Straszak na kierowców zaorany. Nie będzie nowego podatku
Każdy, kto jeździ autem spalinowym, już od 2026 r. miał płacić nowy podatek. Ale nie zapłaci, bo nowy rząd chce wyrzucić z Krajowego Planu Odbudowy to zobowiązanie, które wpisał tam PiS. I kto tu ma w nosie środowisko? Zaraz się okaże, że PiS to najbardziej zielona partia.
Czuć, że zbliżają się kolejne wybory, tym razem samorządowe. I czuć, że nowy rząd nie chce skończyć swojej misji za cztery lata, a tym bardziej przed upływem kadencji. Dlatego chcąc obłaskawić wyborców, a przynajmniej uniknąć ich gniewu, sprząta w KPO tak, że dziewczyny, które wylały zupę na twarz Mona Lisy w Luwrze, mogą poczuć ochotę, by wpaść do Warszawy z garnkiem, żeby obejrzeć Bitwę pod Grunwaldem.
Ale jeszcze całkiem niedawno zupełnie nie tak miało być.
Uciekliście spod topora, ale właściwie nie wiadomo, jakiego
Otóż to rząd PiS zapisał w Krajowym Planie Odbudowy, z którego w końcu zaczęliśmy dostawać pieniądze, że zanieczyszczający musi płacić, a zasada ta miała mieć dwie nogi: opłatę rejestracyjną i podatek od posiadania aut.
I zaledwie w ubiegłym miesiącu wiceminister klimatu Krzysztof Bolesta trzymał się tego planu poprzedników. Opłata rejestracyjna miała wejść w życie w pierwszym kwartale 2025 r., a podatek od posiadania aut w 2026 r.
Tylko że to już nieaktualne. Najpierw rezygnację z wprowadzenia podatku od aut spalinowych zapowiedziała minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, zaraz potem potwierdził to marszałek Sejmu Szymon Hołownia.
I pomyśleć, że Polska 2050 taka była ponoć zielona. Ile dzięki temu, że nie jest, zaoszczędzicie? Nie wiadomo, bo podatek od aut spalinowych nadal był tylko hasłem i nie doczekał się żadnego projektu ani nawet pomysłu na szkielet. Nie wiadomo, jakie stawki miałyby obowiązywać i auta, w jakim wieku objąć (w najgorszym razie może i nawet zupełnie nowe, ale spalinowe). W sumie zatem nie wiecie, spod jakiego topora uciekliście.
Więcej o smogu przeczytasz tu:
Dajcie w końcu marchewkę!
I oczywiście rację mają ci, którzy przeciwko takiemu podatkowi podnoszą argumenty, że Polaków do elektromobilności nie można zmusić kijem, bo tego nie uniosą, trudno uznać, że choćby i czwartą część społeczeństwa mogłoby stać na auto elektryczne. A skoro nie stać, a mielibyśmy ich zmuszać do pozbycia się starych diesli, skończyłoby się wykluczeniem komunikacyjnym nie tylko na wsiach, ale też w mniejszych miastach.
Z drugiej strony, raport Najwyższej Izby Kontroli wskazuje, że z kolei w aglomeracjach to właśnie transport jest najważniejszym źródłem zanieczyszczeń, więc nie można udawać, że się tego nie widzi.
Problem polega na tym, że politycy zrezygnowali z kija, ale słowem nie mówią o marchewce. I tak dzieje się od lat. Już wielokrotnie za różnych rządów padała kwestia ograniczenia emisji spalin, ale politycy pękali przed społecznym gniewem, zanim jeszcze debata na temat proponowanych rozwiązań się rozpoczęła. Tym razem politycy spękali tak samo wcześnie. Ale z każdym rokiem tracimy czas - czas, w którym marchewki mogłyby zacząć dawać jakieś owoce.
Ktoś tu (patrz wideo powyżej) chyba zresztą wie co nieco na temat marnowania czasu, dobrze by było tę wiedzę wykorzystać. A jeśli zamiast kija nie zaczniemy zaraz dyskusji o kształcie marchewek, to uśmiechnięta Polska będzie znacznie gorsza od PiS-u straszącego zabieraniem schabowych.