Wielka dziura po węglu brunatnym w Polsce. I co z nią zrobić?
Przy polskiej transformacji energetycznej przy okazji zmiany władzy stawianych jest coraz więcej znaków zapytania. Niektórzy radzą, żeby przestać cały czas wpatrywać się tylko w węgiel kamienny, bo jak zabraknie tego brunatnego, to dopiero będzie cyrk na kółkach. A co z flagowym dokumentem, czyli umową społeczną między rządem a górnikami? Pada propozycja, żeby jak najszybciej wyrzucić ją do kosza.
Polskiej transformacji energetycznej niby oficjalnie nie ma, a jednak jest. Przecież rośnie stale liczba prosumentów, odnawialne źródła energii potrafią już pokryć prawie całe zapotrzebowanie krajowe, a produkcja energii z węgla systematycznie się zwija. Z drugiej strony od ponad dwóch lat (od końca maja 2021 r.) czekamy na notyfikację przez Komisję Europejską umowy społecznej z górnikami, która zakłada zamykanie kopalń do 2049 r. Premier Mateusz Morawiecki miał w sumie czterech pełnomocników ds. górnictwa, ale tej sprawy nie załatwił. Nie powołano też do życia Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, która miała posprzątać po spółkach wydobywczych aktywa węglowe, co miało im dać finansowe skrzydła i nakierować na inwestycje w OZE. Tym samym ta transformacja stoi w miejscu, zanim jeszcze zdążyła wystartować.
Wiele kopalń przy umiarkowanych cenach węgla będzie miało problemy z rentownością. W tej sytuacji trzeba będzie branży górniczej udzielić pomocy publicznej, a na to musi zgodzić Komisja Europejska. I to jest jedno z największych wyzwań - uważa Janusz Steinhoff, był wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, w rozmowie z Trybuną Górniczą.
Transformacja energetyczna: umowa społeczna powinna trafić do kosza?
Ale nie dla wszystkich umowa społeczna rządu z górnikami jest aż tak istotna. Wskazują przy tym na inne zagrożenia, jak spadek wydobycia, wydajności, rosnące zatrudnienie, rosnące koszty produkcji oraz spadek konkurencyjność polskiego węgla wobec tego importowanego z zagranicy.
Następnie trzeba odczarować tę nieszczęsną umowę społeczną, która jest po prostu, moim zdaniem, dokumentem bezwartościowym. To jest happening polityczny, uprawiany zresztą przez wszystkie rządy, przez wszystkie kadencje - twierdzi Jerzy Markowski, prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa i były wiceminister gospodarki, odpowiedzialny za górnictwo w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, cytowany przez serwis nettg.pl.
Zamiast umowy społecznej lepszym rozwiązaniem, zdaniem Markowskiego, jest rzetelne planowanie gospodarcze w oparciu o realia rynkowe i też rygory klimatyczne.
Póki co mamy jeszcze potencjał kilkunastu kopalń o sporych zasobach węgla - tylko trzeba się do tego zabrać z mniejszą dozą politycznego koloryzowania, a z rzetelnym obrazem ekonomicznym, geologicznym i zdolnościami sektora - twierdzi Jerzy Markowski.
Więcej o transformacji energetycznej przeczytasz na Spider’s Web:
Kolejny kłopot już na horyzoncie, czyli dziura po węglu brunatnym
O ile głosy w sprawie umowy społecznej bywają skrajnie odmienne, tak eksperci już wspólnie mówią o innym zagrożeniu, o którym w górnictwie mówi się albo bardzo mało, albo wcale. W czym rzecz? W dziurze, w jaką wpadniemy, a która powstanie po węglu brunatnym.
Musimy bowiem uwzględnić fakt, że 2036–38 roku stracimy Bełchatów ponieważ kończy się tam złoże Szczerców i Bełchatów, a wtedy elektrownia Bełchatów nie będzie produkowała energii elektrycznej – jest to ponad 5 tys. MW mocy, czyli łącznie ok. 18 proc. energii produkowanej w Polsce - przypomina Janusz Steinhoff.
Podobny los czeka też złoże w Turoszowie. Musimy wiec przygotować się, i to jak najszybciej, do potężnej redukcji wydobycia nie tylko węgla kamiennego, ale tego brunatnego również.
Stajemy się coraz bardziej importerem węgla kamiennego, stajemy się też coraz bardziej importerem netto energii elektrycznej, a jednocześnie za kilka lat zniknie nam całkowicie górnictwo węgla brunatnego i w tej sprawie nie robimy zupełnie nic - zwraca też na to uwagę Jerzy Markowski.