Od stycznia przyszłego roku przedsiębiorcy dostaną kolejne przywileje pod pozorem likwidacji monstrualnego absurdu, który absurdem nie jest, a wynika z krótkiej pamięci przedsiębiorców. Ale największy problem leży gdzie indziej. Aby ulżyć tym przedsiębiorcom, których z uwagi na brak dochodu rzeczywiście nie stać na opłacenie składki zdrowotnej, obniżamy tę składkę wszystkim przedsiębiorcom, również tym najbogatszym.
Agata Kołodziej, Bizblog: Batalia o składkę zdrowotną się nie kończy, ale przynajmniej likwidację składki od sprzedaży środków trwałych mamy już właściwie przyklepaną od 1 stycznia 2025 r. Pani na te wieści odetchnęła? Zlikwidowaliśmy jakiś monstrualny absurd?
Małgorzata Samborska, doradca podatkowy, partner Grant Thornton: To jest trudne pytanie.
Bo tak naprawdę to nigdy nie był absurd?
Był, ale tylko przez chwilę, w 2022 r. został jednak już rozwiązany.
Czyli politycy udają, że rozwiązują problem, którego już nie ma?
Dziś faktycznie jest tak, że dochód ze sprzedaży środka trwałego jest również podstawą do naliczenia składki zdrowotnej. Ale tu nie można postawić kropki, bo jest jeszcze druga strona medalu. Kiedyś przecież ten przedsiębiorca nabył ten środek trwały, a wtedy wrzucił w koszty jego zakup - czy to jednorazowo, czy poprzez odpisy amortyzacyjne - to bez znaczenia.
I wtedy, dzięki temu zakupowi, obniżył sobie składkę zdrowotną.
I w związku z tym, teraz, kiedy go sprzedaje, to uwzględniamy fakt, że wcześniej już te wydatki częściowo lub w całości pomniejszyły podstawę do naliczenia składki zdrowotnej.
Czyli cała ta medialna panika, że przedsiębiorcy muszą płacić składkę zdrowotną za sprzedawane samochody, to bujda?
Potrafię w pewien sposób zrozumieć przedsiębiorców, którzy czują się poszkodowani w momencie, kiedy muszą oskładkować dochód ze sprzedaży środków trwałych, bo już dawno zapomnieli, że wcześniej dzięki zakupom środka trwałego podstawę do naliczenia składki pomniejszyli.
Ale to ból emocjonalny, nie finansowy, bo finansowo to było sensowne i sprawiedliwe, jak już ustaliłyśmy, oddajemy to co wcześniej zyskaliśmy.
Zwykle tak. Chociaż mogły być takie sytuacje, że to faktycznie był absurd. Zaraz po wprowadzeniu przepisów Polskiego Ładu był problem ze środkami trwałymi.
Jaki?
Jeśli kupiliśmy środek trwały kilka lat wcześniej, kiedy wysokość składki zdrowotnej nie zależała jeszcze od dochodu, a sprzedajemy go po zmianie przepisów. Wówczas dochód ze sprzedaży tego środka należało oskładkować, doliczając odpisy amortyzacyjne. To w praktyce oznaczało konieczność oskładkowania również tych starych odpisów amortyzacyjnych. Ale w 2022 r. zostało to naprawione. Odpisów amortyzacyjnych naliczonych przed 2022 r. już nie uwzględniamy.
Kolejne przywileje dla przedsiębiorców
Czyli dziś ze składką zdrowotną wszystko jest ok?
Nie, bo największą bolączką przy składce zdrowotnej są skomplikowane przepisy i różnice między podstawą opodatkowania i oskładkowania.
Przedsiębiorcy na przykład płacą składkę zdrowotną również wtedy, kiedy wykazują stratę albo kiedy nie mają dochodu. Mogło być tak, że w momencie zakupu środka trwałego i zaliczenia określonego wydatku do kosztów, przedsiębiorca nie osiągnął dochodu, a składkę zdrowotną w minimalnej wysokości i tak musiał zapłacić. Ale to są te sytuacje, które dotyczą przede wszystkim tych przedsiębiorców, którzy balansują na granicy dochodu i straty.
Kończąc wątek składki zdrowotnej od dochodu ze sprzedaży środków trwałych, dziś z grubsza wszystko jest okej, ale właśnie od stycznia 2025 r. nie będzie, bo pod pozorem naprawiania czegoś (co już zostało naprawione), zwyczajnie dalej obniżamy składkę zdrowotną dla przedsiębiorców, którzy i tak mają preferencyjne zasady w porównaniu do pracowników etatowych.
Ciągle nie mamy projektu ustawy ani nawet porozumienia wśród koalicjantów więc trudno przewidzieć, jakie rozwiązania zostaną przyjęte. Ale nie na tym powinna polegać naprawa składki zdrowotnej, by ją jakimś wybranym grupom obniżać, zwiększając jeszcze różnice w sposobie naliczania składki.
A na czym?
Na uproszczeniu systemu i uczynieniu go bardziej sprawiedliwym. Po pierwsze, składka zdrowotna jest inna dla pracowników, inna dla przedsiębiorców, a po drugie nawet dla przedsiębiorców też jest różna w zależności od tego, w jaki sposób płacą podatek. Ciężko jest mi zrozumieć, dlaczego przedsiębiorcy opodatkowani według skali oraz podatkiem liniowym, a więc jedni i drudzy ustalają dochód według takich samych reguł podatkowych, od tego dochodu obliczają składkę zdrowotną według różnych stawek. Jedni płacą 9 proc., a drudzy 4,9 proc., tylko dlatego że w inny sposób opodatkowują ten sam dochód. Jeśli się umawiamy, że składka jest zależna od dochodu, to stawka podatkowa w mojej ocenie w ogóle nie powinna wpływać na zasady oskładkowania.
Inaczej jest przy ryczałcie od przychodów ewidencjonowanych, bo tam przedsiębiorcy tego dochodu nie ustalają. Ale tam również trudno doszukiwać się równości i zasad sprawiedliwości społecznej, bo wszyscy płacą składkę zryczałtowaną, różną w zależności od trzech przedziałów przychodowych, a ich sytuacja finansowa przy takich samych przychodach może być skrajnie odmienna.
I o ile ustawodawca bardzo mocno zróżnicował stawki podatku na ryczałcie od 2 proc. do 17 proc., bo brał pod uwagę charakter i rodzaj tej prowadzonej działalności oraz branżę, w której dany przedsiębiorca funkcjonuje, o tyle składka zdrowotna jest jednolita, niezależnie od tego, czy jest to działalność jest wysokomarżowa, czy niskomarżowa. To również forma uprzywilejowania niektórych grup przedsiębiorców, zwłaszcza tych, którzy mają koszty na bardzo niskim poziomie.
Aczkolwiek rozumiem, że dodatkowe zróżnicowanie składek w zależności od branży i profilu działalności prowadziłoby do jeszcze większego skomplikowania systemu, czego nie chcemy.
Czym różni się zdrowie od chleba?
To nic się nie da zrobić? Jesteśmy pod ścianą, bo może być tylko gorzej?
Tu chyba trzeba wrócić korzeni, czyli do polskiej Konstytucji, bo o niej zapominamy w dyskusji publicznej na temat składki zdrowotnej. A Konstytucja mówi, że każdemu obywatelowi, niezależnie od jego sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. ZE ŚRODKÓW PUBLICZNYCH.
To znaczy, że niezależnie od tego, jak nazwiemy sobie te należności, które wpływają do NFZ, czy to jest składka, czy parapodatek, czy danina zdrowotna, to de facto i tak jest po prostu podatek, bo posiada wszystkie cechy podatku i zasila środki publiczne. Jeśli składka jest jednakowa dla wszystkich, to jest podatkiem pogłównym, jeśli ma stałą zryczałtowana wartość, to jest podatkiem regresywnym.
Więcej na temat składki zdrowotnej przeczytasz tu:
A mówimy o tym bo?
Bo to znaczy, że opieka zdrowotna nie jest taką samą usługą, jak inne usługi, które możemy sobie kupić. Czasem słyszę, że skoro wszyscy mniej więcej tak samo chorujemy, to wszyscy powinniśmy płacić tyle samo nominalnie, powiedzmy po 500 zł od osoby, na system ochrony zdrowia. Bo jeśli nie, to na zasadzie analogii chleb w sklepie powinien mieć inną ceną dla bogatych i inną cenę dla biednych.
Otóż nie, bo równy dostęp do chleba nie jest zapisany w Konstytucji, nie ma tam też słowa, że dostęp do chleba zapewniany jest ze środków publicznych.
Po prostu na taki model państwa się umawialiśmy, Konstytucję, która na to gwarantuje przyjęliśmy w referendum. I nie możemy o tym zapominać. Rozwiązaniem problemu przedsiębiorców, których z uwagi na brak dochodu nie stać na opłacenie składki zdrowotnej nie może być powszechne obniżenie składki wszystkim przedsiębiorcom, również tym najbogatszym.
To jak podać piłę tarczową i widły zamiast noża i widelca. Dlaczego to sobie robimy, zamiast zlikwidować całą tę składkę zdrowotną i zrzutkę na zdrowie przesunąć do podatku dochodowego? Wtedy każdy płaci proporcjonalnie tyle, na ile go stać i po kłopocie.
Przed 1998 r. tak właśnie było, składka zdrowotna w ogóle nie była wyodrębniona. Potem została wyodrębniona i w 100 proc. odliczana od podatku tylko po to, żeby usprawnić finanse i przepływy, które są kierowane do NFZ, a dopiero dalsze modyfikacje powodowały, że doszliśmy do modelu w którym mogliśmy dokonać odliczenia od podatku na poziomie 7,5 z 9 proc. podstawy. Na koniec Polski Ład wprowadził całkowity zakaz takiego odliczenia.
I to wszystko prowadziło do kolejnych komplikacji sytemu, tymczasem dla przeciętego Kowalskiego nie ma znaczenia, czy płaci dwie daniny czy jedną i jak ona dalej jest rozdzielana pomiędzy instytucje realizujące zadania publiczne. Ale dzięki tym zmianom politycy mogli odtrąbić obniżenie podatków, wprowadzając przy okazji dodatkowy parapodatek.
Wyrzuceni za burtę
I ostatecznie ten w gruncie rzeczy marketingowy zabieg wpędził kolejne rządy w pułapkę generująca coraz większe nierówności w zrzutkach na zdrowie.
A do tego wykluczyliśmy całkowicie niektóre grupy podatników z obowiązku płacenia składki zdrowotnej.
Jak to?
Przecież ci, którzy czerpią dochody na przykład z najmu prywatnego, z dywidend, ze sprzedaży akcji czy udziałów, bez względu na to, jak duże mają z tych tytułów dochody, nie płacą od nich żadnej składki zdrowotnej. Podobnie wspólnicy spółek kapitałowych. A wspólnicy spółek osobowych płacą składki zryczałtowane, a więc przy wysokich dochodach, również według bardzo preferencyjnych zasad.
Wreszcie mamy też rolników, którzy płacą składkę zdrowotną w symbolicznej wysokości.
Także gdybyśmy tak spojrzeli na przekrój społeczeństwa, i na to, jak wiele jest różnych grup, które w zróżnicowany sposób płacą składkę zdrowotną, nie zawsze sprawiedliwie, to czujemy, że cały ten system zwyczajnie wymaga reform.
Jakich? Powrotu do stanu sprzed 1998 r., czyli likwidujemy parapodatek na zdrowie i w zamian podnosimy wszystkim podatek dochodowy?
Takie podejście jest mi stosunkowo bliskie z uwagi na jego prostotę.
O ile trzeba by podnieść wtedy każdemu podatek dochodowy, żeby finansowo wyszło na jedno?
Nie odważę się tutaj podać żadnej liczby, to wymaga przeliczenia na dużych liczbach, do których ja nie mam dostępu, takie kalkulacje powinno robić Ministerstwo Finansów. Poza tym nie wykluczam finansowania służby zdrowia środkami budżetowymi pochodzącymi z innych źródeł, chociażby z podatków CIT czy VAT.
Obniżyć składkę zdrowotną wszystkim
Słyszę już wycie na pomysł podniesienia podatków. Ale wiele zależy od narracji. Nie dałoby się sprzedać przedsiębiorcom tej podwyżki opowiadając, że przecież dzięki wrzuceniu „składki zdrowotnej” do worka podatkowego będą mogli i w przypadku tych pieniędzy rozliczać straty pięć lat wstecz? Teraz, kiedy te pieniądze leżą w worku z nazwą „składka”, nie mogą tego robić.
Mam poczucie, że jakiekolwiek podnoszenie podatków spowodowałoby ogromną niechęć wszystkich podatników, a szczególnie przedsiębiorców, którzy po zmianach reguł gry w ramach Polskiego Ładu czują się grupą niezwykle poszkodowaną, zapominając, że przed tymi zmianami korzystali z bardzo preferencyjnych zasad i w dalszym ciągu przedsiębiorcy płacą składki zdrowotnej według korzystniejszych reguł niż pracownicy i emeryci. Wyjątkiem jest tylko wąska grupa przedsiębiorców z niskimi i bardzo niskimi dochodami. I żadna narracja nic nie da. Nie ma dziś odpowiedniego klimatu dla takich zmian.
Czyli jedyny sposób, żeby przynajmniej było sprawiedliwie, to iść śladem Ryszarda Petru i po prostu obniżyć składkę zdrowotną wszystkim - i przedsiębiorcom i etatowcom, a system ochrony zdrowia niech się wali?
Potrafię sobie wyobrazić takie rozwiązanie, w którym faktycznie wszyscy płacimy składkę zdrowotną zryczałtowaną. Być może nie wszyscy jednakową, tylko w jakiś przedziałach dochodowych zgodnie z tą propozycją Ryszarda Petru. I system nie musi się zawalić, to by po prostu oznaczało, że ochrona zdrowia musi być dodatkowo dofinansowywana ze środków publicznych pochodzących z innych źródeł.
Czyli wychodzi na to samo - część składki przerzucamy do podatków, ale zostawiamy jednak część nominalnie jako „składkę”, żeby ludziom się wydawało, że ją płacą i to płacą mało, więc wszyscy będą szczęśliwi, bo będą się oszukiwać?
Może to jest faktycznie jedyne rozwiązanie w dzisiejszej sytuacji. Tylko ze względu na ograniczenia budżetowe tak naprawdę dziś rozmawiamy wyłącznie o obniżce składki zdrowotnej dla przedsiębiorców i to niezależnie od ich sytuacji materialnej. Nawet propozycja Trzeciej Drogi, która mówi o obniżce składki dla pracowników, przewiduje ją najwcześniej za dwa lata, pod warunkiem że pozwoli na to stan finansów publicznych. Jest to więc propozycja bardziej życzeniowa niż realistyczna.