3 listopada o godz. 12.00 w Warszawie plantatorzy tytoniu z całego kraju wyjdą na ulice. Mówią, że to już nie protest, tylko walka o przetrwanie. Przekaz jest prosty: „Nie żądamy przywilejów ani dopłat. Domagamy się prawa do pracy, do rozwoju, do stabilności.”

Polscy rolnicy piszą wprost w swoim stanowisku: stoimy na krawędzi katastrofy. Skarżą się, że zostali sami – bez wsparcia państwa, za to z kolejnymi unijnymi i międzynarodowymi pomysłami na „wygaszanie” ich branży.
„Nie możemy milczeć, gdy międzynarodowa organizacja, nieponosząca żadnej odpowiedzialności za skutki swoich decyzji, decyduje o losie polskich rolników” – podkreślają.
Tytoń to nie margines – to fundament wielu regionów. W Polsce jego uprawą zajmuje się ok. 8 tysięcy gospodarstw, a cały sektor zapewnia utrzymanie dla około 60 tysięcy osób. Polska jest też największym producentem tytoniu w Unii Europejskiej, odpowiadając za niemal 30 proc. całej unijnej produkcji. A mimo to – jak twierdzą rolnicy – rząd milczy, gdy ich branża staje pod ścianą.
Rząd milczy, Bruksela pisze dyrektywę
Pierwszy cios, mówią plantatorzy, przyszedł z Brukseli. W nowej dyrektywie TED, czyli przepisach o opodatkowaniu wyrobów tytoniowych, Komisja Europejska chce uznać surowy liść tytoniu za gotowy wyrób akcyzowy. Dla polskich przetwórców oznaczałoby to obowiązek składania gigantycznych zabezpieczeń akcyzowych, liczonych w dziesiątkach, jeśli nie setkach milionów złotych.
„To nie walka ze szkodliwością palenia, ale zamach na polską kasę i polską produkcję” – komentują rolnicy.
Trudno się dziwić ich złości, bo równolegle Bruksela planuje zrównanie stawek akcyzy dla wszystkich wyrobów tytoniowych, w tym dla tytoniu do podgrzewania. Efekt? Nie mniej palenia, tylko więcej przemytu.
Genewa wie lepiej
Jakby tego było mało, między 17 a 22 listopada w Genewie zbierze się Konferencja Stron WHO FCTC –COP11. Na agendzie: globalne ograniczenie produkcji i sprzedaży tytoniu, a nawet odejście od wspierania jego upraw.
Czytaj więcej w Bizblogu o rolnictwie
Światowa Organizacja Zdrowia przekonuje, że to konieczne w imię zdrowia publicznego. Problem w tym, że nikt nie bada, co stanie się z krajami, w których tytoń nie jest już symbolem nałogu, tylko źródłem utrzymania tysięcy rodzin. Polska – największy producent tytoniu w UE – ma być jednym z pierwszych „modelowych przypadków” wygaszania sektora.
„Globalne ambicje WHO nie mogą stać się przyczyną lokalnych tragedii” – ostrzegają autorzy stanowiska.
W ich opinii każda międzynarodowa decyzja o „zmniejszaniu produkcji” to w praktyce tysiące gospodarstw, które mogą po prostu zniknąć.
Kiedy zdrowie zabija gospodarkę
Z perspektywy Genewy i Brukseli to tylko polityka zdrowotna. Z perspektywy polskiej wsi – dramat ekonomiczny. Rolnicy widzą w tym wszystkim powtórkę z historii: znów ktoś w garniturze, daleko stąd, wie lepiej, jak mają żyć ci, którzy pracują od świtu.
Tytoń, obok mleka i zboża, to wciąż jeden z ostatnich surowców, które pozwalają wiejskim rodzinom utrzymać się bez dotacji. Dziś jednak to właśnie ta gałąź rolnictwa ma zniknąć jako pierwsza – bo tak wygląda „nowoczesna polityka zdrowotna”.
Niech WHO wygasi tytoń, ale niech nie zdziwi się, że razem z nim zgasną całe wsie
Świat chce żyć zdrowiej – i słusznie. Ale jeśli ta globalna terapia ma polegać na unicestwianiu jednego z ostatnich stabilnych sektorów rolnictwa, to wygląda raczej na terapię wstrząsową.
„Bo jeśli dziś nie staniemy razem, jutro nie będzie już czego bronić” – piszą plantatorzy.
Brzmi patetycznie, ale trudno o bardziej dosadne podsumowanie. Bo kiedy zdrowotna poprawność polityczna zamienia się w gospodarczy dogmat, to nie dym z papierosów, lecz dym z gasnących gospodarstw staje się prawdziwym problemem.






































