Polska w przededniu rewolucji. Semaglutyd już na nas czeka
Ozempic skuteczniejszy niż cła. Wpadł mi w ręce materiał z „Washington Post” o efekcie GLP-1 i dawno już nie czytałem czegoś, co tak klarownie pokazuje, jak zwykły lek może zmienić całą gospodarkę. Amerykanie już żyją w rzeczywistości, w której Ozempic funkcjonuje jak codzienny gadżet: jest, działa, nie budzi emocji. Przynajmniej dla tych, których stać.

Raport „Washington Post” mocno działa na wyobraźnię. Widzę obrazy jak z równoległego świata: sieciówki modowe wymieniają garderoby, bo klienci zrzucają kilogramy, hotele przerabiają bary na siłownie, fast foody udają, że zawsze kochały grillowanego kurczaka, sprzedaż alkoholu spada, bo lek ucisza nie tylko apetyt, ale też ochotę na coś mocniejszego. Rewolucja idzie tam w tempie, którego nie oglądaliśmy od wejścia na rynek Ubera.
Polska czeka w przedsionku
I w tym miejscu pojawia się klasyczne polskie pytanie: a u nas to kiedy? GLP-1 krąży w rozmowach szeptem, pojawia się na TikToku, przebija do gabinetów lekarskich. I różni się od każdej poprzedniej mody tym, że działa. Problem jest tylko jeden – cena. W Polsce to wciąż koszt miesięcznej kuracji, a nie kolejny abonament na vod. I dopóki tak jest, dopóty nie powstanie masa krytyczna.
Być może coś drgnie, gdy pojawią się tańsze zamienniki, wpadnie refundacja dla części pacjentów, jeśli cena zjedzie na akceptowalne – wystarczy kilka procent dorosłych na GLP-1, żeby rynek poczuł drganie. I wtedy zacznie się właściwa historia.
Najpierw wystrzeli rynek suplementów, bo to branża, która wyczuwa zapach okazji szybciej niż prezydent Nawrocki zawetuje pięć ustaw. USA martwi się „luźnymi standardami”? Gdyby zobaczyli, co potrafi polski marketing, to ich Federal Trade Commission zamknęłaby laptop i poszła na urlop. U nas suplement „na włosy przy GLP-1” i „żelazo dla ozempicowych” pojawi się szybciej, niż powstanie regulacja, która tego zakaże.
Rynek spożywczy poczuje to pierwszy
Potem przyjdzie czas na sklepy spożywcze. GLP-1 wycisza apetyt tak skutecznie, że w USA ludzie przestali kupować chipsy i batoniki. Jeśli to samo wydarzy się u nas, to producenci słodyczy będą mieli więcej stresu niż ich klienci na bieżni. Polska, kraj chipsów i popcornu, przeżyje wtedy mentalny wstrząs. Nie z powodu zdrowia publicznego, tylko z powodu kolejek przy półkach z produktami wysokoproteinowymi.
Czytaj więcej w Bizblogu o Ozempicu
Moim zdaniem najciekawiej będzie na siłowniach. GLP-1, działając cuda, jednocześnie obcina mięśnie szybciej niż wietrzna jesień liście z drzew. I tu pojawia się przestrzeń dla branży fitness, która na razie żyje w epoce zrzucania oponki. Wystarczy kilka miesięcy i zacznie się era „programów stabilizacyjnych dla osób na semaglutydzie”. Marki, które dziś reklamują „płaski brzuch w cztery tygodnie”, za chwilę odkryją, że ich klientela potrzebuje raczej „utrzymania masy mięśniowej w trakcie terapii”. Zmiana podejścia gwarantowana.
I wreszcie turystyka. W USA osoby na GLP-1 zaczęły częściej wyjeżdżać, chodzić, żyć bardziej „na zewnątrz”. Gdy ciało się zmienia, zmienia się głowa. W Polsce nie zobaczymy przebudowy hoteli za miliony dolarów, ale zobaczymy coś bliższego naszemu temperamentowi: więcej weekendów w górach, więcej chodzenia po mieście, więcej „trzeba się w końcu ruszyć, bo wyglądam jak człowiek”.
Wellness po polsku.
Fala już nadciąga
Dlatego ten amerykański sen wcale nie brzmi jak science fiction. Prędzej czy później dojdziemy do tego samego. Tylko pewnie w nieco skromniejszej wersji. Bez ekscesów, ale z realnymi zmianami, które stopniowo rozleją się po całej gospodarce. Jak fala, która na początku wygląda niewinnie, a potem nagle przestawia pół plaży.
Możemy udawać, że to tylko moda zza oceanu. Ale smartfony też kiedyś były modą zza oceanu.
To nie jest pytanie, czy Polska wejdzie w erę GLP-1. To jest pytanie kiedy.







































