Górnicy to tłuste koty. Nikt w kraju nie dostał takich podwyżek
O tym za bardzo nikt na głos nie mówi, bo nie dość, że to wyjątkowo trudny temat, to w dodatku jego podnoszenie z pewnością wkurzy górników. A prawda jest taka, że produkcja węgla z roku na rok kosztuje nas zdecydowanie więcej pieniędzy. Prym w tym zakresie wiodą górnicze uposażenia, które w ostatnich latach rosną w tempie, którego może pozazdrościć niejedna grupa zawodowa. W ten sposób nasza transformacja energetyczna z pewnością się nie powiedzie.
Bawią mnie dzisiaj ci związkowcy i górnicy, którzy nagle teraz zaczynają atakować poprzedni rząd Mateusza Morawieckiego. Psioczą m.in. na zbytni import czarnego złota i lamentują nad brakiem jakiejś jednej, spójnej wizji polskiej transformacji energetycznej. Naprawdę? Przecież przez ostatnie lata to nikt inny, jak właśnie górnicy byli w pierwszej kolejności beneficjentami rządów Zjednoczonej Prawicy. Spijali każde słowo z ust czterech kolejnych pełnomocników premiera Morawieckiego ds. górnictwa. Co więcej: podpisali z poprzednim rządem umowę społeczną, która nie tylko zakłada fedrowanie przez następne 25 lat, ale też pilnuje indeksacji górniczych pensji, gwarantuje jednorazowe odprawy i chroni też na określonych zasadach ich miejsca pracy.
Tymczasem w Polsce po prostu jest coraz mniej węgla. Nie chodzi jedynie o jego produkcję, ale też udział w miksie energetycznym. Jego dekarbonizacja, może powolna, ale jednak następuje systematycznie od miesięcy i nie da jej się zaprzeczyć. I można byłoby przypuszczać, że w rozsądnie zarządzanej gospodarce, w takim wypadku, kiedy tego węgla faktycznie jest coraz mniej, dzięki podjętym działania spada również koszt wydobycia czarnego złota. Niestety, u nas jest dokładnie odwrotnie.
Górnicy mogą się pochwalić rosnącymi od lat pensjami
Od liczenia, ile razy w ostatnich 3–4 latach wzrosły górnicze uposażenia, może głowa rozboleć. Inne grupy zawodowe mogą tylko pomarzyć o takim traktowaniu. A warto pamiętać, że po drodze mieliśmy pandemię drastycznie zmniejszającą zapotrzebowanie energetyczne, a potem nawet dwucyfrową inflację. Ale górnicy nawet tego nie odczuli. W ostatnie dwa lata koszty funkcjonowania Polskiej Grupy Górniczej (PGG) wzrosły aż o 68 proc. Jeszcze w 2021 r. średnie uposażenie w PGG wynosiło 8058 zł brutto. W 2022 r. to już było 10744 zł brutto. W ciągu roku mówimy więc o przeciętnej podwyżce na poziomie 2686 zł brutto, czyli o ok. 33 proc. Kto by tak nie chciał, ręka do góry?
Więcej o górnikach przeczytasz na Spider’s Web:
Do tego dochodzą jeszcze wypłaty dodatkowych świadczeń: Barbórki (w grudniu) i 14. pensji (w lutym). Tylko PGG obie te wypłaty kosztują w sumie nawet 700 mln zł. I żeby nie było, że dotyczy to wyłącznie nieszczęsnej PGG. Takie rozpasanie dotyczące kosztów pracowniczych panuje w całym górnictwie. Weźmy na przykład spółkę Lubelski Węgiel Bogdanka SA. Jak wynika z przedstawionych wyników finansowych świadczenia na rzecz pracowników w 2022 r. wyniosły 892 717 mln zł, a w 2023 r. to już było 1 mln 242 617 tys. zł. Mówimy więc o wzroście o 39 proc. raptem w ciągu 12 miesięcy.
Wydajność polskich górników kłania im się nisko w pas
Istotne jest również to, że kiedy tego węgla faktycznie jest u nas coraz mniej, to liczba górników wcale nie spada. Przez to dochodzimy do sytuacji absurdalnej, w której jeszcze w grudniu 2011 r. ponad 116 tys. górników odpowiadało za wydobycie przeszło 7 mln t węgla. Tymczasem 12 lat później, w grudniu 2024 r., 76 123 zatrudnionych górników odpowiadało za 4,03 mln t. Różnica jest tak kolosalna, że widzą ją sami związkowcy.
Bez odpowiedniej wydajności pracy ta spółka (PGG - red.) nigdy nie będzie konkurencyjna. Kilka lat temu produkcja wynosiła ponad 30 mln t, a dzisiaj mamy 20 mln t niemal tymi samymi załogami - przekonuje w rozmowie z Trybuną Górniczą Bogusław Ziętek, przewodniczący WZZ Sierpień 80.
Przy okazji związkowiec zwraca uwagę na to, co nie powinno umknąć. Bo spuchły nie tylko górnicze uposażenia. W górę poszły wyraźnie też koszty materiałów, usług i energii, które w niektórych sektorach miały wzrosnąć nawet od 150 do 200 proc.
Obudowy chodnikowe kupujemy 250 proc. drożej niż dwa lata temu - wylicza Ziętek.
Tak transformacji energetycznej w Polsce nie przeprowadzimy
Podobno w kwietniu mamy poznać szczegóły nowego projektu ustawy wiatrakowej, a w drugim półroczu światło dzienne ma ujrzeć nowa taryfa energetyczna, co może być świetną wiadomością dla użytkowników pomp ciepła, o co zresztą branża apeluje od miesięcy. Mogłoby się tym samym wydawać, że rząd Donalda Tuska być może wyjątkowo powoli, ale jednak transformację energetyczną w Polsce realizuje. Ale dla premiera i jego ministrów mam kiepską wiadomość: bez naruszenia komfortu górników - to się po prostu nie uda.
Wszak nawet projektowane przez obecny rząd nowelizacje strategicznych dokumentów (PEP2040; KPEiK) zakłada, że tego węgla mamy coraz mniej. Tylko wychodzi na to, że brakuje tego jednego odważnego, który powie to górnikom. Bo nasza transformacja energetyczna powiedzie się tylko wtedy, gdy skończymy z taryfą ulgową dla nich, jak rząd - truchlejąc przed strajkiem, czy manifestacją w Warszawie - lekką ręką przestanie w końcu rozdawać kolejne podwyżki, pokazując przy okazji, że pozostałe grupy zawodowe, niepotrafiące tak krzyczeć wniebogłosy, ma w głębokim poważaniu.
Zawsze też możemy rzecz jasna podążyć inną drogą. Z rosnącymi systematycznie pensjami górników, których nie będzie ubywać, ale węgla już tak. Z rozwiniętym systemem handlu emisjami ETS i też z systemem ETS2, zliczającym emisje z budynków i z transportu. I z galopującymi w węglowym anturażu naszymi rachunkami za prąd, plując przy okazji każdego dnia na Zielony Ład, ile tylko się da. Wybór zależy od nas.