Informatyk na JDG już nawet psa wrzuca w koszty. To nie jest żart. Ani przenośnia. Informatyk to też nie figura retoryczna. Większość informatyków udaje firmy, żeby płacić niższą stawkę podatkową, w przeciwieństwie do całej reszty zwykłych Polaków móc odliczać od podatku składkę zdrowotną i jeszcze w koszty wrzuca prywatne auto, mieszkanie i jak się okazuje, nawet prywatnego psa. Wystarczy udawać, że pies jest od ocieplania wizerunku, nawiązania relacji z klientami, co też mają psy, a czasem to i nawet mieszkania popilnuje, jak szef wyjdzie z biura i pójdzie na piwo z kolegami.
Przedsiębiorcy przez ostatnie osiem lat byli prześladowani - wiadomo - dlatego teraz chór głosów pyta, co nowy rząd zrobi dla przedsiębiorców? Jak ulży ich ciężkiemu losowi? Wyciąg informacji na ten temat z umowy koalicyjnej opublikowała niedawno „Rzeczpospolita” w Niezbędniku Przedsiębiorcy, w którym opisuje najważniejsze wydarzenia z ostatnich dni, wyroki sądów, organów skarbowych itp., które wpływają na działalność firm. I to tam właśnie znajdujemy zupełnie niewiarygodną historię, która jednak wcale nie jest zmyślona.
Pies na cele prywatne i służbowe
Informatyk prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą chce kupić psa. Po co? Żeby pod jego nieobecność pilnował firmy. A dodatkowo jest jeszcze czynnik marketingowy - pies w biurze będzie zachęcał kontrahentów do tego, żeby też zabierali na spotkanie z nim swoje pieski i zrobi się miło, a relacje handlowe zostają pogłębione.
Ale wiecie co? Jak to na JDG bywa, firma informatyka mieści się oczywiście w jego prywatnym mieszkaniu. Ktoś z was już opluł monitor kawą?
Informatyk, przykładny obywatel, uznał, że nie będzie kosztów zakupu owego psa, kosztów jego utrzymania, karmienia i szkolenia na siłę wrzucał w koszty firmy, tylko najpierw zapytał skarbówkę, czy może to zrobić. I oto skarbówka właśnie odpowiedziała mu na to: tak, ale nie w całości. A dokładnie wydatki związane z psem mogą zostać uwzględnione jako koszt jego firmy „w takiej części, w jakiej pies będzie wykorzystywany na potrzeby prowadzonej działalności” - czytamy w „Rzeczpospolitej. Wykorzystanie psa w części na cele prywatne odliczeniom od podatku nie podlega.
Więcej o podatkach przeczytacie tu:
Równi i równiejsi wobec fiskusa
Absurdu tej sytuacji tłumaczyć nie trzeba, ale zobaczmy, gdzie dziś jesteśmy z naszym systemem podatkowym. Najpierw przypomnę wam, jak ręcznie sprawdzałam, jak dużym problemem jest zatrudnianie w branży IT na B2B, choć zakres obowiązków i tryb pracy jednoznacznie wskazują na wykonywanie pracy etatowej.
Robiłam to przy okazji „spowiedzi informatyka”, który ujawniał mechanizmy, w jaki sposób zagraniczna firma obchodzi przepisy polskiego Kodeksu pracy, a przy okazji okazało się, że podobnie robi to choćby spółka Skarbu Państwa, która korzysta z „body leasingu”. Państwowej spółce nie wypada nie zatrudniać na etacie, ale może ogłosić przetarg na dostarczenie zasobów ludzkich i w ten oto sposób to firmy wygrywające przetarg zatrudniają pracowników jak tylko chcą. W tamtym konkretnym przypadku państwowa spółka celowa Aplikacje Krytyczne wyłoniła 10 firm, które miały jej dostarczyć zasobów ludzkich. Żadna z tych firm w swoich nowych ogłoszeniach o pracę - a było ich niemal 300 - nie proponowała kandydatom po prostu etatu, zawsze była opcja B2B.
To tyle w kwestii tego, dlaczego tak często czepiam się informatyków, nie wiedząc jeszcze nie wcześniej o ich zamiłowaniu do psów.
A teraz, wiedząc, że gros informatyków to zwykle pracownicy, zadajmy sobie pytanie, dlaczego zwykły pracownik etatowy nie może wliczyć sobie w koszty nie tylko psa ale też ubrania do pracy? Albo kosztów dojazdów do tej pracy? Dlaczego nie może amortyzować auta ani mieszkania ani nawet komputera? A szkolenia? Pal sześć jakieś specjalistyczne - te koszty pracodawca najczęściej zwraca, ale koszty nauki języka?
Te wszystkie pytania, uczciwie mówiąc, stawiam nie ja, ale ekonomista, taki prawdziwy, całkiem znany, nie jakiś no-name. Stawia je jednak w prywatnej rozmowie, więc nie wymieniam go z nazwiska. To zresztą nie ma znaczenia, ważne, do jakich konkluzji dochodzi:
Ale i tak największym skandalem jest zwalnianie pseudo-firm z solidarnego płacenia wysokiego podatku (jeśli zarabiają wystarczająco dużo), a absurdem – znaczne ograniczenie wysokości składki zdrowotnej. Mottem powinno być „ryczałt dla każdego” albo „9 proc. dla każdego” – nic pośrodku.
Ile mkw mieszkania kupi ci twój pies?
I tu dochodzimy do jeszcze ciekawszych wniosków. Bo to, co politycy zrobili „prześladując” przedsiębiorców, było de facto receptą na „pobudzenie” rynku mieszkaniowego, a mówiąc już bez ironii, receptą na wzrost cen mieszkań. Znowu cytując owego ekonomistę, recepta brzmi tak:
Praktycznie zwolnij najbogatszych niby-przedsiębiorców i informatyków z konieczności składania się na służbę zdrowia (to ufunduje im biedota i frajerzy, płacący 9 proc. i jeszcze podatek od tego). Pozwól im płacić bardzo niskie podatki (ryczałt albo od biedy dla nieudaczników – 19 proc., ale wszystkie koszty czyli auta, benzynę, sprzęt RTV, nawet wynajem mieszkania czy domu „pod firmę” niech sobie w koszty wliczają, czyli realnie pewnie płacą stawkę podatku mniejszą niż 10 proc.). Nie każ płacić składek ZUS w wysokości jak pracownik na etacie tak, aby tę górę wolnej gotówki, którą oszczędzą, mogli wydać na nieruchomości pod wynajem (no bo nie na giełdę – porównajmy ile pieniędzy idzie na GPW, a ile w nieruchomości). Taki mamy system. To oni napędzają inflacje mieszkaniową.
Ciekawe, ile metrów kwadratowych mieszkania można kupić, wrzucając psa w koszty? Pewnie bardziej opłaca się kupić jakiegoś rasowego, dużego, co dużo je. Ale nie będę tego liczyć, to bardziej zadanie dla księgowych, którzy chcieliby zabłysnąć.