O „szambie” czytam w komentarzach internautów, z kolei w relacjach zwolnionych pracowników czytam natomiast o „szoku i panice”. Ale czy przypadkiem branża IT sama na własne życzenie nie zgotowała sobie takiego losu? Niezależnie o tego, co dokładnie stało się w Aptiv, co najmniej połowa pracowników IT w Polsce właśnie z takim traktowaniem powinna się liczyć, ponieważ sama się na to zgodziła.
Problem ze zwolnieniami grupowymi w krakowskim oddziale międzynarodowej firmy Aptiv jest po pierwsze natury emocjonalnej, taki godnościowy - ponad 200 osób zostało zwolnionych w ciągu 20 minut, za jednym zamachem, potem jeszcze jakieś 15 minut na spakowanie swoich rzeczy z biurka i to często w asyście przełożonego lub ochroniarza. Tak to się traktuje złodziei zwalnianych dyscyplinarnie.
Drugi problem wymaga dopiero wyjaśnienia. Dlaczego firma nie zgłosiła zwolnień grupowych do Urzędu Pracy, nie poinformowała związków zawodowych albo przedstawicieli pracowników, czego wymaga prawo, bo przecież zwolniła 10 proc. składu firmy?
Bo może wcale nie musiała?
To byli pracownicy czy kontraktorzy?
Posłowie partii Razem zgłosili sprawę do Okręgowego Inspektora Pracy w Krakowie, by ten sprawdził, czy firma przestrzegała przepisów dotyczących zwolnień grupowych, ale co ważniejsze, czy w firmie nie stosowano umów cywilnoprawnych w miejsce umów o pracę. I tu dochodzimy do sedna.
Tego nie wiemy, czy zwalnianych ludzi potraktowano „tylko” obcesowo, czy złamano Prawo pracy. Jeśli byli na tak popularnych w branży IT kontraktach B2B, to było prawdopodobnie - powiedzmy to sobie wprost - tylko bardzo niegrzeczne.
A jeśli byli pracownikami na umowie o pracę, prawdopodobnie złamano prawo. Obstawiam, że przy tak dużej skali zwolnień, nikt nie byłby aż tak głupi, by tak ordynarnie łamać prawo. Ale to tylko moje odczucie. Firma niestety tej kwestii nie wyjaśnia, biura prasowego w Polsce w ogóle nie ma, a kontakt mailowy dla dziennikarzy w razie pytań jest jeden, właściwie dwa, na cały region EMEA, czyli Europę, Środkowy Wschód i Afrykę. Napisałam, odpowiedzi nie dostałam i już się raczej nie spodziewam.
Na własne życzenie
A więc w całej tej medialnej aferze jest dużo emocji i zero informacji. Jak kogoś oburzają wysokie zarobki w IT, może sobie na własny użytek przyjąć wersję, że dobrze tak tym tłustym kotom, eldorado się skończyło i na dodatek wymachiwać danymi wyrwanymi z kontekstu, które rozbudzają wyobraźnię. Chcecie ich trochę?
68-84 tys. zł netto za pracę na stanowisku Chief Technology Officera - to jedna z ubiegłorocznych ofert rekrutacyjnych - podaje serwis theprotocol.it. Kontekst jest taki, że było to najwyższe oferowane wynagrodzenie, które przewinęło się przez ten serwis. Za to średnie widełki wynagrodzeń miesięcznych brutto w branży IT kształtowały się na poziomie 12-18 tys. zł.
Ciągle dużo?
To teraz zróbmy rozróżnienie na stanowiska i doświadczenie, żeby odrzeć was trochę ze złudzeń. Według theprotocol.it aktualne zarobki seniorów w obszarze backend, a więc jednej ze specjalizacji najchętniej rekrutowanych przez pracodawców, kształtują się pomiędzy 14 a 24 tys. zł brutto. Ale juniorzy mogą liczyć na wynagrodzenie rzędu 5-12 tys. zł brutto. A junior tester manualny 3,9-7,5 tys. zł brutto.
Idźmy jeszcze dalej, bo te zarobki to wymieszane dane zarówno dla ofert dotyczących umowy o pracę jak i kontraktów B2B, a to duża różnica w portfelu. Odsiejmy je więc. Theprotocol.it uruchomił właśnie serwis z siatką płac, gdzie można wybrać dane w zależności od formy zatrudnienia.
Weźmy senior beckend developera, skoro to najbardziej chodliwa teraz fucha. Według bazy danych średnie zarobki na B2B to 15-30 tys. zł netto + VAT. Na UoP to 14-24 tys. zł brutto, czyli 9,8-16,7 tys. zł netto.
Oczywiście od kwoty netto na B2B też jeszcze trzeba zapłacić podatki i składki, ale są one znacznie niższe niż na etacie. No i zawsze można je jeszcze obniżyć, wrzucając sobie psa w koszty.
Więcej o podatkach przeczytacie tu:
Efekt jest taki, że pracownicy w IT sami proszą się o brak etatu, czyli brak ochrony, jaką daje Kodeks pracy. Dane wyglądają następująco:
- Hays w 2015 r.: na umowie o pracę zatrudnionych jest 70 proc. programistów, 23 proc. prowadzi działalnośc gospodarczą;
- Bulldogjob w 2019 r.: na UoP zatrudnionych jest 56 proc. programistów, 28 proc. na B2B, 14 proc. na umowie zlecenie, a 8 proc. na umowie o dzieło;
- No Fluff Jobs w 2020 r.: 57 proc. ofert pracy dla specjalistów IT w Polsce stanowią umowy B2B;
- No Fluff Jobs i Ework Group w 2023 r.: w branży IT 9 na 10 pracowników jest freelancerami na kontraktach typu B2B (ale to zmyłka, bo ten akurat raport bada tylko freelancerów, więc to nie znaczy, że dziewięciu na dziesięciu pracowników w IT jest na B2B. Ale jednocześnie warto dodać, że tylko 7 proc. respondentów nie wybrało tej formy pracy, a samozatrudnienie zostało im narzucone).
„Tłuste koty” dostały nauczkę?
Przy tej okazji przypomnę spowiedź informatyka, który opowiadał mi w ubiegłym roku, jak zagraniczna firma działająca na polskim rynku z premedytacją łamie prawo pracy, zatrudniając na B2B zamiast na etatach. A gdy manager walczył o przestrzeganie przepisów, czyli o etaty - nie dla siebie, a dla swoich podwładnych - to koledzy go wyśmiali, że trzeba być idiotą, żeby iść na UoP i płacić tyle haraczu państwu, i szefostwo go zwolniło.
To ja teraz do tych kolegów mam pytanie: wkurzylibyście się, gdyby ktoś was zwolnił tak, jak tych ludzi z Aptiv? To już nawet nie ma znaczenia, dlaczego w tej krakowskiej firmie doszło do tego, do czego doszło. Bo takie „szambo” to my mamy nie w jednej firmie, ale w całej branży IT. Kwestią czasu było, kiedy wybije, bo pracownicy zapominają, że jak jest dobrze, to jest dobrze, ale umowy podpisuje się na złe czasy. A te właśnie przyszły.