Kredyt 0 proc. to żadna atrapa. Sami zobaczcie
Dobra wiadomość: nie będzie trzeba się tratować w drzwiach banku, żeby go dostać, bo zniknie zaraz po tym, jak się pojawi. Nie wiemy jeszcze co prawda, jaką kwotę dopłat na ten cel przeznaczy rząd i jakie będą limity dochodów, ale wiemy, że kredyt 0 proc. będzie wydłużony o cztery lata, a to również dobra wiadomość dla deweloperów, którzy na tej podstawie będę mogli rozpoczynać nowe budowy.
Program Kredyt 0 proc. wydłużony cztery lata to nie lada news, bo przypomnę, że pierwsze doniesienia sprzed dobrych kilku tygodni mówiły, że program wejdzie w życie wiosną 2024 r. i będzie trwał do końca 2025 r. To bardzo mało czasu, szczególnie, że z czasem wiosna zamieniła się w lato, a potem jesień, bo program ma opóźnienia.
Flipperzy już się szykują
I bardzo dobrze zresztą, że ma opóźnienia, bo wynikają one przede wszystkim z tego, że Ministerstwo Rozwoju pierwszą propozycję poddało konsultacjom z ekspertami, a lepiej, żeby program był dopracowany niż głupi. I to wydłużenie programu o cztery lata to właśnie efekt nawoływania ekspertów. I nie chodzi nawet o to, że program, który miałby trwać może nawet krócej niż półtora roku, spowodowałby lawinowy wzrost zainteresowania Polaków, a popyt, który wybucha gwałtowanie podbija ceny mocniej niż taki rozłożony w czasie.
Jeszcze ważniejsze, że półtoraroczny program to nie jest żaden program, bo nie daje deweloperom pewności, że jest sens budować nowe mieszkania. Gdyby zaczęli budować w momencie uchwalenia ustawy o kredycie 0 proc., skończyliby już po jego wygaśnięciu. A więc znów mielibyśmy raczej prezent dla flipperów i spekulantów bardziej niż jakiekolwiek narzędzie polityki mieszkaniowej.
Choć, nie łudźmy się, spekulacji tak czy inaczej nie unikniemy. „Puls Biznesu” pisze, że to już się zaczęło - po wygaśnięciu Bezpiecznego Kredytu 2 proc. z końcem grudnia, flipperzy nie czekali długo z rozpoczęciem swojego cyklu inwestycyjnego i już zaczęli skupować mieszkania, by je wyremontować albo wykończyć i w sam raz być gotowym w momencie uruchomienia nowego programu dopłat do kredytów.
„Obecnie nieruchomości nie sprzedają się zbyt dobrze. Robimy więc zapasy, magazynujemy aktywa i niebawem będziemy je puszczać w rynek” – mówią gazecie, a „PB” komentuje, że skala zjawiska mogłaby być większa, gdyby nie to, że nie ma za bardzo co kupować, bo rynek ciągle jeszcze jest przetrzebiony przez Bezpieczny Kredyt 2 proc. W sumie nie ma się z czego cieszyć.
Ostatecznie wychodzi na to, że niezależnie od tego, jakie będą szczegółowe warunki uzyskania nowego kredytu z rządowymi dopłatami, program zrobi swoje - podbije ceny mieszkań. Czy bardzo dużo Polaków się na niego załapie, czy tylko trochę, czy popyt na mieszkania będzie znów wielki czy tylko podwyższony, oczekiwania są duże i to te oczekiwania będą pompowały ceny.
Ale prawda jest taka, że zupełnie nie wiemy, czy jest ku temu rzeczywisty powód.
Rozsądek mógł zatrzymać się w połowie drogi
Nie znamy bowiem zupełnie warunków. Owszem, kiedy ogłoszono po raz pierwszy szczegóły programu Mieszkanie na start, okazało się, że limity dochodów są tak wysokie, że skorzystać z preferencyjnych kredytów będą mogli również ci, których spokojnie stać na zaciągnięcie kredytu na rynkowych warunkach, bez pomocy państwa.
Ale to już nieaktualne.
Wiceminister rozwoju Krzysztof Kukucki podczas debaty zorganizowanej przez „Rzeczpospolitą” zadeklarował, że sporo się zmieniło podczas konsultacji społecznych i z kredytu 0 proc. będą mogli korzystać tylko ci, którzy są na granicy zdolności kredytowej.
Co to oznacza? Ciągle jeszcze zupełnie nie wiadomo. Ale jeśli ministerstwo mądrze zmieniło długość obowiązywania programu, zgodnie z tym, co postulowali eksperci, to jest szansa, że posłuchało ich również w pozostałych kwestiach i nie będziemy dopłacać bogatym, zarabiającym 33 tys. zł miesięcznie brutto, a taki właśnie limit został przewidziany dla pięcioosobowego gospodarstwa domowego, czyli w uproszczeniu dla rodzony z trójką dzieci. Zdolność kredytowa takiej rodziny to ok. 1,49 mln zł, spokojnie można kupić coś na rynku za te cenę, nawet w stolicy, nie wyciągając ręki po publiczne pieniądze.
Ale wiecie, co mnie martwi? Wiceminister Kukucki wyraźnie mówi o kredycie oprocentowanym na 0 proc., a nie o programie Kredyt 0 proc., który przecież dla singli czy par, wcale nie jest darmowy, a jedynie preferencyjnie oprocentowany.
Więcej o rynku mieszkaniowym oraz hipotekach przeczytasz na Bizblog.pl:
To by oznaczało, że tylko ci, którzy mieliby mieć kredyt za darmo, będą musieli spełnić warunek, że na komercyjny kredyt ich nie stać. Pozostali, którzy dostaną dopłaty, ale nie zostaną jednak zwolnieni z odsetek całkowicie, nadal mogą mieć całkiem wysokie limity zarobków i brać publiczne pieniądze mimo, że wcale nie muszą. Na to przynajmniej wychodzi, analizując publiczne wypowiedzi ministra.
Na przykład taka rodzina z jednym dzieckiem - w pierwszej wersji projektu ustawy limit zarobków to 23 tys. zł brutto, czyli 16 tys. zł netto. Zdolność kredytowa przy takich zarobkach to 1 mln 45 tys. zł, czyli naprawdę dużo, a zgodnie z planem taka rodzina miała prawo do oprocentowania obniżonego do zaledwie 1 proc.
Umieram z ciekawości, co tam w ministerstwie poprawili, bo wygląda na to, że nadal będzie co krytykować. No, chyba, że Mieszkanie na start zamieni się w prawdziwy program Kredyt 0 proc., czyli zniknie podział na liczbę osób w gospodarstwie domowym i progresja oprocentowania. Każdy dostanie darmowy kredyt. Każdy, kogo nie będzie stać na odsetki.