Flipperzy tną się pewnie żyletkami, wkrótce zacznie się wielka wyprzedaż
Polacy, którzy kupili mieszkania z myślą o inwestowaniu, są w kropce. Ceny nieruchomości na rynku wtórnym w niektórych miejscach w kraju zaczęły delikatnie spadać, w innych praktycznie stanęły w miejscu. Flipperzy, którzy nie zdążyli opchnąć lokali gorzko teraz pewnie żałują. Tak samo, jak ci właściciele mieszkań, którzy kupili je na kredyt z myślą o zarabianiu na najmie, a teraz rozpaczliwie szukają kupców, chętnych do zdjęcia im z pleców tego brzemienia.
Zarobieni w ostatnich latach deweloperzy siedzą na pieniądzach, spokojnie obserwując, co dzieje się na rynku. Nie pozwalają jak na razie, by ceny nowych lokali poddały się minorowym nastrojom kupujących i zaczęły zjazd w dół.
Spada liczba wniosków kredytowych? Deweloperzy zmniejszają liczbę rozpoczynanych inwestycji. W maju ruszyła budowa 22 tys. mieszkań – to spadek o 23 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Polacy narzekają, że za drogo? To przedstawiciele firm deweloperskich wyciągają rachunki i pokazują, o ile podrożały materiały budowlane. Rozkładają ręce tłumacząc:
Mieszkania są drogie, bo muszą być drogie
I tyle. Efekt? Z danych serwisu Otodom.pl, na które powołuje się Bankier.pl, wynika, że stawki ofertowe na rynku pierwotnym rosną dużo szybciej niż na rynku wtórnym. Szczególnie w Poznaniu i Szczecinie, gdzie koszt zakupu nowego lokalu wzrósł odpowiednio o 3,6 proc. i 3,0 proc. Nie, nie w skali rocznej. Z miesiąca na miesiąc.
Konkretnie rosną też oczekiwania deweloperów we Wrocławiu (2,2 proc.) i Warszawie (1 proc.). Oznacza to, że największą galopadę cen mamy za sobą. W ujęciu ostatnich 12 miesięcy w wielu miastach ceny poszły w górę aż o jedną piątą.
Można oczywiście zastanawiać się czy deweloperzy nie czasem straszą cenami w ogłoszeniach, by potem w drodze nerwowych negocjacji iść kupującym na rękę. Firmy proponują klientom takie rozwiązania jak „rok bez czynszu”, które może nie zmniejszając ceny bezpośrednio, ale w dłuższym okresie sprawiają, że cena zakupu i utrzymania lokalu przez pierwszy rok jest po prostu niższa.
W biurach sprzedaży też coraz częściej można usłyszeć o upustach oferowanych przez sprzedawców już na starcie. Czyli sytuacja zaczyna przypominać tę, sprzed kończącego się właśnie boomu mieszkaniowego. Panicznej wyprzedaży wciąż jednak nie ma. I zdaniem analityków nie będzie.
Na deweloperach świat się nie kończy
Nieruchomość można też kupić od zwykłego Kowalskiego, który kupił ją od dewelopera wiele miesięcy albo i lat temu. A teraz chciałby się jej pozbyć. Tu miejsca na opowieści o drożejącym betonie nie ma miejsca, bo budynek stoi przecież od dawna. Jedynym czynnikiem napędzającym wzrost może być wysoki popyt. A kiedy popyt spada, bo kredyty są dla Polaków za drogie, to co stoi na przeszkodzie, by także ceny zaczęły lecieć w dół?
Póki co, spadek, i to bardzo niewielki, widać tylko w Katowicach (0,1 proc.). W większości innych metropolii podwyżki są jednak bardzo liche – w granicach 0,5-0,7 proc. Większe wzrosty mieszkania z rynku wtórnego notują tylko w Szczecinie, bo o 1,2 proc.
Jeżeli gdzieś można jednak szukać promocji, to właśnie tutaj. Ci Polacy, którzy nasłuchali się o tym, ze wystarczy wziąć kredyt, wynająć mieszkanie, a potem czekać aż kasa z najmu odbuduje zdolność kredytową zderzyli się z ponad siedmioprocentowym WIBOR-em. Najem już nie tyle nie spina się finansowo, co przynosi potężne straty, bo miesięczna rata do zapłacenia bankowi stała się nagle o 1,5-2 tys. zł wyższa. Wynajmujący, nawet najbardziej zdesperowany, takiej podwyżki nie pokryje z własnej kieszeni.
Co stanie się natomiast z cenami mieszkań w dłuższej perspektywie? Analitycy HRE Think Tank przekonują, że mamy do czynienia tylko z chwilową anomalią. Popyt nie przeminął i gdy tylko RPP obniży stopy procentowe Polacy znów rzucą się do kupowania mieszkań. Zresztą nawet w 2022 r. do żadnej zapaści zdaniem ekspertów nie dojdzie. Pod koniec roku ceny lokali w największych aglomeracjach w kraju mają być od 7 do 12 proc. wyższe niż pod koniec 2021 roku.