Dopieśćcie wreszcie prosumentów, przestańcie się cackać z górnikami
Średnio mnie interesuje, czy polską transformację energetyczną przeprowadzi prawa, lewa czy środkowa część polskiej sceny politycznej. Ważne, żeby wszyscy politycy w końcu zrozumieli, że tym się politycznie po prostu nie gra. Dekarbonizacją i odnawialnymi źródłami energii też nie. Bo inaczej, co pokazuje struktura energetyczna UE, zysk polityczny jest tylko na chwilę, rośnie za to nasz dystans do reszty Europy.
Przed nami wybory samorządowe, a w czerwcu do Parlamentu Europejskiego. W 2025 r. czekają nas z kolei wybory prezydenckie. W najbliższym czasie będzie sporo okazji do tego, żeby transformacją energetyczną grać i psuć dokoła niej klimat do woli. Co z tego, że przez to któryś już raz z rzędu skazujemy się na pogoń za Zachodem? Liczą się stołki na cztery lata, można wtedy na spokojnie jakiś kredyt na dom, czy wypasione auto przytulić, a i tak opowiadanych w kampanii głupot nikt nie będzie pamiętał.
Tylko niech aspirujący do politycznych apanaży pamiętają o tym, że nie chodzi o tę czy następną kadencję i ich puchnące ego przez następne cztery lata. Tylko o rachunki za prąd w przyszłości i częste wizyty u pulmonologa. Nie ma w tym ani grama demagogi. Tak po prostu podpowiada dotychczasowa praktyka. W połowie poprzedniej dekady na polityczną smycz zapięto wiatraki i lądową energetykę wiatrową. I do dzisiaj nie potrafimy się z tego pozbierać.
Wiatraki są już od prawie dekady w politycznym uścisku
Najlepszym przykładem, jak polityka potrafi wypaczyć kwestie energetyczne, są właśnie wiatraki i najnowsza historia energetyki wiatrowej na lądzie. Turbiny stały się politycznym więźniem w trakcie kampanii parlamentarnej w 2015 r. Wtedy politycy Zjednoczonej Prawicy uznali, że to będzie najlepszy straszak. Bo stara, polityczna szkoła twierdzi, że wyborca przede wszystkim ma się bać, a polityk ma na ten strach gotową receptę pokazać w blasku fleszy i zbierać za to pochwały, co w dniu wyborów powinno przekuć się na mandat. Żeby ten mechanizm zadziałał, trzeba najpierw strach wywołać i na prawej stronie polskiej sceny politycznej uznano, że tak jak kiedyś idealnie nadawały się do tego stonki ziemniaczane, tak teraz pasować jak ulał będą wiatraki.
Cały polski przemysł oparty jest na górnictwie. Polski dobrobyt oparty był na górnictwie. Zapytacie mnie o plan, o naprawę - jest jeden bardzo prosty: wypowiedzieć tę durną, bandycką ustawę klimatyczną - grzmiał w towarzystwie przyszłej premier Beaty Szydło Paweł Kukiz, podczas wiecu przed kopalnią Brzeszcze, który zorganizowano w październiku 2015 r.
Więcej o transformacji energetycznej przeczytasz na Spider’s Web:
Wtedy Polaków na różne sposoby przekonywano, że wiatraki to wymysł zachodnich korporacji, żeby zawładnąć Polską i jej siecią energetyczną. Że przez turbiny na wieczne bezrobocie skazani będą polscy górnicy. I w trakcie tamtej kampanii obiecywano z tymi turbinami raz na zawsze zrobi się porządek. W 2016 r. przyjęto słynną zasadę 10H, zgodnie z którą nowe turbiny na lądzie musiały być oddalone od zabudowań mieszkalnych o dystans odpowiadający co najmniej 10-krotnej wysokości wiatraka wraz z łopatami. Eksperci mogli załamywać ręce.
Bez odblokowania rozwoju farm wiatrowych na lądzie nie jesteśmy w stanie pomóc Polakom obniżyć ich rachunki za prąd - stawiał wtedy sprawę jasno Janusz Gajowiecki, szef Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Transformacja energetyczna na politycznej smyczy
Po ośmiu latach od przyjęcia zasady 10H sytuacja wygląda następująco: poleciało wydobycie węgla, które w ostatnich 6 latach spadło o 7 proc. A tylko w Polskiej Grupie Górniczej, która na wypłatę Barbórek (grudzień) i 14. pensji (luty) wydaje razem ok. 700 mln zł., koszty funkcjonowania spółki wzrosły aż o 68 proc. W 2023 r. 76 tys. osób zatrudnionych w polskim górnictwie odpowiadało za wydobycie ok. 48 mln t węgla.
W 1994 r. (w chwili jednorazowej całkowitej prywatyzacji całego górnictwa węglowego) Brytyjczycy wydobyli 50 mln ton, zatrudniając przy tym… 7 tys. osób (10 razy mniej niż w Polsce) - wyliczył na platformie X Bartłomiej Derski, szef serwisu Wysokienapiecie.pl.
Zasada 10H okazała się bardzo skuteczna. W czasie kiedy obowiązywała zablokowano 99 proc. inwestycji wiatrowych w kraju. W tym czasie podpisano też z górnikami umowę społeczna, która daje im gwarancje zatrudnienia, a harmonogram zamykania kopalni wyznacza na 2049 r. O relacjach między transformacją energetyczną a rynkiem pracy nikt za głośno nie mówi. Przynajmniej nikt z rządu, bo fachowcy wiedzą swoje.
Obecnie w polskim górnictwie zatrudnionych jest mniej niż 80 tys. ludzi. Tymczasem po liberalizacji zasady 10H zakłada się powstanie w lądowej energetyce wiatrowej nawet 100 tys. miejsc pracy i drugie tyle w offshore – wskazał w rozmowie z Bizblog.pl Piotr Czopek, dyrektor ds. regulacji w PSEW.
Manipulacja spycha Polskę
To wszystko ma bardzo konkretny wydźwięk. Bo chodzi o nasze portfele i rachunki za prąd. Cały świat przyspiesza z transformacją energetyczną, a Polska stoi w rozkroku. Teraz gorączkujemy się tym, ile zapłacimy jak uwolnione zostaną ceny prądu. Ale o tym, że gaz i węgiel za parę lat będą nas skazywać na energetyczną i finansową banicję nikt się nawet nie zająknie.
Brniemy w głupoty opowiadane przez polityków, chociaż widać jak na dłoni, że do niczego dobrego to nie prowadzi. Bardzo dobrze ukazuje to ostatnie opracowanie Biura Analiz Parlamentu Europejskiego (EPRS), które pokazało rozwój energetyki wiatrowej w krajach UE w ostatnich ośmiu latach. Widać doskonale jak tracimy dystans pod tym względem do największych unijnych graczy.
Polska obecnie ma jakieś 7,86 GW energii wiatrowej z lądu. To podobnie jak Holandia (6,22 GW), Portugalia (5,67 GW) czy Finlandia (5,61 GW). Ale jak Niderlandom dodamy jeszcze 2,83 GW z offshore (morska energetyka wiatrowa), to nas wyprzedzają. Kraj ponad 7,5 razy mniejszy od Polski może poszczycić się większym wykorzystaniem energetyki wiatrowej. Ale nie dlatego, że u nas jakoś mniej wieje niż w niderlandzkich depresjach. Po prostu tam politycy aż tak w transformację energetyczną się nie wtrącają. I to wystarczy.
Widzę, że przyszłość jest poprawna politycznie. To nic dobrego
Zasadę 10H czeka liberalizacja, chociaż przy tej okazji Ministerstwo Klimatu i Środowiska już zdążyło potknąć się o własne nogi. Czy to oznacza, że politycy wreszcie odpuszczą transformację energetyczną, która w końcu zacznie podążać własnym tempem? Nie jestem optymistą. Po pierwsze znowu goni nas kalendarz wyborczy, od którego uzależnieni są politycy i który ostatnio bardzo wyraźnie decyduje o kształcie kampanii.
Po drugie reprezentanci nowego rządu w pierwszej kolejności robią wszystko, żeby górnicy się na nich nie pogniewali. Minister przemysłu prof. Marzena Czarnecka w pierwszych tygodniach swoich rządów najpierw uspokajała pracowników spółek węglowych i przekonywała, że umowa społeczna pozostaje priorytetem. Potem pod rękę z Borysem Budką, szefem aktywów państwowych, pojechali do Brukseli, gdzie wyprosili się o pieniądze na górnicze wypłaty.
O specjalnych taryfach dla użytkowników pomp ciepła cisza, tak samo jak o zmianie zasad rozliczania prosumentów na korzystniejszy model, żeby wspomóc fotowoltaikę. Zastanawiam się, czy ktokolwiek rozmawia z górnikami na poważnie? A może by ktoś wreszcie podliczył, ile nas kosztują polskie kopalnie, i sprawdził, ile jeszcze wytrzymają nasze wiekowe bloki węglowe?