Mleko się wylało i nie ma co już dłużej udawać. Wiatraki może i dają nam zieloną energię i zmieniają nie do poznania nasz miks energetyczny. Ale równocześnie turbiny stanowią śmiertelne zagrożenie dla wielu zwierząt i też dla samych ludzi. A to jeszcze nic. Podobno instalacje fotowoltaiczne celują w najliczniejszą rodzinę chrząszczy. Dlatego może przestańmy w końcu udawać i ogłośmy wszem wobec, że Polska zostanie jednak przy węglu, tak bardzo jej na sercu leży dobro wszelkich innych istot.
Muszę się wam do czegoś przyznać. Po ostatniej głodówce leczniczej na tyle zmieniły mi się smaki, że spróbowałem rzucić mięso i tak mi zostało do dzisiaj. Wegetariańską ścieżką podążam z powodzeniem już blisko sześć lat, ale do jakiegoś bezmięsnego aktywisty ciągle mi daleko. Nie namawiam na taką dietę swoich synów, chociaż przygotowywanie im mięsnych dań z roku na rok przysparza mi coraz większych problemów. Brzydzę się po prostu padliną na talerzu, a w moim sercu żywe zwierzęta zajmują coraz więcej miejsca. Przecież najczęściej mordujemy je w bestialski sposób tylko z jednego powodu: bo jesteśmy głodni.
Ostatnio jednak przyszła mi wyraźna myśl do głowy, że jestem jeszcze bardziej w niezgodzie z samym sobą, niż mi się to wydaje. Nazwanie mnie hipokrytą to jakby nic nie powiedzieć. Chodzi o transformację energetyczną i odchodzenie od węgla, czego jestem od lat orędownikiem. Przy okazji - za co teraz mocno biję się w piersi, słyszycie? - z premedytacją przemilczam pewną przykrą prawdę w sprawie wiatraków. Turbiny bowiem może dają nam zieloną energię, ale przy okazji są również (a może przede wszystkim) śmiertelnym zagrożeniem. Tak po prawdzie dla wszystkich. Nie wierzycie? To może przeczytacie, co o energetyce wiatrowej w Polsce pisze się i mówi od lat? Przecież to nie może być przypadek.
Wiatraki osłabiają nam wzrok i wywołują padaczkę
I już tak jest, że im więcej lat upływa, tym te potworne wiatraki stają się coraz bardziej niebezpieczne. Jakby ich ewolucja była na sterydach. Analizując zaś morderczą praktykę stosowaną przez turbiny od lat, dziwię się, jak w ogóle możliwe jest, że inne zwierzęta jeszcze żyją? Wszak z roku na rok lista ich ofiar niemiłosiernie się wydłuża. Już w 2012 r. serwis naszlidzbark.pl ostrzegał przed wpływem turbin na ludzi.
Po kilkuletnim przebywaniu w zasięgu oddziaływania turbin wiatrowych ludzie cierpią na uporczywe infekcje narządów oddechowych, alergie, osłabienie układu odpornościowego, patologie kardiologiczne (utrudniona praca serca oraz rozrusznika serca), padaczkę, bóle kręgosłupa, bóle w klatce piersiowej, choroby układu pokarmowego i inne groźne dla człowieka choroby - czytamy.
Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Bo wiatraki też powodują: migotanie światła i problemy z widocznością; odbijają fale i cząsteczki powodując zakłócenia w komunikacji elektromagnetycznej; przez wytwarzane wibracje degradują glebę. Najwyraźniej to urządzenia z piekła rodem.
Wiatraki. Wykwalifikowani mordercy zwierząt
Im dalej w las, tym jednak ciemniej. W kolejnych latach okazało się, że wiatraki nie demolują jedynie zdrowia ludzi, ale z morderczym zapałem celują także w zwierzęta. Słyszeliśmy o przetrzebieniu w Tajwanie stada kóz, a w 2012 r. w College of Veterinary Medicine w Lizbonie złożono pracę magisterską pt. „Nabyta deformacja zgięciowa dystalnego stawu międzypaliczkowego u źrebiąt”, w którym autor wskazuje na wiele przyczyn, ale też zaznacza, że pojawienie się tego typu nieprawidłowości u młodych koni zbiegło się z montażem turbin wiatrowych na terenie sąsiadującym ze stadniną.
Więcej o wiatrakach przeczytasz na Spider’s Web:
W tym samym 2012 r. dwóch francuskich rolników mieszkających w pobliżu farmy wiatrowej w Louire-Atlantique poinformowało, że ich zwierzęta hodowlane mają zmniejszoną wydajność mleczną, słabą jakość, problemy z zachowaniem i zwiększoną śmiertelność. W Polsce takie badania przeprowadzono na 40 gęsiach, które podzielono na dwie oddzielne grupy: 50 m od turbin i 500 m dalej. I zwierzęta z pierwszej reprezentacji wykazywały mniejszy przyrost masy ciała i wyższe stężenie kortyzolu we krwi.
I teraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska, które od początku zmiany władzy na ustach ma walkę z zasadą 10H, która - co warto przypomnieć - na lata zablokowała jakikolwiek rozwój lądowej energetyki wiatrowej w Polsce, chce wprowadzić własne obostrzenia dla znowelizowanej ustawy wiatrakowej, porządkującej minimalną odległość turbin od zabudowań. Resort proponuje 500-metrową strefę buforową od granic rezerwatów przyrody, a także 1,5-kilometrowy obszar od granic parków narodowych i wybranych terenów Natura 2000, chroniący ptaki i nietoperze.
Eksperci mają w nosie zwierzęta, pewnie tylko udają troskę
Te plany MKiŚ wycelowane w ochronę przyrody i zwierząt przed złymi wiatraki rozsierdziły ekspertów. Ale tutaj też trzeba prawdzie spojrzeć odważnie w oczy. Tym znawcom tematu może i zależy na polskiej transformacji energetycznej, na tym, żebyśmy wreszcie płacili niższe rachunki za prąd i przy okazji oddychali czystszym powietrzem, ale przyrodę i zwierzęta muszą mieć jednocześnie w głębokim poważaniu.
Nałożenie na te obszary odległości minimalnej 1500 metrów sumarycznie spowoduje całkowite wyłączenie aż 28 proc. powierzchni kraju (blisko 89 tys. km kwadr.) spod możliwości budowy elektrowni wiatrowych. W połączeniu z odległością od zabudowań to – mówiąc wprost – całkowicie zablokuje nowe inwestycje w energię z wiatru - stawia sprawę jasno Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, który - zgaduję - wegetarianinem nie może być.
Szef PSEW jeszcze coś duka o tym, że dalsze blokowanie energetyki wiatrowej to ogromne straty dla gospodarki. Przypomina również, że paliwa kopalne emitują CO2, który zagraża zdrowiu ludzi, zwierząt i środowisku.
Wyznaczona odległość od form ochrony przyrody powinna być następstwem przeprowadzonej przez regionalnego dyrektora ochrony środowiska oceny oddziaływania na środowisko konkretnego projektu elektrowni wiatrowej - proponuje jeszcze Gajowiecki.
A żuka gnojowego przypadkiem nie wybija fotowoltaika?
Ponieważ postanowiłem przejść na dobrą stronę mocy, to powiem wam wprost: w słowach prezesa PSEW może i jest troska o nasze portfele i kieszenie, a także przy okazji zdrowie, ale ta względem zwierząt musi być udawana, nie ma innego wyjścia. I jeszcze jakaś propozycja jakichś ocen, czy konsultacji, rzucona na odchodne. Dlatego w tym miejscu wzywam wszelkich speców od transformacji energetycznej, energii wiatrowej, czy słonecznej też w naszym kraju węglem i gazem stojącym: przestańcie w końcu udawać i powiedźcie Polakom prawdę: nasza transformacja energetyczna wymaga ofiar, głównie po stronie zwierząt. Trzeba mówić głośno nie tylko o wiatrakach zabijających kozy, konie i różne ptaki. Czas też np. na prawdę o fotowoltaice, która - czego być może jeszcze nie wiecie - dobija populację żuka gnojowego. Jeszcze nic o tym nie ma? Uzbrójcie się w cierpliwość, niebawem pojawi się taka praca magisterska lub nawet doktorancka. Idę o zakład, że w węglowej Polsce.
OZE i ochrona zwierząt. Dwóch srok za ogon nie można złapać?
Na koniec pozwólcie, że jednak uderzę w poważniejsze tony, a kpinę wyślę na zasłużony odpoczynek. Naprawdę tak trudno pogodzić cele transformacji energetycznej, w tym rozwój energetyki wiatrowej z ochroną środowiska i samych zwierząt? W innych krajach też musieli zmierzyć się z takim dylematem? W takim razie w wiatrowej Danii nie ma już pewnie żadnych zwierzą, a sami ludzie zaczynają przypominać zombie. Ale na poważną dyskusję na ten temat w Polsce nie możemy na razie niestety liczyć. Bardziej prawdopodobne jest to, że kolejni lobbyści paliw kopalnych wymyślać będą kolejne bzdury, A ten rząd, czy następny - co tak po prawdzie nie ma żadnego znaczenia - będzie się na to łapał jak muchy na lep.