Rząd nie zabroni Polakom kupować mieszkań na inwestycje. Kosi z tego ogromną kasę
W ministerstwie rozwoju od miesięcy miotają się jak dzika kura w agreście - najpierw politycy opowiadają, że skupowanie inwestycyjne mieszkań przez najbogatszych to zło, potem długo nic z tym nie robią, potem znów zło, a teraz minister Buda mówi, że to sumie samo dobro, więc rząd nie zabroni zakupów kolejnych mieszkań prywatnym inwestorom. Dlaczego dobro? Bo z każdej takiej inwestycji do budżetu państwa wraca ok. 30 proc.
I właściwie gdyby iść tym tropem, to im droższe mieszkania oraz usługi budowlane, tym lepiej - nie tylko dla rządu, ale nas wszystkich. Przecież pieniądze w budżecie to nasze pieniądze, im ich więcej, tym więcej można wydać na usługi publiczne dla nas wszystkich - na drogi, edukację, opiekę zdrowotną. Rzeczywiście - samo dobro.
A że coraz droższe mieszkania będą oddalać coraz bardziej zwykłych Polaków od możliwości kupienia własnego mieszkania? Ta perspektywa ministerstwu znowu uciekła z pola widzenia. I nie czepiałabym się, gdybyśmy mieli plan żwawej rozbudowy sektora mieszkań społecznych. Ale nie mamy i rząd nadal wbija do głowy Polakom, że każdy ma prawo i powinien dążyć do kupienia własnego M. Zgodnie z obecną strategią - coraz droższego, z czego należy się cieszyć, nie płakać.
Musimy ratować deweloperów
Skąd cały ten powyższy wywód? Otóż minister rozwoju Waldemar Buda, w którego resorcie od kilku tygodni toczą się prace nad ustawą ograniczającą hurtowy zakup mieszkań, wyjawił właśnie, że koncepcja się jednak zmieniła: nie będzie niemal żadnych ograniczeń w zakupie dla osób fizycznych.
A przypomnę, że niedawno plan był taki, by zakup powyżej piątego mieszkania obłożony był trzykrotnie wyższą stawką podatku PCC (6 proc. zamiast 2 proc.), a do tego rocznie można kupić tylko jedno mieszkanie, jak ma się już pięć.
Obecny plan jest taki, żeby ograniczyć jedynie zakup wielu mieszkań w jeden inwestycji. Co znaczy wielu? Jeszcze nie wiadomo. Ale to i tak kapiszon.
Ale najciekawsze, jak tę zmianę decyzji minister wyjaśnił. Otóż teraz nagle inwestorzy kupujący wiele mieszkań to samo dobro, bo tylko oni teraz mają środki, żeby kupować mieszania, zwykłych Polaków, co chętnie kupili by lokal na własne potrzeby, na to nie stać. A jak nie będzie miał kto kupować, deweloperzy przestaną budować i zrobi się klops.
Ha! Ta argumentacja miałaby sens, gdyby nie to, że jest spóźniona o jakiś rok. Deweloperzy już przystopowali z nowymi inwestycjami, za to popyt, który rzeczywiście gasł, właśnie zaraz się odbuduje z powodu programu Kredyt 2 proc., który ruszy w połowie roku i właśnie tak napędzi popyt, że już w przyszłym roku mieszkań wystawionych na sprzedaż wręcz zabraknie, a ceny przez to znów zaczną dynamicznie rosnąć.
I tu wchodzi minister Buda, udaje że tego nie wie, choć eksperci i analitycy trąbią o tym od tygodni, i jeszcze chce narajać klientów, żeby ten popyt, który zaraz wybuchnie, jeszcze bardziej podsycać. Bezsens. Albo totalna bezmyślność.
Spekulant mieszkaniowy daje państwu 30 proc.
Ale to nie koniec. Resort rozwoju boi się, że ci bogaci Polacy, którzy natrafiliby na bariery w robieniu z mieszkań lokat, poszliby sobie za granicę i kupowali mieszkania we Włoszech czy Hiszpanii. A państwo polskie bardzo chce, by nasz rodzimy kapitał nie uciekał za granicę.
Dlaczego właściwie? Bo jak zostanie w Polsce, to przyniesie budżetowi bardzo konkretne pieniądze. Minister Buda oszacował nawet, że z każdego wybudowanego i wykończonego/wyremontowanego mieszkania do kasy państwa wraca ok. 30 proc. wartości tej inwestycji - w formie podatków, jak rozumiem.
Teraz jasne jest, dlaczego rząd pomimo wygrażania „mieszkaniowym spekulantom” od dłuższego czasu, wcale nic nie robi, by te spekulację ograniczyć i przynajmniej to post przyznał.