Meleksy dla turystów parkują obok autobusów wiozących wojskowych na pogrzeb, turyści mijają się z żołnierzami, a alarm rakietowy budzi mieszkańców w środku nocy. We Lwowie normalność miesza się z wojną w sposób, który trudno sobie wyobrazić.

Pierwszego dnia we Lwowie robię zdjęcie, które najlepiej oddaje absurd ukraińskiej codzienności. Na pierwszym planie - kolorowe meleksy dla turystów. W tle - kościół z oknami zasłoniętymi blachą przed odłamkami rakiet. Pomiędzy nimi stoją autobusy wojskowe. Dziś jest ceremonia pogrzebowa trzech poległych żołnierzy.

Jadę na Pole Marsowe - nowy cmentarz bohaterów wojennych

To dawna nekropolia austriacka, z której Sowieci usunęli nagrobki. Od 2022 roku chowani są tu żołnierze. W pierwszym rzędzie leży Przemysław - jeden z niewielu obcokrajowców, na tym cmentarzu.

Część grobów to chłopcy poniżej 25. roku życia. Ochotnicy. Pobór zaczyna się dopiero od 25 lat.

Jako ochotniczki na wojnę jadą również kobiety.

Na niektórych grobach stoją drony - znak, że pochowany był operatorem.
Ruscy targetują pilotów dronów i snajperów - mówi mi żołnierz na przepustce, którego spotykam na cmentarzu Łyczakowskim.

Pytam, czy chce wrócić na front.
Mam tam kolegów (“U mene tam pacany”). Pewnie pojadę do Sum - odpowiada. Sumy to praktycznie linia frontu.
Rozmowę kończymy toastem za poległych. Dziś - inaczej niż dwa lata temu - nie mówi się już tak często "Slava Ukraini". Mieszkańcy czują, że slogan powtarzają często ludzie, którzy chcą jedynie zbić kilka punków sympatii.

Inna tradycja trwa nieprzerwanie.
O 9:00 Ukraina zatrzymuje się. Dosłownie
Ludzie wysiadają z samochodów, tramwajów, przystają na chodnikach. Minuta ciszy dla poległych.

Obok cmentarza otwierają właśnie zdigitalizowaną wystawę. Zaczyna się od trzech portretów - żołnierzy pochowanych tego dnia. Cmentarz jest już prawie pełny. Wkrótce prowizoryczne nagrobki i flagi - ukraińską i UPA - zastąpią białe kozackie krzyże.
Alarm o trzeciej w nocy
Lwów leży tysiąc kilometrów od frontu, ale śmierć dosięga i tu. Drugiej nocy budzę się na dźwięk alarmu. Rosjanie wypuścili salwę rakiet, które mogą trafić w każde miejsce w kraju. Aplikacja wysyła alert na każdy telefon. Z głośników w hotelu leci komunikat: "Proszę udać się do schronu".

Schodzę. W piwnicy czekają na mnie... kartony z winem. Ochrona wykorzystała schron jako magazyn. Oprócz mnie są tylko cztery osoby.

Usunąłem aplikację z telefonu. Nie mieszkam we wrażliwej dzielnicy, więc nie muszę się bać. Nie można przecież tak spędzać każdej nocy - wyjaśnia mi później jeden z mieszkańców.
Alarm tej nocy wraca jeszcze kilka razy. Rano czytam wiadomości: co najmniej cztery osoby zginęły, w tym 12-letnia dziewczynka. Rannych jest ponad 70. Atak trwał 12 godzin. Rosja wystrzeliła prawie 500 dronów i ponad 40 rakiet. Ucierpiały Kijów i Zaporoże.
Podstępna taktyka, nieludzka żądza ludzkiego cierpienia. W oknach wciąż tli się wczorajsze życie - czyjeś fotografie, zabawki dzieci, książki - napisała Regina Charchenko, pełniąca obowiązki szefowej rady miasta Zaporoże.
Polska w odpowiedzi na atak podniosła myśliwce w powietrze. To już nie pierwszy raz - 10 września polskie siły zestrzeliły rosyjskie drony, które naruszyły naszą przestrzeń powietrzną.
Kilka dni później rakiety uderzają we Lwów, zabierają na drugą stronę pięć istnień.
Ślub bez mundurów
Następnego dnia odwiedzam greckokatolicki kościół wojskowy. Obok wizerunków poległych wisi brzozowy krzyż przywieziony z frontu i łuski po nabojach.

Przed świątynią ustawiają się nowożeńcy. Rodzina świętuje, wyrzucając w powietrze płatki kwiatów. Coś przykuwa moją uwagę - nikt nie ma na sobie munduru wojskowego.
Każdy żołnierz zakłada go do każdej oficjalnej okazji. Dziś bardzo łatwo można się wymigać od służby. Wystarczy, że firma oznaczy cię jako osobę kluczową - wyjaśnia mi znajoma.

Faktycznie, w mieście spotykam amerykańskiego ochotnika, który cztery miesiące temu dołączył do legionu obcokrajowców. Ma wojskowe ubranie, na ramieniu naszywkę z flagą ukraińską.
Odwiedzamy razem targ staroci, gdzie mieszkańcy sprzedają książki na rozłożonych łóżkach polowych.
Śpimy na takich codziennie - komentuje żołnierz.

Ryneczek jest pełen ludzi, podobnie jak całe stare miasto. Gdyby nie żołnierki zachęcające do wpłat na wojsko, trudno byłoby uwierzyć, że te zdjęcia pochodzą z kraju ogarniętego wojną.

Ba! Na stadionie nieopodal właśnie zakończyła się konferencja technologiczna, IT Arena, gdzie ukraińskie startupy prezentowały najciekawsze produkty cyfrowe i wojskowe, a minister transformacji cyfrowej ogłaszał uruchomienie swojego cyfrowego bliźniaka.

Lwów celowo zachowuje pozory normalności. Właśnie tutaj trafiają uchodźcy ze wschodu kraju. Tu znajdują bezpieczne schronienie, które pozwala na ukojenie skołatanych nerwów. We Lwowie mogą choć na chwilę zapomnieć o okrucieństwach wojny.
Część z nich układa sobie życie we Lwowie, zakładając własny biznes. Od przewodniczki turystycznej słyszałem o lokalach serwujących fast foody czy o szwalniach założonych przez uchodźców z Doniecka. Lwów daje im przestrzeń na powrót do równowagi psychicznej i zaznanie zwykłej codzienności.
Kiedy opowiadam o żydowskim getcie, zdarza mi się dostawać pytania o szczegóły egzekucji Żydów przez Niemców. Ludzie, którzy widzieli śmierć na własne oczy, chcą porównać swoje doświadczenia do czasów drugiej wojny światowej – opowiada przewodniczka.
Inne wyzwania towarzyszą oprowadzaniu żołnierzy wracających z frontu.
Buzuje w nich krew, kiedy widzą, że inni wieczorami wychodzą do barów, podczas gdy oni nadstawiali za nas karku, siedząc w okopach. Do każdego trzeba podchodzić indywidualnie – dodaje.
Lwów żyje więc jednocześnie w trzech czasach:
- przeszłości upamiętniającej poległych,
- teraźniejszości próbującej zachować pozory normalności
- przyszłości, która ma być lepsza od tej sprzed wojny.
To miasto nadziei, które wierzy, że po ciemności zawsze przychodzi świt (w końcu W ciemności Agnieszki Holland działo się właśnie we Lwowie).