REKLAMA

Rachunki za prąd wystrzelą w kosmos. Bo umowa z górnikami jest święta

Co z tego, że trudno szukać drugiego miejsca na świecie, gdzie wydobycie węgla jest tak drogie, jak w Polsce? Czy trzeba też robić aferę, bo węgla jest coraz mniej, ale za to górników coraz więcej? A może - żeby cały system naprawić i żeby już nikt nie mógł skarżyć się na przykopalniane zwały czarnego złota - najlepiej sięgnąć po rozwiązania rodem z minionej epoki, które szerokim kołem omijają wolny rynek, ale za to mogą nas skazać na bardzo drogi opał i co za tym idzie wysokie rachunki za prąd? Niestety, polska transformacja energetyczna cały czas nie potrafi ruszyć z kopyta.

moj-prad-pompy-ciepla-rachunki
REKLAMA

Przyznaję: byłem naiwny. Po tym, jak rząd Zjednoczonej Prawicy naszą transformację energetyczną szkicował głównie kolejnymi ustępstwami względem górników, wierzyłem, że gabinet Donalda Tuska podejdzie do tematu zdecydowanie bardziej racjonalnie. Niestety, po pierwszych stu dniach tego rządu, już wiem, że tak się nie stanie. Nowa władza znowu koncentruje się wyłącznie na dobrym nastroju związkowców, przy okazji chowając racjonalizm głęboko do kieszeni. Pal licho, że przez taką bierność skazuje się Polaków na niebotyczne rachunki za prąd już za kilka lat. Ważniejsze są deklaracje, że węgiel będziemy jeszcze produkować przez ćwierć wieku do 2049 r. 

REKLAMA

Chcę uspokoić, że jest wola i determinacja ze strony rządu i w ogóle wszystkich sygnatariuszy umowy, że te daty, które tam są zapisane do 2049 to jest święte - stwierdził po ostatnim spotkaniu z minister przemysłu Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności”.

Przypomnijmy: w maju 2021 r. rząd Morawieckiego podpisał z górnikami umowę społeczną, która przed wejściem w życie musi być notyfikowana przez Komisję Europejską. Dokument m.in. zakłada gwarancje zatrudnienia, indeksację górniczych uposażeń, jednorazowe odprawy, a także harmonogram zamykania poszczególnych kopalń, który kończy się datą 2049 r. Później kolejni pełnomocnicy Morawieckiego ds. górnictwa nawijali makaron na uszy i twierdzili, że rozmowy w tej sprawie w Brukseli idą w dobrym kierunku. Tylko że z tych słów przez kolejne lata absolutnie nic nie wynikło.

Umowa społeczna z górnikami nie do ruszenia

Minister przemysłu Marzena Czarnecka od początku swoich rządów powtarza, że umowy społecznej z górnikami nie zamierza w żaden sposób zmieniać, czym szybko zaskarbiła sobie sympatię związkowców. Co z tego, że z tego samego rządu dochodzą sprzeczne informacje o naszych planach przyrostów mocy OZE w kolejnych latach? Wszak zaktualizowany Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu do 2030 r. zakłada, że udział OZE w polskim miksie energetycznym ma trzy razy zwiększyć się w latach 2020–2030: z 16,2 proc. do 50 proc. W 2040 r. to ma być już 59,1 proc. Ale górnikom wciska się coś uparcie innego. 

To jest zdecydowanie lepsze podejście niż za poprzedniej władzy - ocenia Kolorz.

Kolejne spotkanie w Brukseli, w sprawie notyfikacji umowy społecznej z górnikami ma odbyć się jeszcze w marcu br. Z kolei w kwietniu ma dojść do rozmów na ten temat już w szerszym gronie, w połączeniu też z innymi resortami. Wcześniej górnicy na rząd Zjednoczonej Prawicy specjalnie nie narzekali. O dobry humor dbały systematyczne podwyżki. Ale to już się skończyło. Zwłaszcza, że obecny rząd twierdzi, że poprzednicy źle przygotowali wniosek notyfikacyjny. 

Poprzedni wniosek notyfikacyjny był źle skonstruowany, źle sformułowany. Trzeba go poprawiać, co nie znaczy, że będziemy poprawiać umowę społeczną - zaznacza jednoznacznie Dominik Kolorz.

Górnicy w końcu zwracają uwagę na rekordowy import

Górnicy, jak to mają w zwyczaju, zaczynają na poprzednim rządzie Zjednoczonej Prawicy nie zostawiać suchej nitki, chociaż szli razem pod rękę przez parę lat. Wychwalają za to pod niebiosa obecnie rządzących. To taktyka sprawdzona przez lata. Widać to nie tylko przy okazji umowy społecznej, ale także rekordowych zwałów opału przy kopalniach. Winny temu był m.in. import węgla: w 2022 r. na poziomie 20,2 mln t, a w 2023 r. - 16,9 mln t. 

To jest pokłosie tego, co zrobiła poprzednia władza, która niestety nie kontrolowała w ogóle importu węgla. Doprowadziło to do tego, że na części kopalń będziemy musieli za chwilę stanąć z wydobyciem - stawia sprawę jasno Rafał Jedwabny, przewodniczący WZZ „Sierpień 80” w Polskiej Grupie Górniczej.

Ale ze strony rządu już mają padać deklaracje pomocy. Sytuacja ma być opanowana, chociaż cały czas nie wiadomo jak. Obecnie (stan na grudzień 2023 r.) nasze łączne zapasy węgla są na poziomie 13,11 mln t. Tak dużo węgla zalegało przy elektrowniach i kopalniach ostatni raz w kwietniu 2021 r. (13,13 mln t). Tylko przy samych kopalniach zalega ok. 4,2 mln t czarnego złota. W PGG to jakieś 2 mln t węgla.

Niech elektrownie kupują drogi węgiel z Polski

Ciekawy, aczkolwiek kontrowersyjny pomysł na poradzenie sobie z ciągle tylko puchnącymi zapasami węgla ma Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki sprzed blisko trzech dekad, który przy tej okazji przypomina, jak w połowie lat 90. ubiegłego stulecia mieliśmy nadpodaż węgla w Polsce wynoszącą 72 mln t w stosunku do potrzeb krajowych. 

Zwały też były pełne, tyle tylko, że kopalń było więcej. Wtedy ówczesny właściciel, czyli Skarb Państwa, a konkretnie ja, zadecydował o zwiększeniu zapasów w elektrowniach i elektrociepłowniach. Po prostu obligatoryjnie zmusiłem je do przyjęcia większej ilości węgla na swoje zwały - wspomina Markowski w rozmowie z Trybuną Górniczą.

I taki scenariusz, zdaniem byłego wiceministra gospodarki, należy zrealizować też dzisiaj. Skarb Państwa powinien zacząć manipulować rynkiem. 

Spółki węglowe same tej kwestii z energetyką czy ciepłownictwem nie uzgodnią, dlatego właściciel musi się tym zająć na poważnie, zmuszając energetykę do stworzenia większych zapasów – jeśli mają jeszcze pojemność na zwałach – i wybierania producentów z Polski zamiast węgla z importu - twierdzi Jerzy Markowski.

Więcej na temat umowy społecznej przeczytasz na Spider’s Web:

Tylko, czy takie rozwiązanie nie spowoduje kolejnej podwyżki cen? Wszak polski węgiel jest z roku na rok kosztuje więcej. I są ku temu bardzo konkretne powody. Wydobycie wszak czarnego złota staje się coraz droższe. Bo też nie może być inaczej, skoro tego węgla w miksie energetycznym jest coraz więcej, ale równolegle przybywa też ciągle górników do jego wydobycia, którzy dodatkowo z roku na rok lepiej zarabiają. W ostatnich dwóch latach koszty funkcjonowania PGG wzrosły aż o 68 proc. Jeszcze w 2021 r. średnie uposażenie w spółce wynosiło 8058 zł brutto. W 2022 r. to już było 10744 zł brutto. 

Efekt? Coraz większe rozbieżności cenowe. W portach ARA, europejskim benchmarku dla ceny węgla, tona czarnego złota była w styczniu 2024 r. od ok. 84 do nawet 115 dol. Obecnie zaś jesteśmy na poziomie ok. 112 dol. Do tego trzeba doliczyć m.in. koszty transportu i dystrybucji. Tymczasem w Polsce energetyka za tonę węgla pierwszego miesiąca br. płaciła blisko 506 zł, a ciepłownie ponad 606 zł. To stawki wyraźnie niższe od tych obowiązujących jeszcze rok temu: w styczniu 2023 r. cena węgla dla energetyki wyniosła ok. 701 zł, a dla ciepłowni aż 1098 zł. Wychodzi wiec na to, że jeżeli elektrownie nie miałyby żadnego wyboru i musiałyby kontraktować wyłącznie polski opał, to możliwe, że skończyłoby się to kolejną podwyżką cen.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA