10H do lamusa. Najwyższy czas, by do boomu na fotowoltaikę dołączyły wiatraki
Po roku hibernacji w Ministerstwie Rozwoju i Technologii wraca sprawa nowelizacji zasady 10H. Teraz zmiany w ustawie pilotuje resort klimatu i środowiska. Głównym ich założeniem jest przekazanie większych kompetencji samorządom. To krok w dobrą stronę, ale nie rozwiązanie idealne – uważa Piotr Czopek, dyrektor ds. regulacji w Polskim Stowarzyszeniu Energetyki Wiatrowej (PSEW).
Eksperci rzadko są aż tak zgodni, ale tutaj akurat mówią jednym głosem: zasada 10H skutecznie blokuje rozwój energetyki wiatrowej. Ustanowienie reguły, że wiatraki nie mogą powstawać w mniejszej odległości od zabudowań niż 10-krotność ich całkowitej wysokości, zablokowało 99 proc. inwestycji w Polsce. Prawo obowiązuje od 2016 r., a rząd kilkakrotnie obiecywał jego nowelizację. Lobby antywiatrakowe skutecznie blokowało te inicjatywy. Aż do teraz.
Nowelizacja zasady 10H zaraz trafi teraz pod obrady Komitetu Stałego Rady Ministrów i potem powinna znaleźć się w porządku obrad Sejmu. Zmiany zakładają, że samorządowcy będą mogli obejść zasadę 10H, jeżeli pozwoli na to miejscowy plan zabudowy. Z zastrzeżeniem, że nawet wtedy odległość turbin od zabudowań nie może być mniejsza niż 500 metrów. Piotr Czopek, dyrektor ds. regulacji w PSEW, w rozmowie z Bizblog.pl tłumaczy, że to nie jest najlepsze rozwiązanie, ale zawsze to krok do przodu. I trzeba ludziom teraz pokazać, że wiatraki nie zagrażają ani im ani środowisku. A potem stawiać kolejne kroki.
40 proc. polskiej energii może pochodzić z wiatraków
Wierzy pan w rychły koniec zasady 10H? Takie obietnice rząd już składał kilkakrotnie, ale za każdym razem zmieniał potem zdanie. Jak będzie teraz?
Bardzo źle by było gdybym w to nie wierzył. Ale też rzeczywiście, wcześniej wiele razy padały podobne obietnice. Obecnie jednak ceny energii konwencjonalnej są już na takim poziomie, że nie możemy sobie pozwolić dalej na blokowanie rozwoju lądowej energetyki wiatrowej. Przecież to zdecydowanie najtańsze źródło energii. Nawet 4-5 razy tańsze od źródeł węglowych czy gazowych.
Cały przemysł w Polsce również potrzebuje zielonej energii. 80 proc. naszego eksportu trafia do UE, gdzie konsumenci coraz pilniej oceniają ślad węglowy. Jeżeli więc chcemy być konkurencyjni na międzynarodowych rynkach, z liberalizacją zasady 10H dłużej czekać nie możemy.
Samorządowcy będą mieli zdecydowanie więcej do powiedzenia. Ale może należało pójść jeszcze krok dalej?
Zacznijmy od tego, że nowelizacja to krok w dobrą stronę. Ale też od razu trzeba przyznać, że proponowana modyfikacja zasady 10H nie jest idealnym rozwiązaniem. Jednak dla inwestorów liczy się nawet taki sygnał. Inna sprawa, że w tym przypadku najbardziej sprawdzić może się technika tak zwanych małych kroków.
Trzeba najpierw ludziom pokazać, że wiatraki ani nie szkodzą środowisku, ani im samym. I że rachunki za prąd są wtedy znacznie niższe. Po latach panowania zasady 10H musimy ludzi powoli oswajać ze zmianami, a dopiero potem iść do przodu. Potencjał jest naprawdę spory. Za 10-12 lat nawet 30-40 proc. całej energii może pochodzić z wiatraków.
Polski offshore już ciekawi inwestorów z całego świata. Ale energetyka wiatrowa na lądzie też ma potencjał. Jakie są prognozy?
Liczymy, że po zapowiedzianej modyfikacji zasady 10H, będziemy świadkami boomu inwestycyjnego w lądowej energetyce wiatrowej. Może nie będzie tak dynamiczny, jak w przypadku paneli słonecznych, bo też proces inwestycyjny, który fotowoltaice zajmuje raptem 1-2 lata, w przypadku energetyki wiatrowej na lądzie trwa 4-5 lat. Ale z pewnością wiatraków w Polsce zacznie przybywać. Liczymy, że w ciągu najbliższych 10 lat moc energetyki wiatrowej na lądzie w Polsce podwoi się. Trzeba pamiętać, że to nie stanie się z dnia na dzień. Skutki podjętych teraz starań będziemy mogli odczuć dopiero za kilka lat.
A jak pan ocenia transformację energetyczną Polski? Potrafi pan sobie wyobrazić nasz kraj bez węgla?
Jak najbardziej. Wyobraźnia podpowiada mi nawet, że im szybciej zrezygnujemy z węgla, tym lepiej. Ale tutaj też trzeba wykazać się cierpliwością. Zanim odnawialne źródła energii zastąpią paliwa kopalne, miną jednak lata. Ważniejsze jest coś innego. Chodzi o zdecydowaną deklarację o odchodzeniu od węgla. Przecież górnicy to bardzo doświadczeni pracownicy, których trzeba przekwalifikować. I tak naprawdę to już się dzieje. W PSEW prowadzimy właśnie taki pilotaż dla kilkunastu ludzi. Bo często zapominamy o tym, że OZE mogą determinować powstanie nowych miejsc pracy i to skuteczniej niż energetyka konwencjonalna. Obecnie w polskim górnictwie zatrudnionych jest mniej niż 80 tys. ludzi. Tymczasem po liberalizacji zasady 10H zakłada się powstanie w lądowej energetyce wiatrowej nawet 100 tys. miejsc pracy i drugie tyle w offshore.
OZE szansą na obniżenie rachunków za prąd
Mijają kolejne lata. Czy w tym czasie Zielony Ład nam nie ucieknie? Mam wrażenie, że Polska znowu będzie musiała Europę?
Chyba większość polskich strategii opiera się na założeniu, że lepiej gonić niż uciekać. I dotyczy to wielu dziedzin życia, nie tylko energetyki. W Polsce mamy też do czynienia z częstą zmianą poglądów, co zazwyczaj skorelowane jest z kalendarzem wyborczym. Brakuje zgody ponad podziałami politycznymi, która gwarantowałaby, że ustalone projekty – nawet w przypadku nagłej zmiany rządu – będą dalej realizowane.
To byłby też istotny sygnał dla przedsiębiorców, którzy obecnie, w perspektywie kilka lat, tak naprawdę nie wiedzą, na czym stoją. Przyspieszenie rozwoju OZE w Polsce to też większe bezpieczeństwo energetyczne, co też pokazuje wywołana przez Rosję wojna na Ukrainie. Dosyć łatwo zbombardować jedną elektrownię niż niszczyć tysiące rozproszonych po całym kraju wiatraków. Dochodzi też czynnik ekonomiczny. Paliwa kopalne będą nam ciążyły coraz bardziej, a prawdziwy oddech kieszeniom Polaków przynieść mogą dopiero OZE.