Jak tylko usłyszałem, że w Siemianowicach Śląskich powstała głęboka na 40 metrów dziura, tuż przy pięciokondygnacyjnym budynku mieszkalnym, szybko pobiegłem do sklepu, żeby wybrać jak największą paczkę chipsów. Wystartował kolejny sezon jednego z moich najbardziej ulubionych seriali: czyli wielkie zdziwienie, że węglowy Śląsk jest geologicznie podziurawiony jak durszlak. Potem podszedłem do okna w moim domu, żeby wypatrywać długiej kolejki deweloperów, którzy zanim zaczną stawiać swoje budynki na każdym zielonym metrze, wydają sporą kasę na badania gruntu i tego, co pod nim. Do teraz za nimi wyglądam.
Nie, to wcale nie jest tak, że mam teraz bekę z mieszkańców Siemianowic Śląskich, którym ujawniła się kolejna już przecież dziura. Sam mieszkam w tym mieście od 45 lat. Jeszcze jako rzecznik prasowy poprzedniego prezydenta tego miasta doskonale pamiętam bardzo podobną akcję - przy ul. PCK. Wtedy, w 2009 r., było tak samo. Też trzeba było ewakuować pobliskich mieszkańców i organizować im na szybko prowizoryczny nocleg. Pamiętam też wcześniej, jak podobne dziury powstawały w Siemianowicach Śląskich m.in. na Osiedlu Młodych, nagle przy jednej z klatek po prostu zapadła się ziemia. Ot tak sobie. A ile jest takich dziur, o których nie mam zielonego pojęcia? Bo akurat nie wpadła w nie latarnia miejska i od razu o tym wszyscy wiedzieli? Ile jest tego typu zapadlisk z dala od budynków mieszkalnych? Nie mam żadnego wykształcenie w kierunku geologii, ale idę o zakład, że bardzo dużo. Powód? Płytkie wydobycie węgla i biedaszyby.
Bo Górny Śląsk jest jak ser szwajcarski
I o tym wiedzą wszyscy. Od wielu, wielu lat. Jeszcze na przełomie wieków, kiedy zaczynałem stawiać pierwsze dziennikarskie kroki w „Dzienniku Zachodnim”, odwiedziłem jednego z ówczesnych wiceprezydentów Siemianowic Śląskich, który zresztą kadencję wcześniej sam zasiadał w fotelu prezydenta. To był i dalej jest fachowiec z krwi i kości, merytoryczny, po prostu doskonale znający się na sprawach górniczych i geologicznych. Wtedy jeszcze samorząd był dla takich ludzi, a nie głównie dla znajomych i rodziny, pal licho kompetencje.
Więcej o węglu przeczytasz na Spider’s Web:
Dobrze pamiętam moje rozmowy z tym samorządowcem, bo były zawsze bardzo dobre, zawsze coś z nich wynosiłem, nawet jak spotykaliśmy się niezobowiązująco na siemianowickim polu golfowym. Wtedy ten wiceprezydent Siemianowic Śląskich wyciągnął z dokumentów poskładaną w kostkę mapę. Ukazywała ona geologię Siemianowic Śląskich, gdzie funkcjonowała kopalnia „Michał”, którą w latach 70. ubiegłego wieku włączono do kopalni „Siemianowice”. Dobrze pamiętam szok, w jakim byłem, kiedy zobaczyłem tę mapę. I to, że po przyjeździe do redakcji w tytule artykułu na ten temat użyłem sformułowania ser szwajcarski, bo pasowało idealnie.
Węgiel, czyli płytkie wydobycie i biedaszyby
Co było przyczyną zapadliska z 2009 r.? Wtedy Wyższy Urząd Górniczy w Katowicach nie miał wątpliwości: to wina płytkiego wydobycia, nawet ok. 50 m pod powierzchnią, jakie prowadziła tam KWK Siemianowice. A dlaczego w takim razie powstał teraz, w 2023 r. głęboki na 40 metrów lej w innym miejscu miasta? Jak informuje na swoim koncie na Facebooku obecny prezydent Siemianowic Śląskich Rafał Piech:
Okazało się, że to szyb poniemiecki z 1850 roku, którego nie ma na mapach, zasypany otwór będzie na bieżąco monitorowany. Ponadto, w trosce o bezpieczeństwo mieszkańców ul. Leśnej (i nie tylko), teren w sąsiedztwie budynku przy którym pojawiło się osuwisko będzie poddany badaniom geologicznym - informuje prezydent mieszkańców.
I zagadka rozwiązana. Pierwszy z powodów tych nagłych dziur to płytkie wydobycie, prowadzone przez kopalnie (też niemieckie) jeszcze w XIX i potem w XX wieku. Na istniejących mapach geologicznych są wyraźnie zaznaczone takie miejsca, ale jak się okazuje: nie wszystkie. Do tego dochodzą jeszcze biedaszyby, czyli nielegalne wyrobiska górnicze. Mogą mieć od 10 do nawet 100 metrów głębokości. Pamiątki po nich są jeszcze dobrze widoczne. W Siemianowicach Śląskich m.in. w Lasku Bytkowskim. No ale przecież dziurawa jak durszlak ziemia nie jest tylko w tym mieście. Taki jest cały Górny Śląsk.
Developerzy i badania geologiczne
Mapy geologiczne Katowic, Bytomia, Chorzowa, Rudy Śląskiej czy Mysłowic pewnie prezentują się bardzo podobnie, jak ta Siemianowic Śląskich. W tym mieście przecież były tylko dwie kopalnie, a w innych miastach było i jest ich jeszcze więcej. I gdzieniegdzie pewnie też prowadzono płytkie wydobycie, na głębokości tylko kilkudziesięciu metrów. Tymczasem od co najmniej dwóch dekad wszyscy widzimy jak Górny Śląsk się zmienia. Między innymi architektonicznie. Dobrym przykładem tego procesu jest Park Śląski (dawniej WPKiW), zielona perełka, która już oddała część terenów na rzecz developerów.
Bo to właśnie deweloperzy pod rękę z samorządowcami, którzy tak lepią miejskie budżety i rozkładają przed nimi czerwony dywan, zmieniają architektonicznie ten region. Przykłady renowacji starych, przedwojennych kamienic za wiele nie ma. Ale nowoczesne osiedla, które powstają jak grzyby po deszczu, z bliźniakami czy apartamentowcami, można wskazać w każdym śląskim mieście. I to po parę przykładów. I przy okazji takich osuwisk, jak w Siemianowicach Śląskich, nasuwają się oczywiste pytania: czy ten proces ktokolwiek w jakikolwiek sposób kontroluje? Czy deweloperzy na Górnym Śląsku są zobligowani do przeprowadzenia wcześniejszych badań geologicznych? Czy jest jakiś plan na radzenie sobie w przyszłości, z tymi górniczymi pamiątkami, których - o to możemy być pewni - będzie tylko więcej? Boję się, że część z tych pytań, jak nie wszystkie, są retoryczne.