Nie chcecie zboża z Ukrainy? To dostaniecie rolniczy Polski Ład. Tak wygląda odpowiedź rządu na protesty
W kwestii zboża z Ukrainy i wściekłych rolników są dwa problemy do rozwiązania. Niestety z punktu widzenia rządu, który powinien te problemy rozwiązać (tak właściwie wcześniej powinien do nich nie dopuścić, ale na tamtym etapie ewidentnie poległ), bardzo trudno będzie załatwić obydwie sprawy jednocześnie, bo załatwienie jednej automatycznie utrudni rozwiązanie tej drugiej.
Chodzi o to, żeby cena zbóż ponownie wzrosła, a także o to, żeby jakoś zlikwidować i upłynnić nadwyżkę, którą obecnie mamy w kraju. Jedno wydaje się powiązane z drugim. Bo kiedy zniknie nadwyżka, cena powinna wzrosnąć sama, rząd jednak zajął się sprawą nie od tej strony, co trzeba. Czyli najpierw zaproponował sztuczny wzrost cen za pomocą skupu. Jarosław Kaczyński, który wprawdzie nie pełni żadnej ważnej roli w państwie, ale za to jest tu chyba mózgiem całej operacji zapowiedział 1400 złotych za tonę. Cena rynkowa to obecnie około 250 euro za tonę w Europie (czyli nieco poniżej 1200 zł). Na polskim rynku hurtowym według danych z biuletynów Ministerstwa Rolnictwa na początku kwietnia pszenica kosztowała około 1200 zł.
Wydaje się więc, że przynajmniej na poziomie deklaracji ta sprawa jest załatwiona. 1400 zł za tonę, to tyle, ile wynosiła cena parę miesięcy temu. Wprawdzie nie tak dużo, jak rok temu, gdy była ona w okolicach 1700 zł, ale tamten poziom był wyjątkowo wysoki. Wtedy świat bał się, że na rynkach globalnych zabraknie zboża, zarówno z Ukrainy (przez wojnę), jak i z Rosji (przez sankcje). Dziś wiadomo, że ten scenariusz się nie zrealizował, więc zboża generalnie tanieją na całym świecie. Nadal jednak są wyraźnie droższe niż chociażby w 2021 roku i wcześniej.
Jednocześnie rząd zamknął granicę z Ukrainą dla artykułów spożywczych, więc teoretycznie nic więcej do nas już z tamtej strony nie wjedzie. Jednak to posunięcie nie rozwiązuje problemu nadwyżki, bo ta powstała wcześniej. Problem z nadwyżką jest poważny, ponieważ cały system magazynowania zboża ma swoje limity i przepustowość. Jest to więc problem infrastruktury, którego nie da się rozwiązać z soboty na niedzielę jednym rozporządzeniem.
Jak opróżnić magazyny ze zbożem przed żniwami?
Najpoważniejszym skutkiem dzisiejszej sytuacji może być to, że nie będzie gdzie przechowywać ziarna z nowych żniw, które rozpoczną się za niecałe trzy miesiące. To z kolei będzie oznaczać, że za rok, wiosną 2024 r., tego ziarna będzie za mało i wtedy w efekcie trzeba będzie się ratować importem po cenach zapewne rekordowo wysokich, bo klient w potrzebie zawsze płaci więcej.
Aby tego uniknąć, powinno się w najbliższych tygodniach opróżnić magazyny i silosy ze zbiorów ubiegłorocznych, które tam ciągle są. Tu pojawia się pytanie, dlaczego tak właściwie dalej tam są? Zwykle jest tak, że zboże po żniwach zaczyna powoli tanieć, dlatego rolnicy jeszcze w czasie żniw starają się sprzedać plony po ustalonej cenie. W ten sposób zaspokajają zdecydowaną większość popytu ze strony przetwórców i dlatego potem cena już zazwyczaj nie rośnie.
Ostatni rok był jednak inny, bo w lutym wybuchła wojna, więc zboża, podobnie jak cała masa innych surowców, znacząco podrożały na wiosnę. Jednocześnie mocno poszły w górę koszty produkcji rolnej (nawozy, paliwo itp.). Wzrost cen zboża nie musiał zatem oznaczać dla rolnika wyższej rentowności.
Latem był on więc w trudnej sytuacji – ceny zbóż już wtedy zaczęły spadać (szczyt notowań był w maju), jednocześnie koszty nie spadały. Trzeba było podjąć decyzję, czy zaryzykować i czekać na kolejną falę wzrostu cen, czy może pogodzić się z mniejszymi zyskami i sprzedać zboże, uciekając przed ryzykiem dalszego spadku cen. Jednocześnie już wtedy do Unii, a więc także na polski rynek docierało zboże z Ukrainy w ramach wsparcia dla gospodarki tego kraju.
Wtedy pojawił się dziś już legendarny wywiad byłego ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka, który w czerwcu powiedział, żeby zbożem z Ukrainy się nie martwić i że ceny zboża za pół roku będą wyższe, więc rolnicy powinni poczekać i sprzedać swoje plony później.
Oczywiście minister grubo się pomylił, bo pół roku później pszenica była o ponad 20 proc. tańsza. Dziś mówi się, że większość rolników postanowiła czekać na wyższe ceny właśnie przez jego byłego szefa resortu rolnictwa. To zresztą dlatego potem rzucali w niego jajkami na publicznych spotkaniach i dlatego w końcu uciekł on ze swojej posady na znacznie wygodniejsze stanowisko szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Ze swojej strony trochę wątpię w tę legendę o tym, że to wszystko przez jeden wywiad ministra z czerwca, bo polscy rolnicy nie słyną z tego, że ślepo ufają ministrom i ich słuchają. Jak trzeba było się szczepić na COVID i chodzić w maseczkach, to jakoś nie wszyscy chcieli słuchać ministra zdrowia.
Tak czy inaczej, rolnicy postanowili zaczekać na wyższe ceny, wbrew logice i temu, co się działo na rynkach. No i tak właściwie czekają do dziś. Popełnili poważny błąd biznesowy, co może zdarzyć się każdemu przedsiębiorcy, po czym uparcie w nim trwali miesiącami, co wielu przedsiębiorców eliminuje z ich rynku. Ale rolnikom raczej to nie grozi, bo uratuje ich rząd.
Mamy za dużo zboża. Powinniśmy je wyeksportować
Pozostaje problem zapchanych silosów z ziarnem z ubiegłorocznych żniw i zapchanych magazynów przetwórców, którzy zamiast zboża krajowego kupili zboże z Ukrainy. Efekt jest taki, że według szacunków ekspertów mamy w tej chwili kilka milionów ton zboża w kraju za dużo i powinniśmy je jak najszybciej sprzedać za granicę. Rolnicy jednak nie chcą tego robić, bo cena wciąż jest dla nich za niska. Jeśli rząd faktycznie jakoś odkupi od nich to zboże po 1400 zł za tonę, to wtedy on będzie mógł to sprzedaż na rynkach zagranicznych prawdopodobnie ze stratą.
Licząc szybko i w pamięci: jeśli odkupi 5 mln ton po 1400 zł i potem sprzeda je załóżmy po 1100 zł to straci 300 złotych na tonie. 300 zł razy 5 mln to daje 1,5 mld zł straty. To nie jest kwota, która zniszczy nam finanse publiczne, rząd lekką ręką wydaje większe kwoty na większe głupoty. Zresztą odkorkowanie magazynów na zboże w ogóle nie jest głupotą, jest wręcz koniecznością. Większy problem to logistyka. Pal licho te półtora miliarda straty, gorsze jest to, że zdaniem Izby Zbożowo-Paszowej, przepustowość wszystkich portów w Polsce, z których można wysłać zboże w świat to jakieś 750 tysięcy ton miesięcznie.
Eksport 5 mln ton zabrałby więc prawie 7 miesięcy. Tymczasem my mamy jakieś trzy miesiące czasu i nadal o problemie głównie gadamy.
Co więcej publiczna zapowiedź, że rząd będzie kupować zboże po 1400 zł za tonę, a więc po cenie o 20 proc. wyższej niż na europejskich rynkach może przyciągnąć do nas sprzedawców z innych krajów unijnych. Mamy w końcu przecież wspólny rynek. Ukraina jest zablokowana, ale nie da się zablokować kogoś, kto będzie chciał sprzedać u nas zboże z Czech, Słowacji, Litwy czy Niemiec. A chętni mogą się znaleźć, bo cena brzmi bardzo atrakcyjnie.
W efekcie więc rząd zaczynając od korekty ceny, zamiast od odkorkowania magazynów może dodatkowo pogorszyć sytuację, bo zamiast napędzać eksport, który jest dla nas ratunkiem, może niechcący napędzić import. Chyba że namówi Komisję Europejską, aby skup po 1400 zł za tonę ogłosić w całej Unii albo jakoś zablokuje możliwość sprzedaży w Polsce zboża z innych państw unijnych.
Dodatkowo taka zapowiedź utwierdza w przekonaniu naszych rolników, że nie warto schodzić z ceną do poziomu rynkowego. W innym przypadku być może w końcu uznaliby oni, że nie ma wyjścia i tuż przed żniwami sprzedaliby towar taniej. Jego wyeksportowanie zabrałoby trochę czasu, ale przynajmniej dałoby się wtedy zrobić kolejne żniwa. Sęk w tym, że ponieśliby na tym straty, których teraz na pewno nie zaakceptują, bo rząd właśnie im obiecał wyższą cenę.
W nagrodę rząd wymyśli dla rolników nowy Polski Ład
Zboże więc dalej leży w magazynach, a jego właściciele czekają na obiecane pieniądze. W związku z tym, że zapowiedź skupu była tylko wypowiedzią ustną szefa partii, teraz dopiero trwają prace nad tym, żeby to ubrać w jakieś przepisy prawne. Z tego, co mówi minister rolnictwa Robert Telus, będą one chyba nieco dziwne,
Wygląda więc na to, że to nawet nie będzie skup, tylko dopłata do zboża, a nawet tak naprawdę jakiś ekwiwalent dopłaty do zboża zaszyty w innej dopłacie do jakichś hektarów. Ewidentnie rząd będzie za chwilę się tu łapać prawą ręką za lewe ucho i możliwe, że wyjdzie mu z tego rolniczy odpowiednik Polskiego Ładu, co swoją drogą może w ciekawy sposób przełożyć się na wynik wyborów w październiku. Możliwe bowiem, że po żniwach rolnicy będą jeszcze bardziej wściekli niż dzisiaj.
Ważniejsze jest jednak to, że na razie nie brzmi to jak zapowiedź sukcesu w rozwiązywaniu tego trudniejszego, bo dotyczącego infrastruktury problemu. W najgorszym scenariuszu pozostaniemy z zapchanymi magazynami aż do żniw i wtedy w czasie tych kolejnych część zboża po prostu nie zostanie zebrana, bo nie będzie gdzie go składować.
Kto wie, może wtedy rolnicy w ramach protestów zdecydują się na przykład na malownicze eventy palenia pszenicy w jakichś miejscach publicznych. Oby nie. Influencerzy z Instagrama będą mogli z kolei robić sobie piękne zdjęcia w polskim zbożu aż do września. Bo nikt go nie zbierze (też oby nie). A my wszyscy rok później będziemy mieć problem już nie z nadmiarem, ale z niedoborami w kraju.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.