Węgiel zostanie z nami dłużej. Tylko kto go weźmie?
Rząd musi szybko zdecydować, co dalej z węglem. Z jednej strony przy kopalniach Polskiej Grupy Górniczej zalegają 2 mln t węgla, którego nikt nie chce, a z drugiej Maciej Bando, wiceminister klimatu i środowiska odpowiedzialny za strategiczną infrastrukturę energetyczną, mówi wprost, że nasze elektrownie węglowe będą potrzebowały jeszcze wsparcia na długo po 2028 r. Zwolni je ze służby dopiero elektrownia jądrowa, która pewnie ruszy z opóźnieniem.
Raptem trzy miesiące minęły od wstępnego porozumienia w Unii Europejskiej w sprawie reformy rynku energii. Wcześniej Bruksela zakładała, że wsparcie finansowe elektrowni węglowych w Polsce z budżetu państwa w ramach tzw. rynku mocy możliwe będzie wyłącznie do 2025 r. Ale było jasne, że Warszawa będzie negocjować te zapisy, zwłaszcza w kontekście ostatniego kryzysu energetycznego. Mówiło się nawet o dacie 2035 r., ale niewielu brało to na poważnie, patrząc chociażby na średni wiek naszych bloków węglowych. Większość z 47 eksploatowanych ciągle bloków wybudowano w latach 60. ubiegłego stulecia. Dlatego koniec końców stanęło na 2028 r. Chociaż już w trakcie tamtych negocjacji było raczej wiadomo, że i ten termin trzeba będzie wydłużać.
Do czasu wybudowania naszej energetyki atomowej, zakończenia inwestycji w bloki gazowe, wybudowania magazynów energii, musimy polegać na zmodernizowanych blokach węglowych klasy 200 MW - tłumaczy Jerzy Buzek, europoseł Koalicji Obywatelskiej, jeden z głównych negocjatorów Polski w tej kwestii.
Węgiel musi z nami zostać aż do atomu
Teraz powoli staje się jasne, że trzeba usiąść z Brukselą w tej sprawie jeszcze raz do rozmów. Bo węgiel musi z nami na dłużej. Maciej Bando, wiceminister klimatu i środowiska, pełniący również obowiązki pełnomocnika odpowiedzialnego za strategiczną infrastrukturę energetyczną, w rozmowie z Reuters stawia sprawę jasno.
Nie mam wątpliwości, że jednostki węglowe będą potrzebne w systemie, dopóki nie zostaną w naturalny sposób zastąpione przez elektrownie jądrowe - przekonuje.
Więcej o węglu przeczytasz na Spider’s Web:
I jednocześnie nie ukrywa, że Warszawa będzie celować w przedłużenie regulacji zezwalających na dotowanie elektrowni węglowych po 2028 r. Wszak w pierwotnych planach budowa naszej pierwszej elektrowni jądrowej w gminie Choczewo nad morzem miała ruszyć w 2026 r. i zakończyć się w 2033 r. Zdaniem jednak wielu ekspertów jest już raczej przesądzone opóźnienie tej inwestycji.
Idealny model zakładałby, że elektrownie jądrowe zastąpią elektrownie węglowe, ale to perspektywa ponad 10 lat - nie ukrywa Maciej Bando.
Zdaniem pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej obecnie panuje dobry klimat do tego typu rozmów. Inne kraje też dyskutują teraz z Brukselą na temat wsparcia swoich aktywów energetycznych. Np. Niemcy zabiegają o możliwość dotowania elektrowni gazowych.
To jest moment, w którym dzięki zjednoczeniu wszystkie zainteresowane strony będą mogły uzyskać pewne przedłużenie tego terminu - uważa Bando.
Ważne też, jaki węgiel będzie trafiał do tych elektrowni
Rozmowy z Brukselą na temat przedłużenia terminu dotowania przez budżet kraju polskich elektrowni węglowych to dopiero początek. Sporego sprzątania wymaga nasz wewnętrzny rynek węglowy, gdzie od pewnego czasu jesteśmy świadkami niecodziennych wydarzeń. Bo też coraz większym ciężarem dla sektora jest rekordowy import węgla do Polski, który w latach 2022–2023 wyniósł łącznie ponad 36 mln t.
Mamy jeszcze ok. 16–20 mln t węgla sprowadzonego za czasów poprzedniej władzy, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić - skarży się Bogusław Ziętek, przewodniczący WZZ Sierpień 80, w rozmowie z Trybuną Górniczą.
Co gorsza: tylko przy kopalniach PGG jest teraz ok. 2 mln t węgla (w sumie, zgodnie z danymi Agencji Rozwoju Przemysłu, w styczniu 2024 r. przy kopalniach było w sumie 4,3 mln t czarnego złota), z czego zdaniem związkowców ok. 1 mln t węgla to jest węgiel niesprzedawalny, o bardzo niskiej kaloryczności 16–17 GJ/t, którego energetyka nie chce brać.
Nie wiadomo, co z nim zrobić. I tę kwestię też trzeba będzie jakoś rozwiązać - mówi Ziętek.
Związkowcy zresztą nie od dzisiaj apelują o jakiś prawny nacisk na nasze elektrownie, żeby w ten sposób przymusić je do odbioru rodzimego opału. To już teraz jest problemem, a co dopiero w perspektywie następnych 10 lat. Argumentem przeciw miała być wygórowana cena węgla made in Poland.
To nie może wyglądać w taki sposób, że górnictwo jest chłopcem do bicia dla energetyki. Ceny sprzedaży i odbiory muszą być na takim poziomie, żeby zabezpieczyć to, co się w PGG produkuje. Ceny muszą być racjonalne, nie poniżej kosztów wydobycia, bo dzisiaj mamy do czynienia z taką sytuacją - uważa szef WZZ Sierpień 80.