Naczelna Rada Lekarska zaapelowała do Ministra Zdrowia o to, by lekarze byli przyjmowani w ochronie zdrowia poza kolejnością. Wydaje wam się to naturalne? To spójrzcie na to tak: 75 proc. z nich pracuje na kontraktach, przy miesięcznym przychodzie w wysokości 20 tys. zł zapłacą niecałe 300 zł składki zdrowotnej, a w tym samym czasie nawet pracownik na pensji minimalnej zapłaci za leczenie więcej i jeszcze będzie musiał ustępować lekarzowi miejsca w kolejce.
Dziwne, że jakoś przeszło to bez większego echa, bo Naczelna Rada Lekarska swój apel do Ministra Zdrowia wystosowała już 22 listopada. Apeluje w nim o:
zainicjowanie systemowych zmian mających na celu umieszczenie lekarzy i lekarzy dentystów na liście osób uprawnionych do przyjęć poza kolejnością w jednostkach ochrony zdrowia.
Argumentuje to tym, że lista osób uprawnionych do uzyskiwania świadczeń opieki zdrowotnej poza kolejnością „dynamicznie się rozwija”, a lekarzy na niej nie ma. A powinni być, bo lekarze, niejednokrotnie seniorzy, którzy przez wiele lat ratowali zdrowie i życie pacjentów wtedy, gdy ich dotykają rozmaite choroby, muszą czekać w wielomiesięcznych kolejkach na realizację świadczenia zdrowotnego.
Dlaczego lekarz nie może być jak górnik?
Ciśnie mi się szyderczo na usta, że to przecież oczywiste, że lekarz powinien mieć dostęp do innych lekarzy na specjalnych warunkach, bo taki mamy w Polsce styl - kolejarze jeżdżą pociągami za darmo i to nawet, jeśli już nie pracują, bo są na emeryturze, ale przepracowali na kolei przynajmniej 15 lat.
Górnicy przecież mają prawo do deputatu węglowego, a że nie każdy z nich węgla rzeczywiście potrzebuje, dostają więc ekwiwalent pieniężny.
Właściwie powinniśmy też jeszcze przyznać nauczycielom prawo do tego, by ich dzieci miały wstęp na dowolnie wybraną uczelnię czy szkołę bez konieczności zdawania egzaminu wstępnego i przynajmniej będziemy mieli w Polsce spójny system.
Odrzućcie zazdrość
Kończę już szyderstwa. Teraz na poważnie. Jeśli ktoś się jednak oburzył na wieść o apelu NRL, pewnie pomyślał o tym, że akurat widział ktoś lekarza czekającego w kolejce - i bez oficjalnych przywilejów dostają się tam, gdzie chcą po znajomości. Albo że przecież lekarze tacy bogaci, to stać ich na to, żeby pójść na wizytę prywatną.
Szczególnie o tym drugim ostatnio łatwo pomyśleć, bo dopiero co przerobiliśmy inbę dotyczącą zarobków lekarzy po tym, jak Newsweek napisał, że średnie zarobki lekarzy to min. 25 tys. brutto miesięcznie. Sporo.
Z drugiej strony z ankiety przeprowadzonej przez Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy i Medycynę Praktyczną opisanej właśnie przez „Gazetę Wyborczą” wynika, że 68 proc. lekarzy zatrudnionych na etacie narzeka na nieodpowiednie wynagrodzenie, podczas gdy w grupie lekarzy na kontrakcie jest to tylko 33 proc. Choć można by powiedzieć właściwie, że „aż”.
Ale ja zupełnie nie o tym. To argumenty podszyte zazdrością i rozgoryczeniem, tymczasem absurd tkwi gdzie indziej.
Na NFZ płacą mniej, ale w zamian chcą opiekę de lux
Sięgnijmy do twardych danych. Według Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji spośród blisko 100 tys. lekarzy i lekarzy dentystów ze specjalizacją aż 72,92 proc. to lekarze na kontraktach, czyli przedsiębiorcy. I nie chodzi o to, ile zarabiają, ale o to, ile składki zdrowotnej płacą jako przedsiębiorcy. A płacą jej znacznie mniej niż zwykły Polak i zgodnie z nowym projektem zmian w składce od 2026 r. zapłacą jeszcze mniej.
Jednym słowem: lekarze na kontraktach, którzy stanowią trzy czwarte wszystkich lekarzy w Polsce, uciekają z etatów przed płaceniem składek na utrzymanie systemu ochrony zdrowia, w którym pracują, a jeszcze żądają w nim przywilejów.
Jeśli jeszcze dotąd krew was nie zalała, to zobaczcie, jakie różnice w składce zdrowotnej będą obowiązywać w 2026 r. Taki na przykład lekarz rozliczający się ryczałtem, z przychodem w wysokości 20 tys. zł miesięcznie, zapłaci 286,33 zł składki zdrowotnej, a tymczasem zwykły pracownik na etacie z takim samym wynagrodzeniem brutto zapłaci aż 1553 zł.
Więcej na temat składki zdrowotnej przeczytasz tu:
A to dopiero początek szokujących porównań, bo ten lekarz na ryczałcie z 20 tys. zł przychodu zapłaci niższą składkę zdrowotną niż nawet etatowy pracownik na pensji minimalnej, który do budżetu NFZ dorzuca 329 zł, a więc o 43 zł więcej.
Przy zarobkach na poziomie średniej krajowej, czyli ok. 8 tys. zł brutto pracownik na etacie płaci 621 zł na NFZ, lekarz na ryczałcie z takim samym przychodem - 286 zł.
Przy przychodach ryczałtowca na poziomie 50 tys. zł, o których w zawodach medycznych ostatnio media się rozpisywały, składka zdrowotna lekarza na ryczałcie wyniesie już 1196 zł, ale dla porównania pracownika etatowego z taką sama pensją brutto - 3883 zł.
Jak zestawicie sobie te dane, ile lekarze dorzucają do worka pieniędzy, z których finansowane jest leczenie w Polsce i jakie jako przedsiębiorcy mają w tym względzie ogromne przywileje w stosunku do pracowników na etacie, to dopiero wtedy widać, jak bardzo absurdalne jest żądane, żeby za te niskie składki mieli jeszcze prawo omijać znacznie więcej płacących etatowców.
P.S. Zapomniałam dodać a propos kolejarzy, że nawet ich rodziny mają 80 proc. zniżkę na wszystkie przejazdy, więc może i rodzinom lekarzy dorzućmy prawo omijania 80 proc. kolejki?