie znaczy, że jednocześnie wydatki ZUS by się nie zmieniły.

Tu trzeba spojrzeć na odsetek osób, które będą dostawały minimalną emeryturę i z czasem ten odsetek w przypadku kobiet będzie nam mocno rósł. A to znaczy, że państwo będzie coraz więcej musiało dopłacać do minimalnych emerytur kobiet. Jeśli wyrównalibyśmy wiek emerytalny do 62 lat albo i 62,5, mniej byśmy dopłacali do minimalnych emerytury właśnie ze względu na dłuższą pracę kobiet.

A w przypadku mężczyzn, którzy znacznie rzadziej pobieraną minimalne świadczenia, dopłaty państwa nie powinny znacząco wzrosnąć, więc koszty dla systemu będą wręcz niższe. Choć system jednocześnie „straci” na mężczyźnie, który miałby umrzeć między 62. a 65. rokiem życia, bo przy niezmienionym wieku emerytalnym nie musiałoby mu wypłacić nigdy emerytury, a przy obniżonej granicy wieku do 62 lat, już będzie musiało płacić.

Warto też pamiętać, że skala aktywności zawodowej mężczyzn jest większa niż kobiet, choć zgodnie z danymi GUS liczba aktywnych 61-latek jest mniej więcej równa liczbie pracujących 64-latków.

Jeśli konsensus objąłby również brak emerytur stażowych, krążących coraz śmielej w debacie publicznej, to zrównanie wieku na powiedzmy 62,5 ze sporą dozą prawdopodobieństwa mogłoby okazać się neutralne z perspektywy finansów publicznych.

Ale dla mężczyzn nie byłaby neutralna, bo otrzymywaliby niższe świadczenia.

Tak, ale zobaczmy też, ile mężczyźni żyją w zdrowiu - ta granica, kiedy się kończy nasze życie w zdrowiu, zgodnie z danymi GUS sprzed pandemii wypada w 63. roku życia, co dziś powoduje, że kobiety kończą pracę, kiedy statystycznie jeszcze są w pełni sił, a z kolei mężczyźni już tracą zdrowie tuż przed sześćdziesiątką i cierpią na poważne choroby, a muszą jeszcze pracować do 65. roku życia.

Jest jeszcze silniejszy argument do zrównania wieku emerytalnego. Zwróćmy uwagę na publikowany przez GUS przeciętny stan kont emerytalnych dla osób, które urodziły się w 1965 roku, więc mają jeszcze chwilę do emerytury. U kobiet to średnio 297 tys. zł., a u mężczyzn 302 tys. - to zaledwie 4,6 tys. zł różnicy, a dane są świeże, bo za I kwartał 2023 r. Gdyby oni przeszli na emeryturę w tym samym wieku, nie byłoby istotnych różnic pomiędzy ich świadczeniami. To, co powoduje, że emerytury kobiet są o 1/3 niższe, to właśnie to pięć lat różnicy w wieku emerytalnym.

To wróćmy do nastrojów społecznych. Mężczyźni z obniżonego wieku się ucieszą - ich nie trzeba będzie przekonywać do zmian. Ale kobiety będą musiały pracować dłużej. Myślę, że można je udobruchać tym, żeby natychmiast przekierować dyskusję publiczną z lat na złotówki. O ile ich świadczenia byłby wyższe, gdyby pracowały o dwa lata dłużej?

Zobaczmy najpierw, że w 2013 r. Platforma Obywatelska próbowała to robić, ale narrację przejęli jednak ci, co mówili o stracie, nie o zysku. I ostatecznie w tej opowieści nie było tych, którzy zyskują.

To niech pojawią się dziś: o ile świadczenia kobiet będą wyższe?

Trudno to policzyć dokładnie na szybko, dlatego boję się rzucać dokładnymi liczbami, ale na pewno przynajmniej o 20 proc. W przypadku zmiany wieku na 62 lata to pewnie świadczenia byłyby wyższe raczej o kilkanaście proc., jeśli na 63 lata, to nawet i 25 proc.

No to teraz zejdźmy bardziej na ziemię. Żyjemy coraz dłużej, więc powinniśmy pracować dłużej, szczególnie, że rynek pracy cierpi z powodu braku rąk do pracy. Jak już ustalimy tę granicę wieku emerytalnego na poziomie 62 lat, to i tak powinniśmy zachęcać ludzi do dalszej pracy. Ryszard Petru proponował w debacie liberałów, by za każdy dodatkowy rok pracy emerytura była o 500 zł wyższa. Nie mówi, skąd te 500 zł wziąć. Czy jest szansa, że po prostu sami byśmy sobie to wypracowywali?

Emerytury z całą pewnością same z siebie by rosły przez dłuższą pracę, ale nie o 500 zł z każdym rokiem.

Ważniejsze jednak, że tu trzeba zburzyć pewne tabu: zachęcanie ludzi do dłuższej pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego to są mrzonki. W naszej świadomości społecznej jakoś utarło się i żaden szanujący się polityk w przestrzeni publicznej nic innego nie powie niż to, że moment przejścia na emeryturę to wybór. Niektórzy ewentualnie dodadzą, że ten wybór jest ograniczony możliwościami ekonomicznymi, czyli niskimi świadczeniami, które wymuszają dłuższą pracę. A to nieprawda! Emerytura została wymyślona jako świadczenie należne za brak możliwości pracowania na starość, a nie jako stypendium najlepiej dla osób 50+. Polacy nie mają żadnego wyboru, bo ten jest oczywisty – iść jak najszybciej na emeryturę.

Jak to?

Żeby naprawdę istniał wybór, czy zgłosić się po emeryturę czy jeszcze nie, należałoby zrobić jedną z dwóch rzeczy. Albo ich nastraszyć, żeby nie przechodzili, albo korzyści z nieprzejścia powinny być większe niż z przejścia. W tej drugiej opcji musielibyśmy dopłacać ludziom, a to by się nie opłacało, bo to jak powiedzieć komuś: nie zjedz tego jabłka, a w zamian dam korzyści większe niż to jabłko. Inaczej, skoro mam możliwość, to nie mam na co czekać. To bezsensu.

A straszenie?

To scenariusz, w którym mówimy, że możesz już przejść na emeryturę, ale nie możesz na niej dorabiać. Tylko że wtedy wylalibyśmy dziecko z kąpielą, bo to byłoby straszne dla gospodarki, że z aktywnego jeszcze człowieka robimy kogoś, kto w wytwarzaniu PKB już nie uczestniczy i odsyłamy go na boczny tor.

Jeśli więc mam do wyboru: człowiek osiąga wiek emerytalny i nic nie robi, albo człowiek osiąga wiek emerytalny i dalej idzie do pracy, to ja wolę to drugie.

No i w czym problem?

W tym, że to ratuje rynek pracy i finanse tego emeryta, ale nie podnosi efektywnego wieku emerytalnego, a w opowieści PiS tak właśnie się dzieje. I to jedna wielka bajka o podwyższaniu tzw. efektywnego wieku emerytalnego przy pozostawieniu wieku bierutowego. To nigdy nie zadziała tak, że w ustawie zapiszemy wiek emerytalny 62 lub 63 lata, a ludzie będą przechodzili w wieku 65 lat. Jakikolwiek wiek emerytalny ustalimy, to w skali całego społeczeństwa w takim wieku ludzie będą przechodzić na emeryturę, często kończąc przy tym pracę, niezależnie od jakichkolwiek wymyślonych zachęt.

I te zachęty prezes ZUS Gertrudy Uścińskiej, która regularnie opowiada w mediach, że odłożenie decyzji o przejściu na emeryturę choćby o rok może zwiększyć przyszłe świadczenie nawet o 10–15 proc., a odczekanie siedmiu lat może je nawet podwoić - to wszystko kłamstwo?

To nie jest kłamstwo, ale rachunek zysków i strat wygląda tak naprawdę inaczej: może i dostanę 500 zł więcej, jeśli popracuje jeszcze rok bez przejścia na garnuszek ZUS, ale jak umrę wcześniej, to nie dostanę nic. To lepiej dostać 500 zł mniej, i jednocześnie pracować dalej. Tak myślą seniorzy, co wynika ze statystyk. Wystarczy się tylko zwolnić na jeden dzień pracując na etacie, a prowadząc firmę nawet tego nie trzeba, dostać świadczenie z ZUS i ponownie się zatrudnić - emerytura jest może i o 500 zł niższa niż byłaby za rok, ale jest, a do tego dostaję jeszcze pensję z pracy.

Czyli mam dwa źródła dochodu zamiast jednego. Powiedzmy: 2 tys. emerytury + 3 tys. zł z pracy zamiast tylko 2,5 tys. zł z emerytury. 

Owszem, 80-latek na koniec może żałować, że nie będzie miał o 20 czy o 40 proc. wyższego świadczenia, bo nie przeciągnął momentu przejścia na emeryturę, ale do tej osiemdziesiątki najpierw trzeba dożyć. A mężczyźni w Polsce żyją średnio niecałe 72 lata. Niemniej, kogo pokarze długim życiem, ten nadstawi ucha na partię oferującą bonusy biednym emerytom. Tak się kręci polityka senioralna.

Czyli wiek emerytalny rzeczywiście należy im obniżyć?

Czyli wiek emerytalny należy przede wszystkim bezwzględnie zrównać. A co do życia w zdrowiu, zamiast wyciskać tych mężczyzn do cna w złych warunkach pracy, bez dobrej profilaktyki zdrowotnej, a na koniec schorowanym pozwalać coraz wcześniej odchodzić na emeryturę, należy zadbać lepiej o ich zdrowie. A my ciągle patrzymy na problem od fazy, kiedy mleko się już rozleje, zamiast nie pozwolić mu kipieć.

Uważam, że lepszy byłby wiek po 64 czy 65 lat dla obu płci, jednak gra się tymi kartami, które ma się na stole. Wiek 63, a nawet 62 lata z perspektywą podwyższenia wraz z wydłużaniem się życia czy też życia w zdrowiu jest lepszy z wielu powodów wymienionych w naszej rozmowie. Jeśli przypomnienie o tym pomyśle przez Ryszarda Petru skruszy polityczne tabu, to będzie to ważny przełom.

REKLAMA

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA