REKLAMA

Zboże z Ukrainy. Rząd nałgał, Polacy uwierzyli. Oto cena za ten szwindel

Z gospodarką i polityką jest często tak, że niestety na potrzeby polityki upowszechnia się masowo teorie, które tłumaczą rzeczywistość gospodarczą w sposób, delikatnie mówiąc, nieprawidłowy, a mówiąc bardziej wprost są kompletnie wyssane z palca. Najsłynniejszym przykładem takiej polityczno-gospodarczej opowieści z mchu i paproci jest ta o tym, że ktoś coś ukradł z OFE (bo nie ukradł). Dziś jednak na topie jest historia o „zalewaniu polskiego rynku przez tanie ukraińskie zboże”, przed którym musimy się bronić.

Zboże z Ukrainy. Rząd nałgał, Polacy uwierzyli. Oto cena za ten szwindel
REKLAMA

Opowieść o tym, że ukraińskie zboże zagraża interesom polskich rolników, jest ewidentnie i przede wszystkim polityczna, ponieważ mieszkańcy wsi to kluczowa część tradycyjnego elektoratu partii rządzącej, więc partia robi wszystko, żeby tego elektoratu nie stracić. W tym celu najlepiej jest przed czymś ten elektorat bohatersko obronić. Złowrogi import ukraińskiego zboża świetnie się w tym kontekście nadaje do roli potwora, który zostanie pokonany.

REKLAMA

Niestety wpadająca w ucho opowieść ma dalej idące konsekwencje. Na podstawie błędnych wniosków wyciągniętych z tej opowieści najpierw wprowadziliśmy blokadę importu kilku produktów z Ukrainy, a następnie, nie uzgadniając swoich posunięć z Komisją Europejską, wystawiliśmy się na niemiłe konsekwencje zarówno ze strony Brukseli, jak i ze strony Ukrainy, która nas zaciągnie przed arbitraż Światowej Organizacji Handlu i wprowadzi jakieś cła lub blokady odwetowe, które zapewne zabolą polskich eksporterów. Korzyści nie ma tu absolutnie żadnych (poza potencjalną korzyścią polityczną jednej partii), jest za to szereg kosztów do poniesienia, co sugeruje, że opowiadanie głupot o gospodarce potrafi mieć wymierne konsekwencje.

Problem, czyli główne przeinaczenie w popularnej historii o zalewie polskiego rynku przez tanie ukraińskie zboże, które w efekcie wymiotło z rynku zboże polskie, polega na tym, że ono wcale nie było jakieś wyjątkowo tanie. Miało normalną cenę rynkową. A straty, które ponieśli polscy rolnicy były konsekwencją ich własnych zachowań, a nie nagłego importu ze Wschodu.

Minister popełnili błąd, rząd obwinił Ukraińców

Wszystko zaczęło się wiosną 2022 roku, w dwa miesiące po napaści Rosji na Ukrainę i dwa miesiące po tym, jak Unia Europejska chcąc pomóc ofierze agresji jej gospodarce zniosła wszystkie bariery celne na jej towary. Wtedy było to absolutnie niekontrowersyjne i wszyscy się na to zgadzali. Ceny zbóż były wtedy kosmicznie wysokie, bo wystrzeliły do góry zaraz po wybuchu wojny. Rynek zareagował w ten sposób, bo bał się, że przez wojnę i sankcje z rynku globalnego zniknie zboże zarówno ukraińskie, jak i rosyjskie. Oznaczało to perspektywę znaczącego ograniczenia podaży, cena więc wzrosła.

W maju 2022 zaczęła jednak spadać. Wtedy bowiem rynek doszedł do wniosku, że bał się na wyrost i że nie będzie z tą podażą tak źle. Okazało się bowiem, że Rosja wciąż ma sposoby na eksport swojego zboża, co więcej, kradnie zboże ukraińskie i je też sprzedaje jako swoje. Z moralnego punktu widzenia było to haniebne, ale z punktu widzenia popytu i podaży na rynkach globalnych oznaczało powrót do równowagi. Skoro podaży nie zabraknie, to znaczy, że cena wyskoczyła do góry niepotrzebnie. Dlatego więc od maja zaczęła spadać.

Więcej wiadomości o ukraińskim zbożu

I wtedy na scenę wkroczył minister rolnictwa Henryk Kowalczyk i powiedział rolnikom w Polsce, żeby nie przejmowali się tym, że cena zaczęła spadać, bo to jest spadek przejściowy, a za chwilę wrócą wzrosty i zboże będzie jeszcze droższe. Poradził też, żeby rolnicy w związku z tym nie sprzedawali swojego zboża od razu, tylko czekali na wyższe ceny, bo im się to opłaci. Jednocześnie minister bagatelizował sygnały z rynku mówiące o tym, że w Polsce pojawia się coraz więcej zboża z Ukrainy.

Pół roku później polscy rolnicy się wściekli, bo od czasu prognozy gospodarcze ministra Kowalczyka ceny zbóż nie urosły ani na chwilę, wręcz przeciwnie, spadały coraz szybciej. W efekcie w maju 2023 roku pszenica była w Europie i w Polsce o połowę tańsza niż rok wcześniej. Z poziomu powyżej 440 euro za tonę spadła poniżej 220 euro za tonę. W związku z tym, że już wcześniej widać było wyraźnie coraz większy napływ zboża z Ukrainy, PiS postanowił powiązać dwa niespecjalnie związane ze sobą fakty i tłumaczyć rolnikom, że ceny spadły właśnie przez import z Ukrainy, bo minister Kowalczyk doradził dobrze, a wszystko zepsuli Ukraińcy, ale ministra na wszelki wypadek odwołano. Od tamtej pory ta historia jest nieustannie obecna w polskiej przestrzeni publicznej, chociaż jest nieprawdziwa.

Próba spekulacji na rynku zboża się nie powiodła

Ceny zbóż w Polsce spadły tak bardzo nie przez „tani import”, ponieważ spadały one tak samo w całej Europie, a główną przyczyną spadku był wcześniejszy nadmierny, kosmiczny wręcz wzrost. Rynek w ramach tego spadku wracał po prostu do normalności. Tak więc to, co działo się w Polsce nie było w żadnym stopniu wyjątkowe. Po drugie, zboże z Ukrainy faktycznie mogło do nas płynąć bardzo szeroko głównie dlatego, że firmy zajmujące się przetwórstwem miały poważny problem z zakupem odpowiednich ilości zboża od rolników.

Przypomnę, że zgodnie z sugestiami ministra odpowiedzialnego za rolnictwo ci bowiem nie chcieli tego zboża sprzedawać i czekali na wyższe ceny nawet wtedy, gdy trend spadkowy na rynku zbóż był wyraźnie widoczny. Zboże z Ukrainy wlało się więc do nas także dlatego, że pojawił się u nas spory popyt na zboże. W związku z tym nie trzeba było jakoś specjalnie obniżać cen tego zboża.

Sytuacja nie polegała więc na tym, że pojawiła się jakaś nieuczciwa konkurencja na rynku, w wyniku której Ukraińcy wyrugowali z niego polskich rolników podstępnie oferując niższe ceny. Tak naprawdę polscy rolnicy sami dobrowolnie z tego rynku wtedy zeszli w ramach własnej, nieumiejętnie prowadzonej spekulacji, robiąc tym samym miejsce dla innych, którzy z tej okazji skorzystali, bo akurat mogli.

Ale oczywiście w świecie polityki nie można mówić, że to wszystko przez błędne prognozy ministra i błędne spekulacje rolników, znacznie prościej wszystko zwalić na Unię Europejską i Ukraińców.

Fikcyjne zagrożenie ze strony Ukrainy, realne koszty

Warto też zauważyć, że w tym roku sytuacja była już zupełnie inna, niż w 2022 r. Ceny spadły na tyle nisko, że sprzedaż ukraińskiego zboża na naszym rynku nie wyglądała już tak atrakcyjnie, poza tym doszło do tego ewidentne ryzyko polityczne. Z drugiej strony przetwórcy tym razem nie mieli już problemu z zakupem zbóż, bo tym razem nikt nie czekał na wyższe ceny i nasz krajowa podaż wyglądała już normalnie.

Zdaniem niektórych ekspertów była nawet większa, ponieważ pojawił się problem logistyczno-rynkowy z eksportem polskiego zboża. Polskie porty mają ograniczoną przepustowość, a ta zajęta jest w jakiejś części przez tranzyt zboża z Ukrainy, które płynie w świat do odbiorców. Skoro więc trudniej wyeksportować polskie zboże, to jest go więcej na rynku lokalnym, co pomaga utrzymywać ceny nisko (co swoją drogą jest bardzo korzystne z punktu widzenia całej gospodarki).

REKLAMA

Dlatego wprowadzanie i przedłużanie blokady importu ukraińskiego zboża było od strony ekonomicznej bez sensu. Wygląda na to, że walczyliśmy w ten sposób z nieistniejącym, fikcyjnym zagrożeniem. Koszty tych decyzji niestety fikcyjne nie będą. Ale tak już bywa w kampaniach wyborczych. A historia o złym, ukraińskim zbożu przed którym trzeba było ratować nieszczęsnych polskich rolników będzie żyć i cieszyć się popularnością zapewne jeszcze bardzo długo.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA