REKLAMA

Opłata małpkowa? Małe flaszki mają być droższe i to nie dla waszego zdrowia

Co poniektórym mogłoby się wydawać, że rząd Donalda Tuska za punkt honoru wziął sobie walkę o trzeźwość Polaków. Wszak tylko w tym roku słyszeliśmy o cenie minimalnej alkoholu, regulacjach co najmniej utrudniających sprzedaż wyskokowych napojów na stacjach paliw i wreszcie o konieczności podwyższenia opłaty za chyba najpopularniejszy alkohol nad Wisłą, czyli „małpki” - wysokoprocentowe małe buteleczki do 200 ml pojemności. Niestety, mam dla was złą wiadomość: bój wcale nie toczy się o promile w waszych organizmach, a o procenty w budżecie.

alkohol-wodka-ceny-budzet-panstwa
REKLAMA

Nie dawno w sklepie spożywczym usłyszałem bardzo dobry żart, który na serio zrobił mi dzień. Dwie panie stojące w kolejce do kasy gaworzyły, jak to nowa władza pod sterami Donalda Tuska wreszcie wzięła się na serio za chlanie Polaków. I bardzo możliwe, że w końcu te przeklęte „małpki”, po które tak chętnie sięgamy w drodze do pracy czy na zajęcia, będą droższe i naród wejdzie w ten sposób na wąską ścieżkę trzeźwości. Przyznam szczerze: trząsłem się ze śmiechu jeszcze przez wiele godzin. Bo wiara w to, że przez droższy alkohol, Polacy będą po niego rzadziej sięgać, nie jest potwierdzona żądną, wcześniejszą praktyką, a przy okazji jest co najmniej tak śmieszna i naiwna, jak pokładanie nadziei w rządzie, że ten rzekomo ma w sercu trzeźwość polskiego społeczeństwa. Moim skromny zdaniem jest dokładnie odwrotnie. W Ministerstwie Finansów od miesięcy kombinują nad tym, nie jak oduczyć Polaków pić wódkę, wino i piwo, tylko ile z tego jeszcze więcej wyciągnąć.

REKLAMA

Im droższy alkohol, tym mniej wlewamy w gardło?

Droższymi „małpkami”, przez które przerzucimy się na tanie piwo, albo - nie daj Boże - przestaniemy chlać w ogóle, straszeni nie jesteśmy wcale pierwszy raz. Np. w 2021 r. Witold Włodarczyk, ówczesny prezes Związku Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy, przekonywał, że uderzenie w segment „małpek” zmieni strukturę spożycia.

Za rok spotkamy się i porozmawiamy o tym, że Polacy piją więcej piwa - przekonywał w programie „Money. To się liczy”.

Takie argumenty padały przy okazji wprowadzania w życie nowej opłaty cukrowej, która zaczęła naliczać 25 zł od litra 100-proc. alkoholu sprzedawanego w opakowaniach o objętości 300 ml. Przez to za setkę wódki trzeba było płacić ok. 1 zł więcej, a za dwie setki jakieś 2 zł. Przy okazji różne gremia wskazywały, że wybór opakowania i jego wielkość ma realny wpływ na postrzeganie przez konsumentów i sposób konsumpcji produktu. Przywoływano m.in. ustalenia WHO, wedle których ograniczenie dostępności ekonomicznej napojów alkoholowych, tj. oddziaływanie na cenę tych produktów, jest uważane za jedną z najskuteczniejszych metod mających na celu ograniczenie nadmiernego spożywania alkoholu. No to sprawdzamy, jaki efekt Polakom zagwarantowały trochę droższe „małpki”. 

Więcej o alkoholu przeczytasz na Spider’s Web:

Zgodnie z danymi Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom średnie roczne spożycie napojów alkoholowych na jednego mieszkańca w litrach w przeliczeniu na 100-proc. alkohol 30 lat temu w 1994 r., wynosiło 6,63 litra. Dziesięć lat później w 2004 r. to już było 8,28 litra; w 2014 r. - 9,40 litra; a w 2021 r. - 9,70 litra. Rok później faktycznie ciut wyhamowaliśmy, co bardziej jednak widać było w statystykach niż w kondycji Polaków. 

W 2022 r. odnotowano spadek spożycia 100-proc. alkoholu w przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski z poziomu 9,73 l w 2021 r. do 9,37 l, i jest to poziom najniższy od 6 lat. Z drugiej jednak strony od kilku lat widoczna jest wyraźna tendencja zwiększania się liczby zgonów z powodu używania alkoholu, osiągając najwyższą wartość 14 048 przypadków w 2021 r. - czytamy w „Raport 2023: uzależnienia w Polsce”.

Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze

Wychodzi wiec na to, że droższe „małpki”, po zastosowaniu opłaty cukrowej, większej różnicy jednak w chlaniu Polaków nie zrobiły. Bo też razem z cenami alkoholu rosną nasze uposażenia. Przecież podwyższanie pensji minimalnej stało się w ostatnich latach w naszym kraju ulubionym zajęciem polityków. Efekt? 

Systematycznie od 2002 r. zwiększa się dostępność ekonomiczna napojów alkoholowych; za średnie miesięczne wynagrodzenie można było kupić w 2022 r. o blisko 140 proc. więcej butelek piwa o pojemności 0,5 l niż w 2002 r. i ponad 140 proc. więcej butelek wódki 40 proc. o pojemności 0,5 l. - wytyka opracowanie KCPU.

O co więc toczy się gra, skoro w Ministerstwie Finansów muszą doskonale zdawać sprawę, że droższe „małpki” nie wpłyną znacząco na trzeźwość Polaków? Chcąc dobrze odpowiedzieć na to pytanie najlepiej zerknąć do budżetu państwa na 2025 r. Założono, że deficyt ma nie przekroczyć 289 mld zł. To wyraźnie więcej niż jeszcze zapowiadano w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa (4,4 proc. PKB). Ale nie brakuje ekonomistów, którzy przekonują, że finansowa dziura będzie jeszcze większa, bo np. założenia dotyczące inflacji są niewystarczające. Trzeba będzie nowelizować i łatać gdzie się da. Podstawowe pytanie brzmi: z czego? 

Najlepiej sięgnąć do koszyka, z którego - niezależnie od obowiązujących akurat cen - Polacy i tak będą korzystać. Dlatego właśnie resort finansów chce wyrzucić do kosza wcześniejszą, papierosową „akcyzową mapę drogową”, która zakładała coroczny wzrost o 10 proc. daniny na papierosy i wyroby tytoniowe. Po nowych propozycjach resortu (akcyza na papierosy, cygara i cygaretki wzrosnąć miałaby o 25 proc.; na tytoń do palenia, susz tytoniowy o 38 proc.; na wyroby nowatorskie o 50 proc., a na płyn do papierosów elektronicznych o 75 proc.) paczka papierosów może kosztować nawet ok. 27 zł. I co? Będziemy przez to mniej palić? 

I dokładnie na tej samej zasadzie rząd szuka kasy w „małpkach”. Ministerstwo Finansów mówi o tzw. opłacie małpkowej, która obecnie wynosi 25 zł od litra 100-proc. alkoholu, a którą resort chciałby podnieść o 100 proc. Dzięki takiej zwyżce do budżetu państwa z tego tytułu wpłynęłoby ponad miliard złotych. Jest się o co bić? Jak najbardziej, przecież tylko w 2023 r. na wódkę wydaliśmy 16,8 mld zł, a na piwo 22,8 mld zł. Sprzedawane procenty Polakom to po prostu cały czas bardzo dojna krowa, która warto dokarmiać, zwłaszcza przy tak sporym deficycie budżetowym.

To może teraz pół litra będzie bardziej się opłacać?

Pokładanie wiary zaś w to, że przez droższe „małpki” będziemy mniej pić jest naiwne i do tego błędne logicznie. Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów PRL, władza postanowiła udać się na pojedynek z polskim alkoholizmem. W październiku 1982 r. wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholi wysokoprocentowych (powyżej 4,5 proc.) przed godziną 13. Zmniejszono też przy okazji o połowę liczbę punktów sprzedaży alkoholu. Biorąc pod uwagę dzisiejszą argumentację rządzących, tak niewygodne regulacje musiały wyhamować nasze chlanie, prawda?

REKLAMA

Ale niestety, nic takiego nie miało miejsca. Nauczeni przez dziesięciolecia kombinowania Polacy postanowili w takiej sytuacji wziąć sprawy w swoje ręce i wielu z nich wróciło do tradycji ojców i dziadków i swoimi bimbrowniami łamali państwowy monopol alkoholowy. Planowana gremialna trzeźwość Polaków znowu wzięła w łeb. Teraz będzie tak samo. Nie, wcale nie sugeruję, że przez droższe „małpki” wrócimy do domowej produkcji procentów. 

Nie ma takiej potrzeby. Zamiast droższych buteleczek o pojemności 200 ml, będziemy kupować całe pół litra. Dzisiaj taką butelkę można zakupić za raptem ok. 20 zł. Co sprytniejsi będą przelewać sobie wódeczkę do mniejszych buteleczek, niektórzy zrobią zapas na zaś, a część wypije po prostu więcej, przecież zaczynać dzień na jeszcze bardziej podwójnym gazie, to jeszcze lepiej, prawda? 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA