Polskę zalewa zagraniczny węgiel. A nasi górnicy siedzą cicho
Rząd premiera Mateusza Morawieckiego zrobił górników w balona. Z jednej strony obiecywał zwiększenie krajowego wydobycia, na czym miało zyskać w pierwszej kolejności nasze bezpieczeństwo energetyczne, a z drugiej świadomie zwiększał import węgla, który w 2022 r. okazał się na rekordowym poziomie. Zagraniczny opał dosłownie nas zasypał i elektrownie muszą go palić, bo też przy okazji jest wyraźniej tańszy. W efekcie nie odbierają polskiego węgla i puchną zapasy przy kopalniach.
Rekord importowanego węgla padł już w 2011 r., kiedy z zagranicy sprowadziliśmy ok. 15 mln t czarnego złota. Potem różnie z tym było. Np. w 2016 r. kupiliśmy tylko 8,3 mln t zagranicznego węgla. W 2017 r. znowu wskoczyliśmy na poziom 13,4 mln t. Absolutny rekord padł w 2018 r., kiedy import węgla do Polski osiągnął blisko 20 mln t (19,68), z czego aż 13,47 mln t (ponad 68 proc.) pochodziło z Rosji. W 2019 r. już było znacznie lepiej, bo za granicą kupiliśmy raptem 12,3 mln t węgla, a mimo to górnicy wtedy wyraźnie tracili cierpliwość.
Polskie elektrownie odmawiają realizacji kontraktów na podpisane dostawy z polskich spółek węglowych, bo coraz częściej korzystają z importu. Przynajmniej jedna spółka kontrolowana przez Skarb Państwa zajmuje się sprowadzaniem i przetwarzaniem rosyjskiego węgla - pisali na początku 2020 r. związkowcy do premiera Mateusza Morawieckiego z Wolnego Związku Zawodowego Sierpnia 80 z należącej do Polskiej Grupy Górniczej kopalni zespolonej KWK „ROW”.
Grozili przy tym blokadą granic, żeby tylko zatrzymać napływ węgla ze Wschodu. W kolejnych latach węglowy import ustabilizował się (12,83 mln t w 2020 r. i 12,5 mln t w 2021 r.). Ale w 2022 r. znowu poszliśmy na rekord i zaimportowaliśmy w sumie aż 20,2 mln t węgla. A mimo to górnicy o żadnej blokadzie, nawet manifestacji, słowem nie wspominają.
Jak rząd górników w balona robił
Górnicy pod koniec maja 2021 r. podpisali z rządem umowę społeczną, która dała im gwarancje zatrudnienia, jednorazowe odprawy i zabezpieczała pracę przynajmniej niektórych kopalni jeszcze przez ponad ćwierć wieku - do 2049 r. Potem dodatkowo rząd zaczął im nawijać makaron na uszy w sprawie Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, która po posprzątaniu aktywów węglowych po spółkach wydobywczych, miała zapoczątkować w nich zieloną rewolucję. Do tego wszystkiego szef rządu wszem i wobec obiecał zwiększenie krajowego wydobycia.
Teraz, już po wyborach parlamentarnych i pod koniec 2023 r. podsumowanie tych obietnic wypada fatalnie. Umowy społecznej dalej nie notyfikowała Komisja Europejska, dokument nie jest więc wiążący. NABE nie powstała i tak po prawdzie nie wiadomo, czy to się kiedykolwiek stanie. Krajowe wydobycie zaś szura po dnie. Do tej pory produkcja węgla w historii spadła poniżej 4 mln t tylko dwa razy: w maju i czerwcu 2020 r. (odpowiednio 3,19 i 3,83 mln t). Tymczasem w tym roku mieliśmy już do czynienia - licząc tylko od stycznia do wrzenia - z taką sytuacją aż sześć razy (z wyjątkiem stycznia, marca i września 2023 r. - 4,03; 4,24 i 4,19 mln t).
Zalał nas zagraniczny węgiel
A jak w 2022 r. w kontekście tych rządowych obietnic wyglądał import węgla? Okazuje się, że ponownie poszliśmy na rekord i w ub.r. sprowadziliśmy do kraju łącznie aż 20,2 mln t opału, czyli o 7,7 mln t więcej niż rok wcześniej (ponad 61 proc.). Tym razem, po decyzji rządu o embargu, węgiel rosyjski miał mieć oficjalnie zamknięte drzwi. Najwięcej sprowadziliśmy go z Kazachstanu i RPA (po 17 proc.), z Kolumbii (15 proc.) i z Rosji (13 proc.). Chociaż możliwe, że udział rosyjskiego węgla był większy. Wszak senator Krzysztof Brejza przekonywał, że tak po prawdzie ten opał z Kazachstanu pochodzi z portów rosyjskich. Ale rząd temu stanowczo zaprzeczył.
Żaden rosyjski węgiel nie trafia do Polski, ponieważ jest zakaz jego importu do kraju - zapewniał w rozmowie z Radiem Zet były rzecznik rządu Morawieckiego Piotr Müller.
Więcej o węglu przeczytasz na Spider’s Web:
Z Rosji czy nie z Rosji, do Polski trafiło ponad 20 mln t węgla zza granicy. Tymczasem, jak czytamy w raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego „Scenariusze polskiego miksu energetycznego 2040”, zapotrzebowanie na węgiel kamienny w produkcji energii elektrycznej w Polsce w 2022 r. wynosiło ok. 28 mln t. A jak podaje Agencja Rozwoju Przemysłu, wydobycie krajowe w ub.r. było na poziomie 52,8 mln to i było o 2,2 mln t (4 proc.) mniejsze niż w 2021 r.
Wydobycie energetycznego węgla kamiennego w Polsce spadło o 64 proc. w latach 1990–2022. Ze względu na politykę klimatyczną i rosnące koszty, proces ten jest coraz mniej opłacalny - czytamy w opracowaniu PIE.
Mniejsze wydobycie i większy import oznacza też większe zapasy węgla. I rzeczywiście: we wrześniu 2023 r. przy kopalniach było 3,78 mln t węgla, ostatni raz tak dużo było we wrześniu 2021 r. (3,75 mln t).
W dodatku ten krajowy węgiel jest bardzo drogi
Co gorsza: nie dość, że tego krajowego węgla jest z roku na rok coraz mniej, to w dodatku jest on bardzo drogi i jego kupowanie nie jest po prostu opłacalne dla rodzimej energetyki zawodowej i ciepłowni również. Wszak do tej pory cena węgla za 1 GJ oscylowała od 8 zł (np. w 2016 r.) do ponad 12 zł (np. w 2019 r.). Tymczasem w sierpniu 2022 r. ta cena spuchła do poziomu aż ponad 30 zł, a we wrześniu 2023 r. zbliżyła się do 34 zł za 1 GJ. Bardzo podobnie jest z ciepłowniami, które do tej pory za 1 GJ węglowej energii płaciły od 8 do 14 zł. We wrześniu 2022 r. wskoczyliśmy na rekordowy poziom aż do 62,56 zł, a we wrześniu 2023 r. 1 GJ kosztował 37,34 zł. I dlatego bardziej opłaca się palić ten zagraniczny węgiel, którego nie zabraknie.
Porty znów są pełne węgla. Nie wierzę, by w takiej skali został on sprowadzony wyłącznie przez prywatnych importerów, bo ich po prostu nie byłoby na to stać - twierdzi Bogusław Hutek, szef górniczej Solidarności.