Dłużej nie da się zamykać oczu - system ochrony zdrowia się wali. Skąd wziąć więcej pieniędzy, żeby ratować dramatyczną sytuację w ochronie zdrowia? Przedsiębiorcy wskazują palcem na pracowników, żeby to ich mocniej docisnąć składką zdrowotną, choć sami na NFZ zrzucają się znacznie mniej, korzystając z preferencji. Zobaczcie, jak sprytnie chcą zagrać wszystkim na nosie.
Problem z pieniędzmi w NFZ trwa od miesięcy, ale dopiero teraz wypływa na powierzchnię z całą mocą, bo dłużej nie da się go ukrywać - NFZ po prostu przestaje płacić szpitalom za nadwykonania, te więc muszą zawieszać oddziały szpitalne. Jak bardzo jest źle, pisałam w Bizblog we wrześniu.
Dla uzupełnienia tego obrazu sytuacji dodam jeszcze dane, jakie właśnie przywołuje Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, który na finansach w ochronie zdrowia zna się w Polsce jak mało kto, bo od lat tworzy Monitor Finansowania Ochrony Zdrowia.
Kolejki do lekarzy to żadna nowość, zgodnie ze sprawozdaniem samego NFZ w I kw. 2024 r. w kolejce do lekarzy specjalistów czekało 4,8 mln Polaków, z czego przypadki pilne to 563 tys. osób. Tych przypadków pilnych, które stoją w kolejce, choć nie powinny czekać wcale, jest o ponad 70 proc. więcej niż dwa lata temu - wskazuje Kozłowski w rozmowie z Business Insiderem.
Jak ratować sytuację?
I tu dochodzimy do sedna, bo Federacja Przedsiębiorców Polskich, a więc organizacja reprezentująca przedsiębiorców, przygotowała plan ratunkowy dla ochrony zdrowia. Dzięki niemu znalazłoby się dodatkowe 24 mld zł dla NFZ, a to dużo, bo musicie wiedzieć, że w ostatnich miesiącach, kiedy te pożary w ochronie zdrowia zaczęły wybuchać, co groziło katastrofą, Ministerstwo Finansów, by je gasić, dosypywało interwencyjnie do budżetu NFZ po 2-3 mld zł.
Te 24 mld są więc kuszące. Chcecie wiedzieć, skąd je wciąż? Otóż przedsiębiorcy proponują, by podnieść składkę zdrowotną, ale nie wszystkim, tylko pracownikom, czyli tym, którzy płacą i tak już najwyższą stawkę, bo 9 proc. swojego wynagrodzenia. FPP proponuje, żeby płacili 9,5 proc.
W przypadku płacy minimalnej oznaczałoby to wzrost składki na zdrowie o 20 zł miesięcznie, a w przypadku zarabiających średnią krajową - o 37 zł miesięcznie.
Zapieniliście się już? Jeśli nie, to powinniście, bo przecież jesteśmy właśnie w samym środku telenoweli o tym, że samym przedsiębiorcom trzeba obniżyć składkę zdrowotną, bo zły PiS ich skrzywdził i podniósł im to obciążenie.
Więcej na temat składki zdrowotnej przeczytasz tu:
Zgody w koalicji rządzącej w tej sprawie nie ma, pieniędzy na znaczną obniżkę składki zdrowotnej dla firm też minister Domański nie ma, a walka trwa. Walka o to, by przedsiębiorcy, którzy płacą i tak niższą składkę niż pracownicy na etatach, płacili jeszcze mniej, czyli byli jeszcze bardziej wobec nich uprzywilejowani.
No właśnie, a jakby tego było mało, to teraz proponują, żeby etatowców jeszcze mocniej docisnąć. Zabawne, że Łukasz Kozłowski na łamach Business Insidera tłumaczy, że ta podwyżka dla pracowników z 9 proc. do 9,5 proc. to tylko tak wygląda, jakby obciążała pracownika, bo tylko formalnie od pensji pracownika się ją odciąga - w praktyce przecież pracownik negocjuje wynagrodzenie, posługując się kwotami netto, więc go wielkość składki zdrowotnej nie obchodzi, bo zostawia ją na głowie pracodawcy.
Piękny jest to fikołek w rozumowaniu, naprawdę doceniam ten kunszt, ale powiedzmy sobie to wprost - nawet, jeśli w takim rozumowaniu jest trochę prawdy, dotyczy ono tylko tych, którzy zmieniają pracę i negocjują nowe warunki zatrudnienia. Ci, którzy pracodawcy nie zmieniają, dostaną po własnej kieszeni i już.
Niech ZUS nam coś da, to odpuścimy
Z tym, że to wcale nie koniec planu ratunkowego FPP. Federacja w swym planie zobowiązują się również przyjąć część ciężaru zwiększenia finansowania ochrony zdrowia na siebie. Otóż oferuje pokornie, że przedsiębiorcy z kolei mogliby odpuścić rządowi obiecaną obniżkę składki zdrowotnej dla nich. Och, łaskawie, czyż nie? Zawsze to coś.
Ale, ale! Nie ma nic za darmo. I tu ujawnia się haczyk, bo FPP proponuje nieobniżanie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, ale w zamian za to, że dostaną w prezencie przejęcie przez ZUS wypłacania zasiłku chorobowego za wszystkich pracowników na zwolnieniu już od 15. dnia ich nieobecności w pracy, a nie od 30. dnia, jak jest obecnie.
Czyli propozycja jest taka - nie będziemy zabierać pieniędzy z NFZ, ale w zamian musimy dostać pieniądze z ZUS.
Zaraz - a czy pracownicy też mają według tego planu dostać jakąś nagrodę pocieszenia z innej kieszeni państwa? Dla kolegi pytam.
Ulga dla bogatych pacjentów
Z ciekawszych pomysłów planu ratunkowego jest jeszcze zupełna nowość - możliwość odpisania od podatku 10 proc. wydatków w prywatnej ochronie zdrowia, przy czym od razu należy zaznaczyć, że nie mówimy o wydatkach na popularne abonamenty medyczne, a o pojedynczych wydatkach na okazjonalne wizyty.
To w teorii propozycja ulgi dla wszystkich, w praktyce jednak dla bogatych, bo - umówmy się - ubogich nie stać na jednorazowy wydatek rzędu kilkuset złotych za pojedynczą wizytę u specjalisty, nie mówiąc już o prywatnych zabiegach czy operacjach.
Jasne - bogaci dzięki temu, że skorzystają z pomocy prywatnie, zluzują kolejkę w publicznym systemie. Ale czy dzięki uldze podatkowej będą to robić częściej? Nie sądzę - jak mają taką potrzebę i ich stać i tak to robią, nie widzę więc potrzeby, żeby jeszcze obniżać im za to podatki, bo MF, tak jak i NFZ, też ma w kasie pusto.
Ale w tym planie jest też coś, co bardzo mi się podoba - próba uporządkowania wynagrodzeń zawodów medycznych przez wprowadzenie komina dla lekarzy na kontraktach. No w końcu ktoś poważny powiedział to głośno!