REKLAMA

Protesty rolników. Przyczyna jest prosta, tylko postulaty odklejone

Sprawa protestów rolniczych jest jednocześnie skomplikowana i prosta. Łatwo zrozumieć ich przyczynę, znacznie trudniej zgodzić się z postulatami, które miejscami są kompletnie bezsensowne i jako takie niczego nie załatwią. Z drugiej strony recepty faktycznie rozwiązującej problemy całej tej branży dzisiaj po prostu nie ma. Trudno więc powiedzieć, czym te protesty się zakończą. Moim zdaniem wyjścia są tylko trzy: albo rolnicy sami zrezygnują i protesty wygasną same z siebie, albo zostaną w którymś momencie oszukani, albo zostaną przekupieni. Obstawiam ten ostatni wariant. Fot. Adam Cwil / Shutterstock.

Protesty rolników. Przyczyna jest prosta, tylko postulaty odklejone
REKLAMA

Rolnictwo przestaje się po prostu opłacać, bo produkty wytwarzane przez rolników tanieją nieustająco od blisko dwóch lat. Jednocześnie koszty produkcji nie spadają, w efekcie więc znika rentowność. Ten biznes po prostu przestaje mieć sens – taka jest przyczyna protestów.

REKLAMA

Najnowsze dane GUS pokazują, że w styczniu na polskim rynku hurtowym, czyli w skupach w relacji do grudnia pszenica potaniała o 1,6 proc., żyto o 4,9 proc., mleko o 2,1 proc., trzoda chlewna o 5,6 proc. a drób o 1,8 proc. To największe spadki od sierpnia. Bardziej efektownie wygląda to w porównaniu „rok do roku”: pszenica tanieje o blisko 40 proc. a żyto o ponad 40 proc. Mleko w skupie jest tańsze niż rok temu o ponad 15 proc. Podrożały tylko ziemniaki – o 17 proc.

Takie zmiany są spójne z tym, co dzieje się na rynkach światowych. Cena pszenicy spadła w Europie poniżej 200 euro za tonę. Ostatni raz tyle kosztowała w lipcu 2021 roku. W szczycie notowań, wiosną 2022 roku jej cena sięgała 450 euro za tonę.

To, że żywność tanieje nie jest czymś szokującym, biorąc pod uwagę to, że tuż po napaści Rosji na Ukrainę ceny praktycznie wszystkich surowców, w tym także tych rolnych wystrzeliły w górę. Teraz po prostu wracają do poziomów sprzed wojny, czyli można uznać, że są teraz normalne, a nie jakoś wyjątkowo niskie. Niestety po drodze ze względu na bardzo wysoką inflację w górę poszły też koszty produkcji w rolnictwie i one już niestety nie spadają i nie spadną. Stąd problem i to naprawdę duży, bo nic nie wskazuje, aby te tendencje na rynkach miały się odwrócić.

Wycofanie się z Zielonego Ładu nie zmieni cen zbóży

Pszenica i inne zboża tanieją, ponieważ mamy do czynienia z nadprodukcją. Spore nadwyżki do wyeksportowania mają w tym roku zarówno kraje unijne, jak i Rosja. Eksportować chce też Ukraina szukająca pieniędzy na prowadzenie wojny z Rosją. Z drugiej strony generalnie gospodarka światowa nie rośnie ostatnio zbyt szybko, więc i popyt na żywność raczej się nie zwiększa. Do tego dochodzą takie lokalne problemy, jak na przykład ten w Egipcie, gdzie przez ataki Huti z Jemenu na Morzu Czerwonym, przez Kanał Sueski przepływa o połowę statków mniej niż zwykle. Oznacza to o połowę mniej przychodów z Kanału, czyli o połowę mniej dolarów w dyspozycji rządu w Kairze. Mniej jest więc też pieniędzy na import zboża. Mniejszy popyt oczywiście sprzyja spadkom cen.

Więcej wiadomości Bizblog.pl o rolnictwie

Sytuację polskich rolników dodatkowo komplikuje to, że oni nie domagają się po prostu wyższych cen, tylko wielu innych działań, które miejscami są raczej bez sensu, na przykład wstrzymania importu ukraińskiego zboża. Sęk w tym, że to się stało już rok temu i w tej chwili tego importu na polski rynek praktycznie nie ma. To nie dlatego ceny lecą w dół. Trudno więc taki postulat spełnić, bo mamy to fundamentalny problem braku zaufania i braku zrozumienia. Podobnie ma się sprawa z żądaniami odejścia od tak zwanego Zielonego Ładu, czyli unijnego programu proekologicznych zmian w rolnictwie.

Według Instytutu Spraw Publicznych ten program wręcz mógłby poprawić pozycję polskich rolników względem konkurencji na rynkach unijnych, ponieważ jego dolegliwość dotyczy głównie największych gospodarstw, których akurat w Polsce jest relatywnie mało. Na przykład tak zwane ugorowanie, czyli nieprowadzenie produkcji rolnej na części gruntów dotyczy tylko gospodarstw o powierzchni ponad 10 hektarów. Co oznacza, że temat ten w ogóle nie dotyczy blisko trzech czwartych gospodarstw w Polsce, bo są one za małe. Generalnie jednym z celów Zielonego Ładu jest ochrona małych gospodarstw, aby nie zginęły one w konkurencji z większymi.

Niestety niektóre z pomysłów z Zielonego Ładu oznaczają też dodatkowy wzrost kosztów produkcji rolnej albo ograniczenie przychodów, więc o ile jeszcze kilka lat temu pewnie byłyby do zaakceptowania (w badaniach w 2020 roku ponad połowa polskich rolników deklarowała, że może ograniczyć stosowanie nawozów i pestycydów, no ale wtedy inna była rentowność całego tego biznesu), o tyle dziś rolnicy nie chcą o tym słyszeć. Tylko że nawet jeśli Unia wycofa się z tych pomysłów, to przecież nie wywoła to wzrostu cen zbóż na rynkach. Problem więc i tak nie zostanie rozwiązany.

Komu zależy na podsycaniu rolniczych protestów

Najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji byłaby głęboka reforma polskiego rolnictwa, dzięki której byłoby ono w stanie działać przy niższych kosztach jednostkowych dzięki korzyściom skali. Trzeba by więc odejść od systemu opartego o małe gospodarstwa i pójść w stronę znacznie większych. Takich, które dominują chociażby w Ukrainie, ale też w wielu krajach zachodnich. Tyle że to nierealne, bo po pierwsze siłą rzeczy byłby to program rozpisany na wiele lat, a politycy w Polsce nie posiadają i nie stosują perspektywy dłuższej niż do najbliższych wyborów, a po drugie sami rolnicy protestowaliby, bo takie zmiany oznaczałyby, że większość z nich musi sobie znaleźć po prostu inne zajęcie. Takie zmiany oznaczałby bowiem znaczące ograniczenie zatrudnienia w rolnictwie. Z punktu widzenia całej gospodarki byłoby świetnie, bo poprawiłaby się wtedy sytuacja na rynku pracy w przemyśle i usługach, gdzie dziś często brakuje pracowników, no ale to jest moim zdaniem nieosiągalne z powodów także politycznych. Nikt się na to nie zdecyduje.

Pozostaje więc zasypywanie problemu pieniędzmi. To też jest akurat dziś trudne do wykonania, skoro mamy ponad 5 proc. PKB deficytu w finansach publicznych i mamy go redukować, jednocześnie zwiększając wydatki na armię, a także na usługi publiczne (chociażby płace nauczycieli). Do tego dochodzą też zaległe obietnice obniżek podatków. Wszystko to są świetne pomysły, tylko, że nie da się ich realizować jednocześnie. Dzisiaj więc trudno będzie znaleźć w Polsce pieniądze dla rolników, które uchronią ich przed bankructwem.

Warto też pamiętać, że to nie jest sytuacja, w której można machnąć ręką i powiedzieć: okej, niech bankrutują. Ludzie jednak muszą jeść codziennie, więc inaczej niż w innych branżach nie da się wyjść z problemów czekając aż po iluś tam miesiącach jacyś nowi właściciele, lepiej wyposażeni w kapitał, przejmą opuszczone gospodarstwa i wznowią produkcję rolną po dłuższej przerwie. Ta przerwa nie może się zdarzyć, nie damy rady załatwić wszystkiego importem.

Pozostaje zawalczyć o kasę dla rolników w Brukseli, która przecież i tak płaci im sporo. Może po prostu wystarczy te płatności zwiększyć albo zdecydować się na interwencje na rynku i wprowadzenie systemowo jakichś cen minimalnych. Nikogo dziś nie dziwi odchodzenie od zasad rynkowych w branżach, o których mówi się, że są związane z bezpieczeństwem. Wydaje mi się, że dostępność żywności również jest kwestią bezpieczeństwa, więc można próbować tę branżę regulować jeszcze bardziej, aby rolnicy nie bankrutowali w czasach spadku cen na rynkach. W tym kontekście większego sensu nabierają postulaty dotyczące ograniczenia Zielonego Ładu, czy chociażby importu z Ukrainy – to są argumenty, które potem będzie można wykorzystać w czasie negocjacji z Brukselą i za rezygnację z nich wytargować sobie więcej pieniędzy.

Rolnicy musieliby tylko chcieć tych rozmów i przestać wysypywać ukraińskie ziarno, które ma pociągami przejechać przez Polskę i trafić do odbiorców gdzieś tam na zachodzie Europy. W ten sposób bowiem rodzą się podejrzenia, że ich protest jest przejmowany i wykorzystywany przez Rosję (która przez swój ogromny eksport ma największy wpływ na spadek cen na rynkach światowych), sprawa więc niepotrzebnie robi się podejrzana politycznie i nieco śmierdząca.

Rolnicy sami napytali biedy

Warto też pamiętać, że w całej tej historii z ogromnym importem zboża z Ukrainy w 2022 roku udział polskich rolników jest bardzo ciekawy. Można uznać, że do pewnego stopnia sami sobie zrobili wtedy krzywdę.

W obowiązującej publicznie narracji błędna jest kolejność zdarzeń. Oto bowiem wg bieżącej legendy w 2022 roku nagle do Polski wsypało się tyle ukraińskiego, tańszego zboża, że biedni rolnicy po prostu nie mieli już komu sprzedać swojego towaru. Importerzy są więc jednoznacznie źli (groteskowe pohukiwania o publikacji listy tych importerów bawią mnie do dziś), a polscy rolnicy jednoznacznie niewinni, skrzywdzeni, reprezentują tu dobro. W rzeczywistości było trochę inaczej. Najpierw to polscy rolnicy uznali, że nie będą sprzedawać swojego zboża przetwórcom, bo ceny są za niskie. Namawiał ich zresztą do tego wiosną 2022 pisowski minister Henryk Kowalczyk, gdy import z Ukrainy był już zauważalny, ale jeszcze nie ogromny. Rolnicy potem obrzucali go za to jajami, ale wtedy niestety go posłuchali. Niestety, bo od tamtej pory ceny zbóż idą wyłącznie w dół. Gdyby zamiast czekać za radą Kowalczyka na wyższe ceny zaakceptowali, jakie wtedy obowiązywały, jeszcze zdążyliby zarobić, chociaż mniej niż chcieli.

Wtedy nie mieliby też żadnego problemu ze zbytem, bo przetwórstwo pilnie tego zboża potrzebowało. Siłą rzeczy zdecydowanie mniej byłoby też miejsca na polskim rynku dla importu z Ukrainy. To właśnie niechęć do sprzedaży ze strony polskich rolników spowodowała, że trzeba było szukać innych dostawców za granicą. Oczywiście znaleziono ich z łatwością w Ukrainie i po paru tygodniach nikogo już zboże polskich rolników nie interesowało. Popyt został zaspokojony importem, a oni zostali z pełnymi magazynami towaru, który systematycznie tracił na wartości. Zostali więc ofiarami swojej własnej nieudanej spekulacji. Byłoby świetnie, gdyby teraz byli gotowi wziąć za tę spekulację odpowiedzialność jak dorośli ludzie, zamiast blokować drogi traktorami kupionymi za unijne dotacje.

Swoją drogą z doniesień branżowych wynika, że w ostatnich miesiącach zachowywali się podobnie, nadal nie akceptując cen na rynku, które uważają za zbyt niskie. Tyle, że te ceny od tego nie przestają dalej spadać. Niezależnie jednak od tego jak bardzo będziemy się na rolników wyzłośliwiać, nie zmienia to faktu, że problem z niskimi cenami i rentownością produkcji w rolnictwie naprawdę istnieje i jest bardzo poważny.

REKLAMA

Aby to zmienić popyt musiałby wzrosnąć, albo podaż spaść. Scenariusz idealny na kolejne miesiące to więc klęska nieurodzaju w wielu miejscach na świecie (ale nie w Polsce) powodująca, że kolejne żniwa będą skromniejsze w skali globalnej (mniejsza podaż), a do tego szybkie ożywienie gospodarcze w Chinach, Europie Zachodniej i uspokojenie sytuacji na Bliskim Wschodzie (większy popyt), co pozwoli eksportować więcej za lepsze ceny. Wtedy też pewnie tolerancja dla Zielonego Ładu w Unii nieco by wzrosła, a blokady dróg by zniknęły, co wszystkim wyszłoby tylko na dobre.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA