Jestem tubą propagandową lobbystów lub dzbanem, który nie ma pojęcia o Strefach Czystego Transportu. To tylko niektóre rzeczy, jakie dowiedziałem się o sobie po felietonie, w którym zastanawiam się, czy mieszkańcy Warszawy wolą dłużej jeździć starymi samochodami, czy może przypadkiem dłużej żyć. Ale nerwy na bok, przykład Krakowa wskazuje, że te SCT wcale nie muszą być takie straszne, jak się je maluje. Wystarczy je wykorzystać wyborczo.
Komentarze internetowe, w mojej ocenie, mają to do siebie, że rzadko są merytoryczne. To najczęściej wystrzał emocji autora tych kilku słów pod tekstem w ustosunkowaniu się do danego tematu. I obowiązuje jeszcze jedna, nieśmiertelna zasada internetu: trzeba obrażać i dyskredytować, wtedy własny przekaz nabiera na sile i może bardziej przekonać do swoich racji. Tak przynajmniej ja odbieram tę politykę wielu komentujących. I zgodnie z tą zasadą, dostało mi się za swoje, za felieton, w którym dziwię się tym mieszkańcom Warszawy, którzy nad swoje zdrowie przekładają wygodę samochodową.
Ale autorów przynajmniej niektórych kalumnii muszę srogo zmartwić: nie mają racji. Nie stoi za mną żadne lobby, które przelewa mi co miesiąc pieniądze na oddzielne konto, za popieranie stref czystego transportu w ogóle, a tej warszawskiej SCT w szczególe. I też przykro mi bardzo (tutaj trochę udaję), ale tym razem wiem, o czym piszę. Smogiem, stężeniem pyłów zawieszonych PM2,5 i PM10, niską emisją, a także emisją z transportu zajmuję się od lat. Rozmawiałem w tym czasie na te tematy z licznymi ekspertami. To jednak tylko słowa, prawda? Niech więc przekonają nas o tym liczby.
SCT, czyli walka o lepsze powietrze w miastach
Samorządowcy z wszystkich szerokości geograficznych zdają sobie doskonale sprawę, co truje ich mieszkańców. C40 Cities, czyli globalna sieć zrzeszająca prawie 100 burmistrzów wiodących miast świata, stawia sprawę jasno:
W miastach pojazdy silnikowe są główną przyczyną zanieczyszczenia powietrza, które ma poważne konsekwencje zdrowotne, takie jak astma, nowotwory oraz choroby serca i płuc, a jednocześnie przyczynia się do emisji gazów cieplarnianych — przekonuje.
Więcej o strefach czystego transportu przeczytasz na Spider’s Web:
Warto przy tej okazji zerknąć, na efekty, jakie przyniosły już SCT w różnych miastach. W Londynie taką strefę uruchomiono w kwietniu 2019 r. Tylko w ciągu dziewięciu pierwszych miesięcy dzięki temu obniżono tam stężenie NO2 o 44 proc. i pyłów PM2,5 o 27 proc. Szacuje się, że londyńska strefa czystego transportu zapobiegnie do 2050 r. 250 tys. nowych przypadków chorób związanych z NO2 i PM2,5 oraz 1,1 mln nowych przyjęć do szpitali związanych z zanieczyszczeniem powietrza. Brytyjska służba zdrowia ma na tym przy okazji zaoszczędzić 4,2 mld funtów.
W Mediolanie, gdzie funkcjonują cztery różne strefy ekologiczne, udało się w ten sposób zmniejszyć emisje z ruchu drogowego w przypadku PM10 o 19 proc., w przypadku tlenków azotu — o 11 proc. i dla emisji CO2 - od 9 do 22 proc. Z kolei w Kopenhadze szacuje się, że w pierwszej fazie od uruchomienia tamtejszej strefy czystego transportu było 90 przedwczesnych zgonów mniej, a koszty opieki zdrowotnej spadły o 10 mln euro. Po drugiej fazie to było już 150 przedwczesnych zgonów mniej, 150 też przyjęć do szpitali mniej. Zredukowało to również ataki astmy — o 8 tys.
U nas akurat strefy czystego transportu wyrządzą sporo krzywdy, jak feminatywy
Tak jest na całym świecie: tam, gdzie uruchamiana jest strefa czystego transportu, tam zdecydowanie poprawia się jakość powietrza, co ma wpływ na nasze zdrowie. Ale w Warszawie podniósł się lament, że akurat u nas SCT zabije, a nie uratuje innych: przedsiębiorców, dostawców i ojca dziecka z autyzmem przy okazji też. Słysząc te zawodzenia mam tylko jedno skojarzenie: z 2010 r. Wtedy wprowadzono w życie zakaz palenia w klubach, kawiarniach i restauracjach. Żeby w ten sposób zadbać o zdrowie niepalących.
I przy tej okazji w tamtym czasie słyszeliśmy bardzo podobne argumenty, co teraz w Warszawie, w trakcie procedowania nad stołeczną SCT. Że bez fajek w środku knajpy nie mają żadnych szans i będzie fala plajt. I ludzie się od pubów też odwrócą plecami, bo jak to tak: setka bez dymka? Wtedy, jeszcze jako nałogowy palach tytoniu, zbywałem te groźby śmiechem. Bo po pierwsze wiedziałem, że miłość Polaka do promili zawsze wygra z miłością do dymka i do czegokolwiek innego. No i też dlatego, że jesteśmy narodem kombinatorów i co cwańsi cokolwiek wymyślą. I rzeczywiście: szybko pojawiły się strefy dla palaczy, odgrodzone od tych nie dla palacza jedynie parawanem. No i knajpy jakoś nie poupadały, na brak klientów nie narzekały, poczekały z tym dopiero do pandemii.
Teraz dla wszystkich jest normalne, że wchodząc od restauracji, czy gdzieś tylko na piwko nie trzeba zakrywać ust w obronie przed kłębami dymu, a ubrania po chwili przebywania w takim pomieszczeniu nie nadają się zaraz do prania. Podobnie zresztą jest z feminatywami. Dla wielu to lewacki rzecz jasna wybryk językowy, który tylko kali nasz język ojczysty. Dla innych to powrót do normalności, gdzie ciągle męski punkt widzenia wyznacza rytm, w języku też. Za 20 lat nie będzie już takich dyskusji, nasz język zmieni się naturalnie, nie pierwszy i pewnie nie ostatni czas. Tak jak teraz nikomu do głowy by nie przyszło, żeby reaktywować dyskusję o paleniu w miejscach publicznych. I idę o zakład, że wtedy już nikt o sensie SCT w tym czy innym mieście także nie będzie dyskutował. Bo to będzie już oczywista oczywistość.
Wybory samorządowe największym wrogiem SCT w Polsce
SCT wzbudzają ogromne emocje, co widać było na ostatnich obradach warszawskiej Rady Miasta. Niestety, to wszystko dzieje się raptem kilka miesięcy przed kolejnymi wyborami samorządowymi i SCT w niejednym mieście staną się jedną z głównych oś podziału. Marszałek Szymon Hołownia sugerował niedawno, że te wybory mogłyby odbyć się już 7 kwietnia 2024 r. Można więc tym samym powiedzieć, że jesteśmy już prawie w kampanii wyborczej. I to chyba jest największe zagrożenie dla naszych przyszłych stref czystego transportu. Co zresztą widać doskonale w Krakowie.
Stolica Małopolski przewodzi w Polsce walce ze smogiem. To tu powstała pierwsza, wojewódzka uchwała antysmogowa. Tutaj też ma zacząć obowiązywać strefa czystego transportu — od lipca 2026 r. ma dotyczyć wszystkich samochodów. Ale już władze Krakowa ulegają różnym naciskom i pierwotne zapisy chcą modyfikować.
Propozycja jest taka, aby dostosować uchwałę do aktualnej sytuacji oraz wprowadzić rozwiązanie, aby auta z silnikiem diesla i normą Euro 4 mogły poruszać się po mieście do 2026 roku — informuje Andrzej Kulig, wiceprezydent Krakowa ds. polityki społecznej i komunalnej.
W tej sprawie uaktywnił się też klub radnych Kraków dla Mieszkańców, który kieruje Łukasz Gibała, jeden z najpoważniejszych kandydatów na zastąpienie Jacka Majchrowskiego (ten już zapowiedział, że nie wystartuje w najbliższych wyborach samorządowych) w fotelu prezydenta Krakowa. Ich propozycja wyłącza z SCT wszystkich mieszkańców Krakowa, którzy zarejestrowali swoje samochody osobowe przed 1 marca 2023 r. Mamy więc teraz do czynienia z prześciganie się w liberalizowaniu pierwotnych zapisów krakowskiej SCT. A przecież nie o to, w tym wszystkim chodzi. SCT to nie jest sposób na wygranie wyborów samorządowych, to sposób na zdrowsze płuca i serce, tak po prostu.
Po co jest strefa? A jest po to, żeby chronić życie i zdrowie mieszkańców. Mamy problem z zanieczyszczeniami samochodowymi. Tej komunikacji po prostu nie było. Nikt nie wyjaśnił, dlaczego my potrzebujemy tej strefy. Nikt nie pokazał, że najbardziej narażone na te zanieczyszczenia są dzieci. To coś absolutnie niedopuszczalnego — komentuje w rozmowie ze SmogLabem Andrzej Guła z Polskiego Alarmu Smogowego.
Jestem więc przedstawicielem lobby zdrowego rozsądku i zdrowia ludzkiego w ogóle. I zawsze będę stawiał życie ludzie ponad samochodową metrykę. Trudno, ten typ już tak ma.