REKLAMA

Transformacja energetyczna na pasku władzy. Słono za to wszyscy zapłacimy

Spełnia się najczarniejszy sen. Polska transformacja energetyczna jest na pasku władzy, którą interesuje wyłącznie kolejna kadencja. I z tego tylko powodu jest gotowa na przeróżne kompromisy, co odczujemy i w kieszeni i w płucach. Najgorzej, że pojawia się kolejny obszar gospodarczy, z którym już teraz musimy gonić Zachód. Tyle tylko, że to nie koszmar ostatniej nocy. Ta mara męczy nas już od lat, a teraz jedynie ciut wyraźniej ją widać.

transformacja-energetyczna-neutralnosc-klimatyczna-raport
REKLAMA

Nie, wcale nie jest tak, że transformację energetyczną na krótką smycz wziął dopiero gabinet premiera Mateusza Morawieckiego. To przecież trwa od lat. A co się stało z dogorywającą finansowo Kampanią Węglową za rządów Ewy Kopacz? Już w połowie 2014 r. wśród 15 kontrolowanych przez KW kopalni tylko 3 były rentowne. W 2015 r. dług KW szacowany był na blisko 1,5 mld zł. Jeszcze Sejm rzucił koło ratunkowe i przez półtora roku górnicza spółka nie musiała spłacać zaległych zobowiązań wobec ZUS-u. Ale i to nie pomogło. Potem rząd Beaty Szydło ogłosił plan restrukturyzacji górnictwa: KW postawiono w stan likwidacji a do życia powołano Polską Grupę Górniczą.

REKLAMA

I warto przypomnieć jeszcze jedno: w tamtej kampanii wyborczej transformacja energetyczna już była wykorzystywana politycznie. Jarosław Kaczyński straszył wieś wiatrakami a następnie przyjęto zasadę 10H, która bardzo skutecznie przez wiele lat blokowała rozwój lądowej energetyki wiatrowej. Wyłącznie w imię politycznych interesów. Zresztą jej modyfikacja także kierowana była tylko politycznymi zyskami a nie jakimikolwiek merytorycznymi przesłankami. A co się stało z aktualizacją Polityki Energetycznej Polski do 2040 r.? Zamieciono ją pod dywan, też w strachu przed górnikami. 

Dzisiaj, wbrew pozorom, mamy dość podobną sytuację. Związkowcom z Sierpnia 80 nie spodobało się zbyt szybkie odejście od węgla PGE (do 2030 r.) i zaczęli władzę straszyć strajkiem. W efekcie bardzo prawdopodobne, że w tej kadencji Sejmu nie powstanie już Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE). Przypomnę: to ten podmiot miał oficjalnie zapoczątkować transformację energetyczną Made in Poland. NABE miała zebrać aktywa węglowe z innych spółek wydobywczych, dając im w ten sposób inwestycyjny oddech. Rząd mówi o tym od paru lat a i tak może nie zdążyć na czas. Następcy zaś, wybrani przy urnach 15 października, mogą mieć na tę polską transformację zupełnie inny pomysł. Cały dotychczasowy trud dotyczący powołania do życia NABE pójdzie wtedy na marne. Ale kogo to?

PGE robi krok do tyłu, żeby nie zdenerwować związkowców

PGE lubi chwalić się, jaką to jest operatywną spółka, która z jednej strony dba o bezpieczeństwo energetyczne Polski, a z drugiej nie boi się innowacyjnych wyzwań. I właśnie PGE, jedna z pereł w gospodarczej koronie kraju, przedstawiła nową strategię, w której zapowiedziała rozwód z węglem do 2030 r. i z gazem do 2040 r. Tylko, że Ministerstwo Aktywów Państwowych w maju 2021 r. doprowadziło do podpisania umowy społecznej z górnikami, z której wynika, że harmonogram zamykania kopalni skończy się w 2049 r., a nie w 2030 r. Ta czasowa dysproporcja bardzo zdenerwowała związkowców z Sierpnia 80, którzy postanowili pilnie napisać w tej sprawie do szefa rządu, w którym żądają od premiera natychmiastowej dymisji prezesa PGE Wojciecha Dąbrowskiego.

Żądamy potwierdzenia, że wszystkie podpisane z górnikami porozumienia będą dotrzymane i nikt swoimi decyzjami nie doprowadzi do konieczności wcześniejszego zamykania śląskich kopalń - piszą górnicy do Mateusza Morawieckiego.

Związkowcy zasugerowali też, że jak tak się nie stanie, to oni zorganizują strajk. I to wyraźnie podziałało na rządzących, którzy bardzo nie chcą, żeby ktokolwiek przed 15 października publicznie mówił, że mu się niefajnie z jakiś powodów żyje w Polsce. W efekcie zarząd PGE uchylił nową strategię i w ten sposób uratowano stołek prezesa. Czyli spółka giełdowa zmienia swój plan działania tylko ze względu na negatywne stanowisko jednego związku zawodowego. To z pewnością dodaje jej prestiżu w oczach międzynarodowych inwestorów. I pokazuje też kolejny raz, że polski rząd bardzo poważnie traktuje transformację energetyczną.

NABE, czyli chyba jednak zabranie czasu

A co z powołaniem do życia NABE? Jacek Sasin, szef aktywów państwowych o tej Agencji opowiada od grubo ponad roku, tylko w samych superlatywach. Zgodnie z tymi słowami NABE ma rozpocząć na poważnie polską transformację energetyczną, przy okazji wyzwalając nas z kagańca paliw kopalnych. Podobno wszystko już jest policzone, a pracownicy wywalczyli gwarancje zatrudnienia. Bardzo dobrze te plany ocenia także agencja ratingowa Fitch, która przekonuje, że spółki wydobywcze, bez węglowego balastu, zyskają biznesowo i tym samym zwiększą swoje zdolności kredytowe, co pozwoli inwestować w zieloną energię.

Teraz okazuje się, że ten plan ma jedną sporą lukę. Chodzi o czas, a raczej jego brak. 30 sierpnia marszałek Elżbieta Witek podziękowała posłankom i posłom za pracę w tej kadencji. Bo kalendarz już nie przewiduje żadnego posiedzenia Sejmu do terminu wyznaczonych wyborów parlamentarnych. No to jak ma dojść do powołania do życia NABE? Wychodzi więc na to, że rząd w tym względzie nie ma żadnego planu. To czy jakieś działania będą podjęte, zależy wyłącznie od tego czy minister je proponujący ma większą czy mniejszą siłę przebicia. Bo rząd głównie zajmuje się reelekcją, a nie jakimiś pierdołami, nawet energetycznymi.

Po pełnomocnikach ds. górnictwa będzie ministerstwo

Dobitnym dowodem na to, że rząd Mateusza Morawieckiego nie ma jakiejkolwiek strategii energetycznej, jest sugestia premiera w sprawie powstania specjalnego ministerstwa, które miałoby zajmować się wyłącznie tą strategią. W jakim celu? Żeby podjęty w umowie społecznej (podpisanej ponad dwa lata temu) dialog kontynuować. Ten dokument, który cały czas jest notyfikowany przez Komisję Europejską - jest dla rządu obowiązujący, dopowiedział premier. 

Czyli dopiero teraz chcemy wziąć się na poważnie za transformację? A co się stało z tym czasem prawie dwóch kadencji u sterów Zjednoczonej Prawicy? Naprawdę nie było kiedy stworzyć jakiegokolwiek energetycznego drogowskazu? Przecież od 2019 r. na stanowisku pełnomocnika premiera ds. transformacji energetycznej było już czterech ludzi. Najpierw w połowie lipca 2019 r. odpowiedzialny za węgiel i górników został - w zastępstwie wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego, który uzyskał mandat do Parlamentu Europejskiego - senator PiS Adam Gawęda. Wytrwał na tym stanowisku raptem ponad 8 miesięcy. Na początku września 2020 r. mianowano na ten gorący fotel posła PiS Artura Sobonia. Ten po wypracowaniu umowy społecznej z górnikami w październiku 2021 r. odszedł do Ministerstwa Rozwoju i Technologii.

Kilka tygodni później, 1 grudnia 2021 r., zastąpił go na tym stanowisku Piotr Pyzik, któremu powinęła się noga podczas wyborów parlamentarnych w 2019 r. i w ten sposób PiS znalazł mu stałe zajęcie. Następnie, po roku z okładem, górnicze lejce w rządzie trafił w ręce posła PiS z Rudy Śląskiej Marka Wesołego. Jego głównym zadaniem było uspokajanie górników i z tego nieźle się wywiązał. Powtarzał jak mantrę, że rozmowy w Brukseli są prowadzone i wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ale umowa społeczna dalej nie jest notyfikowana. I może po to Morawieckiemu potrzebny jest cały resort? Czterech pełnomocników nie dało rady, ale jedno ministerstwo już będzie miało łatwiej?

Taka polityka energetyczna bije w nasze kieszenie i płuca

Szkopuł w tym, że ta gra tak po prawdzie wcale nie toczy się o kolejne głosy przy urnach w październiku. Za te wszystkie energetyczne zaniechania jeszcze słono zapłacimy. Po pierwsze odczujemy to w rachunkach. Powód jest banalny: Bruksela z zielonej ścieżki już nie zejdzie. Wszak jeszcze nie tak dawno, 1 września 2020 r. wyemitowanie jednej tony CO2 w unijnym systemie handlu emisjami EU ETS kosztowało niecałe 28 euro. Dzisiaj to ponad 84 euro, czyli trzy razy więcej. A jak te ceny będą wyglądać za 5, 10 lat? To pytanie retoryczne.

REKLAMA

Do tego dochodzi jeszcze taki drobny szczegół jak nasze zdrowie. Ale te jest od dawna na dalszym miejscu. Liczy się to, żeby Polakom - przede wszystkim do tego 15 października, potem hulaj dusza - nie zabrakło opału, który dodatkowo powinien być za rozsądną cenę. Dlatego dopuszczono do sprzedaży węgiel brunatny i dlatego Ministerstwo Klimatu i Środowiska, na razie do końca tego roku, zawiesiło nowe normy paliw stałych, w tym węgla. Bo przez te przepisy najgorszy opał wyleciałby z rynku, a tak Polacy kupują go bez żadnych obaw. 

Normy jakości powietrza przekraczana są prawie każdego dnia nie w setkach, a w tysiącach procent. I nie tylko na Górnym Śląsku, przyzwyczajonym od lat do zadymionych oddechów. Na Mazowszu, w Wielkopolsce, na Mazurach i nad Bałtykiem też. I to przez cały, okrągły rok. Dr Krzysztof Przewoźniak z Zakładu Epidemiologii i Prewencji Nowotworów Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie, podczas ostatniej XIII Letniej Akademii Onkologicznej dla Dziennikarzy przytoczył dane, z których wynika, że zanieczyszczenie powietrza odpowiada za 4 mln przedwczesnych zgonów, czyli tych przed 65. rokiem życia. W Polsce szacuje się, że przez to umiera 50 tys. ludzi rocznie. To średnio 137 osób na dobę, blisko sześć ludzi w ciągu jednej godziny.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA