W Warszawie chcą rozdawać mieszkania. Jesteś cwaniakiem, wal jak w dym
Mowa o prawie trzech tysiącach mieszkań, które dziś są pustostanami, bo miasto nie ma pieniędzy, żeby je wyremontować. Proponuje więc - oddamy te mieszkania, jeśli je sobie wyremontujecie. I dokładnie tak to powinno działać! Jest tylko jedno „ale”: warunki zostały ustawione tak idiotycznie, że nie znajdzie się nikt, kto będzie mógł z tego programu skorzystać. Albo skorzystają oszuści.
Warszawa postanowiła uwolnić pustostany, które nie nadają się do zamieszkania, tylko oddać je mieszkańcom w zamian za przeprowadzenie remontu. Właśnie ruszył program „Mieszkanie za remont”. Uściślając: nie tyle „postanowiła”, ile dała się w końcu namówić organizacjom społecznym, które od dawna o to apelowały. To nie jest zresztą jakiś odkrywczy pomysł, w wielu miastach podobne programy funkcjonują. I bardzo dobrze.
Czy zarabiając mniej niż pensja minimalna masz kilkadziesiąt tys. zł zaskórniaków?
W samej Warszawie jest 2 817 pustostanów, które stoją i się marnują, choć kolejka po mieszkania socjalne jest długa, bo miasto nie ma środków na ich wyremontowanie. I to zwykle w całkiem atrakcyjnych lokalizacjach: w Śródmieściu, na Woli, Pradze Północ i Południe, czyli w nieodległych dzielnicach, dobrze skomunikowanych, z infrastrukturą.
Mówimy o lokalach, które nie znajdują się w ruinach do rozbiórki. Te lokale muszą znajdować się w budynkach normalnie użytkowanych, nieprzeznaczonych do generalnego remontu, nie będących zabytkami i koniecznie musi być w nich centralne ogrzewanie lub działająca instalacja gazowa.
Plan jest taki: za remont nie dostajesz takiego mieszkania na własność, tylko na tani najem, po prostu lokal socjalny jest przydzielany szybciej, poza kolejką, jeśli lokator sam go sobie wyremontuje.
Więcej o rynku mieszkaniowym oraz hipotekach przeczytasz na Bizblog.pl:
Co ciekawe, dzielnice ułatwią sprawę, bo publikując wykaz lokali przeznaczonych do programu „Mieszkanie za remont”, będą podawać informacje na temat minimalnego koniecznego zakresu remontu oraz kosztów, żeby nikt nie kupował kota w worku i nie wpędził się w kłopoty.
I wszystko super, ale teraz przechodzimy do sedna: chętnych obowiązują kryteria dochodowe i to dokładnie takie same, jak przy przydzielaniu mieszkań socjalnych niewymagających remontu. Miesięczny dochód wysokości 1971 zł netto na osobę, w przypadku czteroosobowego gospodarstwa domowego łączny dochód nie może być wyższy niż 4 467,59 zł netto.
I to jest jakiś żart, bo jakim cudem ktoś, kto zarabia grubo poniżej obowiązującej obecnie pensji minimalnej ma mieć oszczędności, które pozwoliłyby mu zainwestować w remont mieszkania? A nie mówimy o kosmetycznych pracach remontowych, bo takie lokale z programu są wyłączone, ale o prawdziwym generalnym remoncie kosztujących kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Tak właśnie róbmy! Tylko inaczej
Tak ustawiony program to kpina. W praktyce nie skorzysta z niego nikt, albo cwaniaki, które zarabiają na czarno i mogą wykazać niski dochód, co powoduje, że te mieszkania socjalne będziemy rozdawać oszustom, którzy nie płacą podatków.
A sprawa jest całkiem prosta. Dlaczego nie możemy podnieść limitów dochodowych, tak żeby mogli skorzystać ci zarabiający średnią krajową? W IV kwartale 2023 r. przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wynosiło 7540 zł brutto, czyli jakieś 5,5 tys. zł na rękę. To byłby prawie trzykrotnie wyższy limit niż obecnie, i co z tego? Czego boi się miasto?
Przecież nie o to chodzi, by w zamian za remont oddawać lokale na własność, tego absolutnie nie wolno gminom robić! Liczbę lokali na tani najem miasta powinny powiększać, a nie zmniejszać. Lepiej, żeby „bogaty” lokator skorzystał z oferty miasta, choćby i było go stać na najem komercyjny, bo dzięki temu przywróci część zasobu mieszkaniowego do życia, niż trzymać te zasoby zupełnie nieużywane, bo nieużywane niszczeją jeszcze bardziej.
A może nie wprowadzajmy nawet żadnego kryterium dochodowego? To nadal może się opłacać. Powiedzmy, że lokator na remont dwupokojowego mieszkania o pow. ok. 50 mkw. wykłada z własnej kieszeni 100 tys. zł. Tyle wydałby na najem komercyjny przez 33 miesiące, zakładając, że za dwupokojowe mieszkanie w dobrze skomunikowanych dzielnicach stolicy trzeba zapłacić obecnie ok. 3 tys. zł plus czynsz oczywiście, ale czynszu nie liczmy, bo w programie mieszkanie za remont czynsz i rachunki byłyby i tak płatne od początku, żeby miasto nie dokładało do utrzymania mieszkania.
Załóżmy więc, że remont lokatorowi zwraca się w ciągu trzech lat. A żeby mu się ta fatyga opłacała, niechże mieszka tylko za ten czynsz administracyjny, w którym są zaliczki na media, wywóz śmieci itp. przez pięć lat. A potem niech płaci miastu rynkową stawkę za najem albo trochę niższą, powiedzmy 70 proc. stawki rynkowej, by promować najem długoterminowy i tak by lokatorowi opłacało się tam zostać i by miał poczucie bezpieczeństwa.
Co miasto z tego ma? Zarabia na wynajmie. Powiecie, że w ten sposób z lokalu socjalnego, z którego mają korzystać przecież słabsi ekonomiczne, przez dekady korzystać może ktoś zamożny? Owszem. Ale środki zarobione w ten sposób przez miasto mogą zostać przeznaczone na remonty innych pustostanów, które zostaną przeznaczone na prawdziwie socjalne lokale. W ten sposób powiedzmy, że połowa z tych 3 tys. mieszkań trafia do całkiem zamożnych, ale druga połowa do potrzebujących. I w ciągu kilku lat żaden lokal nie stoi pusty, a miasto nie musi się zastanawiać, skąd wytrzasnąć pieniądze na remonty.
Jeśli nie oddalibyśmy połowy pustostanów zamożniejszym mieszkańcom, nie skorzystałby nikt, a trzy tysiące mieszkań w dobrze skomunikowanych dzielnicach stolicy przez kolejne dekady stałoby pustych.
To tylko propozycja, można skalibrować ją nieco inaczej, ale zasada działania powinna być właśnie taka: przywróćmy mieszkania na rynek zamiast bać się oskarżeń, że z lokali socjalnych korzystają zbyt dobrze sytuowani.