327 tysięcy złotych miesięcznie wyciąga rekordzista, którym jest warszawski neurochirurg, ale to nie znaczy, że każdy lekarz może na tyle liczyć. Na takie przykłady natychmiast zapieniają się lekarze na etatach, którzy pokazują swoje marne kwitki z kadr, udowadniając, że to wszystko kłamstwa i tylko pojedyncze przypadki. Jak jest naprawdę? Opowiem wam, dlaczego nigdy się tego nie dowiecie.
Już do końca świata o zarobki lekarzy będzie dym, bo nic nie wskazuje na to, żebyśmy kiedykolwiek znaleźli wyjście z tego dualizmu w systemie ochrony zdrowia. Część lekarzy pracuje zgodnie z prawem, na etacie i oni w powszechnym mniemaniu zarabiają marnie i ciągle walczą o podwyżki, część pracuje na kontraktach, zakładając działalności gospodarczą, co jest często omijaniem prawa pracy, tylko wszyscy zamykają na to oczy, a ich zarobki są z zupełnie innego świata.
I jedni nie widzą drugich albo ich to nie obchodzi, a zwykły Polak, w zależności od tego, kogo ma w rodzinie, krzyczy, że lekarze to biedacy albo bogacze.
Więcej na temat składki zdrowotnej przeczytasz tu:
Pensja minimalna to 25 tys. zł?
Ostatnią burzę wywołał w związku z tym „Newsweek”, który napisał, że zarobki lekarzy to minimum 25 tys. zł brutto miesięcznie, ale są dziedziny, w których jest to 100 tys. zł i więcej. Skąd „Newsweek” to wie? Tak powiedziała gazecie Ewa Książek-Bator z zarządu Polskiej Federacji Szpitali.
No i rozpętało się piekło w social mediach, a w komentarzach czytam między innymi, że to stek bzdur, bo kolega lekarz specjalista we wrześniu dostał przelew na 8350 zł i taka jest prawda o zarobkach lekarzy.
Są też przykłady i niższych stawek, a jakże.
Na to znów wjeżdżają screeny z ogłoszeniami o pracę, akurat w Legnicy, gdzie oferta dla lekarza bez specjalizacji na szpitalnym SOR opiewa na 34-44 tys. zł miesięcznie, a dla ortopedy czy kardiologa na 50-64 tys. zł miesięcznie.
Są też głosy oburzenia, jakie to bzdury o tych 100 tys. zł, bo „ja na przykład dostaje niecałe 50 tys.” - pisze jeden z użytkowników na platformie X. Uśmialiście się z niego?
Za chwilę ktoś znowu dorzuca, że jakie 25 tys. zł minimum, o których pisze „Newsweek”, przecież zgodnie z ustawą od 1 lipca 2024 r. pensja minimalna lekarza to 10,3 tys. zł brutto.
Łapiecie o co w tym chodzi? No właśnie o to, że ustawa mówi o pensji minimalnej w przypadku lekarzy zatrudnionych na etacie. A „Newsweek” mówi o tym, jak świat naprawdę wygląda. A nie wygląda tak, że każdy lekarz pracuje na umowie o pracę. Ba! Mało który tak pracuje.
3/4 lekarzy się schowało w JDG i nigdy się nie dowiecie, jak bardzo są bogaci
I tu dochodzimy do tego dualizmu. Temat doskonale rozpykał użytkownik X kryjący się pod nazwą „Elita na JDG”, szperając w raporcie Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. I wynika z niego, że spośród blisko 100 tys. lekarzy i lekarzy dentystów ze specjalizacją tylko co czwarty pracuje na umówię o pracę, dokładnie 25,14 proc. A 72,92 proc. to lekarze na kontraktach.
I teraz dopiero można zrozumieć, co tu się dzieje. To w tej grupie pracującej na B2B są prawdziwi bogacze, którzy zarabiają krocie. Ich specjalizacji zwykle brakuje, więc dyrektorzy szpitali są gotowi płacić im każde pieniądze. Ile średnio? Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, bo takich statystyk dla lekarzy na JDG po prostu nie ma.
Ale żeby była jasność - zgodnie z raportem AOTMiT lekarze na UoP też wcale nie biedują tak, jakby się wydawało po przestudiowaniu kilku marnych kwitków powyżej.
Średnie zarobki w tej grupie 25 tys. etatowych lekarzy to 11,6 tys. zł brutto, ale to przecież wynagrodzenie zasadnicze, do tego ok. 9 tys. zł „dodatków” - jak nazywa je raport, ale od razu wyjaśniam, że to przede wszystkim dodatkowe dyżury. W sumie wychodzi łącznie 20,4 tys. zł brutto.
Mało? Nie oceniam. Ale nie dajmy sobie robić wody z mózgu ani jednej, ani drugiej stronie. Konkluzja? Współczuję ludziom w Ministerstwie Zdrowia, którzy próbują tym jakoś zarządzać, prowadząc dyskusję na temat zarobków zawodów medycznych na podstawie jakiś wyimaginowanych przeliczników, a mając wiedzę na temat pensji tylko 1/4 lekarzy. Reszta siedzi za ciemną kotarą i gra w swoją grę, której nikt już nie ogarnia.