REKLAMA

Lekarz na dyżurach gra w pasjansa, ale wszystkie terminy zajęte

NFZ kombinuje, jak wciskać pacjentów do lekarza bez kolejki. I dobrze kombinuje, bo kolejki długie na wiele tygodni i miesięcy, a jednocześnie lekarze często siedzą w swoich gabinetach i się nudzą. Dziwne? Nie, bo pacjenci nie odwołują wizyt i sloty się marnują na wielką skalę. A może tak w czasach internetu da się zorganizować lekarza last minute?

Lekarz na dyżurach gra w pasjansa, ale wszystkie terminy ma zajęte
REKLAMA

Przechodzisz przypadkiem z tragarzami obok gabinetu lekarskiego, do którego nie możesz się dostać wcześniej niż za kilka miesięcy, a tam lekarz z nudów gra w pasjansa - nie żartuję, sama widziałam, choć pasjansa rzeczywiście sobie wymyśliłam. Ale faktem jest, że jest pusto w gabinecie, pusto w poczekalni i w pierwszej chwili zachodzisz w głowę, co jest grane.

REKLAMA

Kolejki do specjalistów na NFZ. Marnotrawstwo na wielką skalę

Ale w drugiej chwili już wiesz - pacjent, który umówił się pół roku wcześniej, nie przyszedł. Ale też nie odwołał wizyty, bo, a to zapomniał, a to nie mógł się dodzwonić do rejestracji (wcale się nie dziwię). I w taki właśnie sposób wpędzamy lekarzy w nudę, a przede wszystkim marnujemy mnóstwo pieniędzy i slotów do specjalistów.

W pierwszym półroczu 2024 r. zmarnowaliśmy tak 764 tys. wizyt lekarskich. W ubiegłym roku takich wizyt było prawie 1,3 mln. Najczęściej przepadają wizyty z zakresu ortopedii i traumatologii narządu ruchu (150 tys.), kardiologii (ponad 163 tys.), fizjoterapii ambulatoryjnej (136 tys.), endokrynologii (ponad 68 tys.) i onkologii (blisko 58 tys.).

Naprawdę nie da się z tym nic zrobić? Pisałam już o pomysłach karania pacjentów, ale w końcu po rozum do głowy ruszył Narodowy Fundusz Zdrowia, który szuka marchewki. Według NFZ można by wprowadzić możliwość przyjmowania pacjentów poza kolejnością, trochę jakby „last minute” w miejsce tych, którzy się nie zjawili.

Tylko że od razu włącza się marudzenie, że do wdrożenia takich rozwiązań konieczne są zmiany legislacyjne. Serio? No to nie łaska umówić się na spotkanie z ministrem zdrowia? 

Czytaj więcej o telemedycynie:

Trudna sztuka wysyłania sms-ów od pacjentów

Problem jest inny: o tym, że ktoś jednak na wizytę nie przyjdzie wiadomo dopiero, kiedy… nie przyjdzie, skoro nie raczył wcześniej odwołać. To taka wizyta last minutę miałaby polegać na tym, że przychodzisz pod gabinet i czekasz osiem godzin, kiedy specjalista przyjmuje, a nóż ktoś się nie zjawi?

Przypominam, że od 2020 r. NFZ wysyła do pacjentów sms-y z przypomnieniem o wizycie. Fajnie, ale to dalej nie rozwiązuje problemu, że ktoś już wizytą po kilku miesiącach czekania nie jest zainteresowany, a nie może się dodzwonić do placówki, żeby wizytę odwołać.

REKLAMA

Jakim cudem w prywatnych placówkach medycznych da się wysłać takiego sms-a nie tylko z przypomnieniem o terminie, ale też z koniecznością potwierdzenia wizyty odpisując „tak” lub „nie”? A jak nie odpiszesz do końca dnia poprzedzającego wizytę, to ci przepada.

Może zaraz po kawie z ministrem zdrowa trzeba się umówić na kawę z ministrem cyfryzacji? Albo może nawet i przed? Ministerstwu zdrowia trzeba bowiem wytknąć, że w lipcu miało uruchomić e-rejestrację, a właściwie pilotaż i to w niektórych placówkach, który umożliwiłby właśnie łatwe umawianie i odwoływanie wizyt on-line zaledwie do kardiologa, na cytologię i mammografię i nawet to się nie udało, choć mamy już wrzesień.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA