REKLAMA

Nadciąga rewolucja energetyczna. Cięcia górniczych etatów są nieuniknione

Za niedługo nasza energetyka zawodowa ma ściąć swoje zapotrzebowanie węglowe do 10 mln t na rok. No chyba że atom opóźni się niemiłosiernie i tego czarnego złota będziemy potrzebowali prawie dwa razy więcej. Ale jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w najbliższej dekadzie czeka nas bezprecedensowy odwrót od węgla, którego będziemy potrzebowali nawet cztery razy mniej. Myślicie pewnie, że to kolejny scenariusz od aktywistów klimatycznych? Wcale nie, takie prognozy mają Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE).

gornictwo-gornicy-zatrudnienie-PGG
REKLAMA

Rząd na razie nie chce tego przyznać oficjalnie, ale węgiel w Polsce się zwija, tak po prostu. W marcu br. wydobycie węgla było na poziomie 3,59 mln t. Dość powiedzieć, że w całej historii naszego górnictwa niższe było tylko dwa razy: w kwietniu 2023 r. (3,53 mln t) i w maju 2020 r. (3,19 mln t). Sprzedaż trzeciego miesiąca roku też jest poniżej 4 mln t i wyniosła 3,33 mln t. Mówimy więc o spadku rok do roku na poziomie 17 proc. Tak jest teraz, a w kolejnych latach ma być jeszcze gorzej. Przynajmniej tak wynika z wyliczeń PSE.

REKLAMA

W prognozach PSE napisano, że do 2034 r. będzie potrzeba 10 mln ton węgla rocznie dla energetyki zawodowej - zdradził w trakcie XVI Europejskiego Kongresu Gospodarczego Leszek Pietraszek, prezes PGG.

Więcej o węglu przeczytasz na Spider’s Web:

No chyba że będziemy mocno opóźnieni z morską energetyką wiatrową i z budową pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej też. W takim przypadku, jak liczą to PSE, zapotrzebowanie węglowe naszej energetyki zawodowej może spuchnąć o 9 mln t do 19 mln t.

Węgiel: cztery razy mniejsze potrzeby elektrowni

Z tych prognoz PSE wynika, że jesteśmy w przededniu bezprecedensowej rewolucji energetycznej. Przecież jeszcze w całym 2021 r. nasze elektrownie w sumie spaliły 38 mln t węgla. Tylko w okresie od stycznia do października 2022 r. zużyły ponad 29 mln t węgla, a w analogicznym okresie 2023 r. - niecałe 24 mln t. Zgodnie z zaś z wyliczeniami PSE ów węglowy wolumen ma spaść raptem do 10 mln t. To blisko czterokrotny zjazd w ciągu trzech lat. Owe 10 mln t węgla nawet teraz, przy naprawdę fatalnych wynikach polskiego górnictwa, produkujemy w ciągu trzech miesięcy (od stycznia do marca 2024 r. to było w sumie 11,43 mln t węgla). Zgodnie z szacunkami PSE, w takim przypadku do końca roku nasza energetyka zawodowa nie potrzebowałaby już więcej węgla. Trudno się więc nie zgodzić z tym, że te prognozy tym samym biją w umowę społeczną, utrzymującą fedrowanie węgla jeszcze przez ćwierć wieku do 2049 r.

Skoro tego węgla ma być mniej, to może też górników ubędzie?

REKLAMA

Mniejsze o cztery razy potrzeby węglowe naszych elektrowni wpłyną, o ile rzecz jasna się ziszczą, nie tylko na nasz miks energetyczny, który i tak z miesiąca na miesiąc staje się bardziej zielony. To również oznacza prawdziwe trzęsienie ziemi na górniczym rynku pracy. Jak wylicza to Fundacja Instrat, w marcu br. w górnictwie węgla kamiennego zatrudnionych było 75915 pracowników (wzrost rok do roku o 489 etatów). 

To całkiem sporo, chociaż porównując z latami ubiegłymi widać wyraźnie tendencję spadkową. Jeszcze w marcu 2020 r. w górnictwie pracowało 82571 pracowników, a w marcu 2012 r. - nawet 115534 ludzi. Teraz jesteśmy w zupełnie innej rzeczywistości, która zdaniem PSE ma niebawem jeszcze dodatkowo się zmienić. Wszak skoro będziemy potrzebowali cztery razy mniej węgla, to możliwe, że podobne cięcia dotyczyć będą również samych górników. Redukcja obecnie zatrudnionych też przez cztery oznaczałaby, że w pracy zostanie tylko niecałe 19 tys. górników, a reszta, czyli prawie 57 tys. ludzi trafi na bruk.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA