Jest pierwsze sądowe unieważnienie kredytu z WIBOR-em. Nie, nie dlatego, że ten WIBOR jest jakiś lewy, nikt tego nie udowodnił. Nikt nie udowodnił przed sądem również, że klient nie był poinformowany o ryzyku stopy procentowej, czyli że WIBOR może wzrosnąć, a razem z nim rata. Przeciwnie, informacja była, ale „sucha”, a pracownik banku nie wiedział, co to jest fixing i to niby argument za tym, że nie mógł przekazać pełnych informacji klientowi. A jak sprzedawca samochodu nie wie, co to jest stojan, to też można iść do sądu, żeby dostać to auto za darmo?
Wiecie, jak działa silnik w samochodzie elektrycznym? Ja nie mam pojęcia, więc posłużę się wyjaśnieniami ze strony internetowej jednego z producentów aut. Otóż prąd zmagazynowany w akumulatorach jest przekazywany do silnika elektrycznego, który napędza koła samochodu bezpośrednio lub przez zespół przekładni mechanicznych. Ostatnio kolega, który jest wielkim fanem motoryzacji, ale zerowym ekologiem, wyjaśniał mi, że zdecydował się na auto elektryczne, ponieważ fantastycznie się nim jeździ. Albowiem moment obrotowy jest dostępny natychmiast od zerowej prędkości obrotowej, co znaczy, że auto jest bardziej dynamiczne i agresywne, wciska w fotel bardziej niż jakikolwiek sportowy potwór z wielkim silnikiem spalinowym.
A skąd się bierze ten moment obrotowy? Tu znów wracam do wyjaśnień producentów aut, którzy piszą, że o ile w silniku spalinowym moment obroty bierze się ze spalania mieszanki paliwa i powietrza w cylindrze, o tyle w silniku elektrycznym z:
oddziaływania pól magnetycznych wytworzonych przez stojan i wirnik. Prąd przepływający przez wirnik wytwarza wokół niego pole magnetyczne. Bieguny jednoimienne magnesu odpychają się, a różnoimienne przyciągają się, czego skutkiem jest powstanie ruchu obrotowego.
Gdybym była prawnikiem specjalizującym się w szukaniu dziur w całym w umowach bankowych, rozbudowałabym swoje portfolio o branżę motoryzacyjną. No bo tak: kto kupując auto elektryczne w salonie usłyszał od sprzedawcy o stojanie? Założę się, że pewnie żaden nie ma nawet pojęcia, co to jest. A to analogiczna sytuacja do tej, w której pracownik banku, z którym podpisujemy umowę o kredyt hipoteczny, nie ma pojęcia, co to jest fixing. Przy czym brak tej wiedzy o fixingu stał się właśnie przed Sądem Okręgowym w Suwałkach argumentem za tym, by unieważnić kredyt hipoteczny oparty o WIBOR.
Bank ma podawać mokre, a nie suche informacje
Z medialnych odniesień wynika, że to pierwszy taki przypadek unieważnienia kredytu z WIBOR-em przez sąd. Dotychczasowe sukcesy odtrąbione przez wiborowców w mediach dotyczyły wydawania przez sądy zabezpieczeń na czas procesu. Od razu należy dodać, że ten pierwszy wyrok, to wyrok sądu pierwszej instancji i z pewnością bank będzie składał apelację.
To, co mnie tak piekielnie w tej sprawie wkurza, to fakt, że umowa kredytowa została unieważniona nie dlatego, że z WIBOR-em coś było nie tak. Nie dlatego, że kredytobiorca nie został poinformowany o tym, że stawka WIBOR jest zmienna i może rosnąć wraz ze wzrostem stóp procentowych.
Główny zarzut wobec kredytów z WIBOR-em podnoszony przez prawników jest taki, że klient nie został wystarczająco poinformowany. Sąd w Suwałkach ustalił, że powodom nie przekazano żadnych informacji na temat WIBOR „poza suchymi zapisami w umowie”, podkreśla mecenas reprezentująca kredytobiorców.
Yyyy, że co? Że w umowie było, co miało być, ale pracownik banku nie zrobił klientom wykładu na temat rynków finansowych i procedury kwotowania tego wskaźnika, by informacje nie były „suche” i dlatego ich umowa jest nieważna? Ów pracownik był zresztą świadkiem podczas procesu i przyznał, że nie wie, jak się wylicza WIBOR, kto to robi i nie znał pojęcia fixingu, okazało się to jednym z gwoździ do trumny banku, no bo jak pracownik mógł udzielić pełnych informacji klientom, skoro sam ich nie miał?
Więcej na temat reformy WIBOR przeczytasz tu:
Tylko jakie znaczenie dla klienta ma to, że wyliczaniem wskaźnika WIBOR zajmowałby się KNF, spółka GPW Benchmark, która została wyznaczona przez KNF na administratora wskaźników referencyjnych, czy jej poprzednik Stowarzyszenie Rynków Finansowych ACI Polska, które administrowało WIBOR-em do połowy 2017 r.?
OTÓŻ ŻADNE.
Jakie znaczenie ma to, czy klientowi opowiemy o tym, że każdego dnia podczas tzw. fixingu banki zgłaszają, po jakiej cenie są skłonne w tym konkretnym dniu pożyczać sobie wzajemnie pieniądze, administrator (obecnie GPW Benchmark) te dane zbiera i wylicza średnią i to jest właśnie WIBOR, czy zamiast snuć te opowieści, których klient i tak nie ogarnie, wyjaśnimy, że WIBOR może się zmieniać, zależy od poziomu stóp procentowych, ale nie jest mu równy, bo to rynkowa stawka, która po prostu oscyluje wokół stóp ustalanych przez RPP?
ŻADNEGO.
To, że teraz kredytobiorcy próbują wygrywać w sądach z powodu takich argumentów, zakrawa na kpinę z logiki. Arystoteles się w grobie przewraca. Właściwie to na razie przewrócił się raz, 22 stycznia 2025 r., kiedy sąd w pierwszej instancji zasądził 246 tys. zł wraz z odsetkami na rzecz kredytobiorców od Velo Banku, który jest następcą prawnym Getin Noble Banku zawierającego tę umowę w 2015 r.
A wiecie, że prąd jest z w Polsce głównie z brudnego węgla?
Powiecie, że plotę bzdury, bo wiedza o stojanie w silniku elektrycznym lub jej brak nie wpływa na decyzję o zakupie auta elektrycznego. Okej, ale będę się upierać, że wiedza o tym, czym jest fixing i jak dokładnie nazywa się podmiot administrującym WIBOR-em, tak samo nie wpływa na decyzję o zaciągnięciu kredytu hipotecznego.
Tymczasem wiedza, skąd się bierze prąd w aucie elektrycznym, już tak. Dlaczego sprzedawcy aut nie mają obowiązku informować klientów, że te „zeroemisyjne” auta działają na prąd, który w Polsce powstaje z węgla? Dlaczego nie mają obowiązku informować, że już kilka lat temu podniesiono argumenty, że produkcja i utylizacja baterii, a do tego ekologiczne koszty wydobycia litu i kobaltu koniecznych do ich produkcji mogą niszczyć środowisko bardziej niż dieslowskie silniki?
Nie wierzycie? Eksperci Światowego Forum Ekonomicznego liczyli, że auta elektryczne są bardziej ekologiczne od diesli dopiero po przejechaniu 125 tys. km, a od benzyniaków po 60 tys. km i to pod warunkiem, że mówimy o rynku niemieckim, gdzie wówczas 30 proc. energii pochodziła ze źródeł odnawialnych.
Jak ktoś kupuje auto elektryczne, bo chce być eko, a nie po to, żeby móc jeździć po buspasie, może się czuć zrobiony w jajo. Ja bym pozywała sprzedawców aut jak banki. A jeśli chodziło o buspas? I co z tego? sprzedawca nie dopełnił obowiązków informacyjnych, żeby mnie poinformować, jak działa kupowany przez mnie produkt. Ba! Może dałoby się nawet złożyć dodatkowo pozew za straty moralne, bo trułeś, kierowco, powietrze i teraz nie możesz z tym żyć.
Że co, proszę? Że kierowca przecież sam powinien sobie poczytać trochę, jak działa auto elektryczne, zanim pójdzie do salonu je kupić? Aha. To ciekawe, dlaczego klient banku nie musi się przygotować i douczyć, zanim pójdzie podpisać umowę na 30 lat.