Postrach deweloperów znów uderza. Cel: pośrednicy nieruchomości
Zagrożenie podbijania cen mieszkań dopłatami do kredytów - zażegane. Zmuszenie deweloperów, by nie ukrywali cen mieszkań - załatwione. Uwolnienie danych o cenach transakcyjnych - in progress. A teraz czas dobrać się do skóry pośrednikom nieruchomości - zapowiada minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.

Co w planie ma minister funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, której specjalizacją jednak ewidentnie jest rynek nieruchomości, a dokładniej cywilizowanie go, żeby wszyscy dookoła nie robili w konia zwykłego Polaka, kiedy chce kupić mieszkanie? Tego jeszcze nie wiemy. Chciałabym napisać, żeby pani minister z napisała pośrednikom nieruchomości: „teraz idziemy po was”. Ale prawda jest taka, że zapowiedziała jedynie, że czas teraz przyjrzeć się temu rynkowi.
W jej ustach jednak i to brzmi wystarczająco groźnie.
90 proc. ludzi ma o pośrednikach złe zdanie
I słusznie, bo ten temat powinien być już dawno załatwiony. Kiedy dokładnie? Przynajmniej jakieś dwa lata temu. I wydawało się nawet, że tak się stanie, bo PiS skierował swój wzrok w tę właśnie stronę, a ówczesny minister rozwoju Waldemar Buda zapowiadał już nawet całkiem szczegółowo, jakie regulacje planuje wprowadzić.
A że są one potrzebne, wie każdy, kto miał do czynienia z pośrednikami nieruchomości. Pisałam o tym w Bizblog kilkukrotnie, ale żeby nie było, że tylko ja psioczę. Wyklęty co prawda już przez społeczność internautów Tomasz Narkun, inwestor nieruchomościowy, który długo robił za eksperta od tego rynku, do czasu, gdy okazało się, że był na etacie u ministra Budy i pomagał mu wprowadzić Bezpieczny Kredyt 2 proc., zrobił na X swego czasu ankietę.
Zapytał, czy rynek pośredników nieruchomości w Polsce jest rynkiem wysokich standardów, profesjonalnym i działającym dobrze? Nie! - odpowiedziało 89 proc. głosujących, a było ich niemało, bo ponad 6 tys. osób.
I nie ma się co dziwić. Największym skandalem jest praktyka pobierania prowizji od obu stron transakcji, a nie tylko od tego, kto pośrednika zatrudnił. Czyje interesy wówczas reprezentuje pośrednik? Teoretycznie mógłby nie reprezentować niczyich, tylko być profesjonalnym doradcą, mediatorem w negocjacjach oraz sprawnym ogniwem załatwiającym wszystkie formalności.
Tylko że oprócz tego, że tak nie jest, bo gros pośredników nie ma bladego pojęcia o stanie prawnym czy technicznym nieruchomości, którą sprzedaje, to jeszcze gra do swojej bramki według niejasnych zasad.
Kilka lat temu Business Insider opisywał sprawę, która ostatecznie trafiła do sądu, bo okazało się, że pośrednik reprezentujący niby obie strony transakcji bez ich wiedzy i zgody podniósł cenę sprzedaży nieruchomości, przez co kupujący zapłacił więcej niż w ogóle oczekiwał sprzedający. Wiadomo, im wyższa cena transakcji, tym wyższa prowizja, a ta średnio wynosi ok 3 proc. brutto.
Albo znana praktyka biur nieruchomości, które są elastyczne w podejściu, czy brać prowizję od jednej czy od obu stron transakcji. Taka elastyczność polega na tym, że jak pośrednik reprezentuje sprzedającego i przychodzi klient z własnym pośrednikiem, wtedy bierze prowizję od własnego klienta, ale od kupującego już nie.
Ale jeśli klient nie ma swojego pośrednika, bo zwyczajnie nie chce, wtedy i tak pośrednik sprzedającego narzuci mu swoją prowizję. Za co? Niby za to, że załatwi również za niego konieczne formalności. No właśnie… załatwi albo i nie. Bo gros przypadków polega na tym, że ta prowizja jest za nic, nie idą za nią żadne usługi, a to jedynie haracz za dostęp do oferty, na której pośrednik i tak już zarabia, bo sprzedający mu płaci za znalezienie klienta.
Poza tym klient może chcieć załatwić sobie sam i nie chce wcale zamawiać żadnej usługi. Często nie może jednak nie chcieć.
No i to jest dziś jeden z dwóch głównych problemów: reprezentowanie dwóch stron transakcji, czyli konflikt interesów oraz brak profesjonalizmu.
Więcej o nieruchomościach na Bizblog.pl
PiS chyba od początku tylko symulował próby naprawy
Właśnie tym już ponad dwa lata temu chciał się zająć minister Buda. Wstępne propozycje były takie:
- pośrednik w umowie z klientem zobowiązywałby się do wykonania konkretnych usług, zadań, a wtedy będzie można go z tego rozliczyć. Resort słusznie podejrzewał, że pośrednicy, mimo że pobierają prowizje, wcale nie działają w interesie prawnym czy finansowym klienta;
- zakaz uzależnienia prezentacji nieruchomości od podpisania umowy pośrednictwa. Innymi słowy, najpierw pokaż potencjalnemu klientowi mieszkanie, a dopiero potem klient zdecyduje, czy jest nim zainteresowany i czy chce nawiązać współpracę z agencją;
- jasne oznaczanie ogłoszeń, który wystawiane są przez pośredników;
- a nadto zakaz kradzieży ofert prywatnych - zdarza się bowiem tak, że agencja bierze sobie z internetu atrakcyjne oferty prywatne i publikuje u siebie, bez żadnej umowy z właścicielem nieruchomości;
- no i najważniejsze: kto zleca agencji pracę, ten płaci, a więc płaci tylko jedna strona.
I co? I sprawa się rozmyła, a problem nie został załatwiony. Już wtedy wyglądało to dziwnie, bo rząd do tamtej pory niechętnie konsultował projekty ustaw, co często mu zarzucano. A tym razem - bardzo proszę, rozpoczął konsultacje i to jeszcze zanim napisał gotowy projekt.
Pamiętam, że wówczas Polska Federacji Rynku Nieruchomości obiema rękami podpisywała się pod tym, że zmiany są konieczne, śmieszne jednak, że bardzo pasowało jej wprowadzenie z powrotem bardziej rygorystycznych progów wejścia na rynek pośredników, ale wcale nie przeszkadzało pobieranie prowizji od obu stron transakcji. A przecież to jedna z kluczowych koniecznych zmian.
W sumie to mogło nie mieć żadnego znaczenia. Ministerstwo prawdopodobnie wcale nie chciało się z nikim w tej sprawie kopać.
W lipcu 2023 r. pisałam, że nadgorliwe konsultacje nasuwają podejrzenie, że wcale nie chodzi o to, żeby zmiany wprowadzić w życie, ale żeby przed wyborami zyskać sympatię wyborców, bo przecież ceny mieszkań to był temat bardzo drażliwy. Sporo też można na nim ugrać, jak obieca się obniżenie kosztów transakcyjnych.
Niestety miałam rację. Ale co się odwlecze…