Deficyt budżetowy puchnie, bo rosną cały czas wydatki socjalne. W takim anturażu produkujemy coraz mniej węgla, zachowując dotychczasowy poziom zatrudnienia w branży wydobywczej. Górnicy jednak nie mają żadnych powodów do zmartwień. W kolejnym budżecie państwa na 2025 r. znowu zadbano, żeby im żaden włos z głowy nie spadł. A pewnie nie raz w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy będzie też mowa o podwyżkach ich pensji.
Dosyć długo można wyliczać różnice między poprzednim rządem Mateusza Morawieckiego a obecnym, pod sterami Donalda Tuska. Gorzej wskazać na podobieństwa, wszak jest ich znacznie mniej. Ale w jednej dziedzinie postawa jednej i drugiej władzy jest wręcz bliźniacza, prawie niemożliwa do odróżnienia. Bo jedni i drudzy uparcie rozwijają czerwony dywan przed górnikami i robią wszystko, co tylko mogą, żeby akurat ta profesja przypadkiem nie wpadła w zły humor. Jeszcze zacznie jakieś manifestacje organizować, palić opony w Warszawie i straszyć strajkiem. Pal licho politykę klimatyczną UE, cały ten Zielony Ład i rachunki za prąd Polaków, które przez uzależnienie od węgla i gazu też, będą w kolejnych latach tylko rosnąć. Ważne, żeby górnicy się uśmiechali i rządowi kłód pod nogi żadnych nie wrzucali. To było priorytetem dla rządu Zjednoczonej Prawicy i to też jest dla rzadu Koalicji 15 października.
Górnicy z parasolem ochronnym wartym 9 mld zł
Już poprzednia władza zadbała o to w 2021 r., żeby można było realizować dopłaty do górnictwa - w formie dotacji z budżetu lub też przez podwyższenie kapitału zakładowego obligacjami Skarbu Państwa. W przyszłym roku to będzie w sumie 9 mld zł. Z czego - jak zauważa serwis wysokienapiecie.pl - Minister Przemysłu zamierza przekazać obligacje skarbowe o wartości 5,4 mld zł na podwyższenie kapitału takich spółek jak Polska Grupa Górnicza, Południowy Koncern Węglowy, czy Węglokoks. Rząd tłumaczy to tym, że w 2025 r. dopłaty do polskiego górnictwa mogą okazać się wyższe niż to teraz przewidujemy.
Potrzeby w zakresie dopłat do redukcji zdolności produkcyjnych podmiotów węgla kamiennego mogą przewyższyć kwoty ujęte w ustawie budżetowej. W związku z powyższym zaistniała konieczność pozyskania dodatkowych środków na dopłaty do redukcji zdolności produkcyjnych przedsiębiorstw górniczych poprzez emisje skarbowych papierów wartościowych - tłumaczy Ministerstwo Finansów.
Wartość tych obligacji, razem z odsetkami, trzeba będzie spłacić i będzie to zrzucone na barki wszystkich podatników. Dr Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton oraz ekspert Business Centre Club, w rozmowie z serwisem prawo.pl, krytycznie ocenia takie dofinansowanie górnictwa.
Rozdawanie obligacji to kolejny sposób na obchodzenie limitów zadłużenia i deficytu. Taka praktyka powinna zostać zdecydowanie ukrócona - przekonuje.
Polska transformacja energetyczna choruje na spolegliwość
A gdzie w tym wszystkim jest polska transformacja energetyczna? Uciekanie od coraz droższych (też przez unijny system handlu emisjami ETS) paliw kopalnych, w kierunku OZE? Coś o programach przekwalifikujących górników? Przecież tylko w energetyce wiatrowej czeka na nich 100 tys. miejsc pracy, jak nie lepiej. Po co czekamy? Zamiast merytorycznego podejścia do sprawy, wolimy tak dobrze znaną nam od dziesięcioleci spolegliwość względem górników.
Cechował się nią rząd Ewy Kopacz, który bał się uderzyć w stół i zacząć robić porządek z coraz mniej rentownym górnictwem. Swoje dołożyła premier Beata Szydło i w ten sposób na zgliszczach zadłużonej pod korek Kompanii Węglowej powstała Polska Grupa Górnicza, która teraz też nie potrafi powoli wiązać końca z końcem. Na spolegliwość postawił również premier Morawiecki, który powołał w sumie 4 pełnomocników do spraw górnictwa. Podstawowym zadaniem każdego nich była notyfikacja przed Komisją Europejską umowy społecznej. Żaden z nich temu nie podołał.
Więcej o górnikach przeczytasz na Spider’s Web:
Zresztą cały ten dokument jest koronnym dowodem na relacje między władzą, a górnikami, niezależnie od tego, kto tę pierwszą akurat wywalczył. Umowa wszak zakłada zamykanie ostatniej kopalni w 2049 r. na rok przed osiągnięciem neutralności klimatycznej przez UE. Już przy okazji jej podpisywania, w maju 2021 r., eksperci jednoznacznie wskazywali, że te termin jest nie do obrony.
I spolegliwe na potęgę jest również obecne Ministerstwo Przemysłu, które od początku powstania powtarza w kółko górnikom tylko jedno: ta umowa społeczna jest nie do ruszenia i w tym kształcie będzie obowiazywać. Czyli rząd Tuska mówi Polakom: będziemy wydobywać coraz droższy węgiel jeszcze przez 25 lat, przy okazji mamy w nosie rachunki Polaków i ich płuca duszone smogiem. Wolimy dobry humor górników.
Rzucamy brzytwę, a górnictwo jest już na dnie
Nie oceniałbym owej spolegliwości aż tak surowo, gdyby polskie górnictwo mogło się samo bronić. Jakby branża mogła się pochwalić rekordowym wydobyciem, albo bardzo dobrą sprzedażą - milczałbym jak grób, na serio. Tylko, że jest dokładnie odwrotnie. Produkcja, przed majem 2020 r., ani razu nie spadła poniżej 4 mln t miesięcznie. Obecnie to standard, w 2024 r. powyżej 4 mln t była tylko raz: w styczniu - 4,12 mln t. I ze sprzedażą węgla jest bardzo podobnie. W maju 2020 r. pierwszy raz w historii polskiego górnictwa węgla kamiennego spadła poniżej 4 mln t (3,46 mln t). Teraz to norma: w 2024 r. jeszcze nam się nie udało pokonać tej bariery.
Jednocześnie sektor wydobywczy cechuje się nie od dziś przerostem zatrudnienia, o czym zresztą mówią sami związkowcy. I na razie jesteśmy świadkami pudrowania tej niefajnej rzeczywistości. PGG najpierw mówi o programie dobrowolnych odejść, potem zapowiada zwolnienia grupowe. O jakimś planie naprawczym myślą w JSW, za to w Południowym koncernie Węglowym o żadnej restrukturyzacji zatrudnienia nie ma mowy, przynajmniej na razie.
I na taką branżę, cechującą się coraz gorszym wynikami z miesiąca na miesiąc, z przyrostem zatrudnia i brakiem perspektyw w zderzeniu z polityką klimatyczną Brukseli, rząd Tuska przeznaczy w 2025 r. w sumie 9 mld zł. Tak, to ma sens.