Ta „interwencja” jest do kitu. Masło wcale nie będzie tańsze. Najwyżej wizerunek premiera Donalda Tuska na niej zyska. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że tysiąc ton, które zostanie uwolnione z rezerw strategicznych, to prawie nic. Po drugie, masło w blokach po 25 kg może w ogóle nie trafić do sklepów. A jak trafi, to - po trzecie - obłowią się na tym sprzedawcy, a nie klienci.
Ceny masła w Polsce zainteresowały nawet tak prestiżowy tytuł jak „Financial Times”. Jednak nie dlatego, że jest drogie, tylko dlatego, że premier Donald Tusk zdecydował o interwencji na maślanym rynku i sprzedaży 1 tys. ton masła z naszych rezerw strategicznych. W sumie mu się nawet nie dziwię, bo z ostatniego sondażu Instytutu Badań Pollster dla „Super Expressu” wynika, że 52 proc. Polaków obwinia właśnie premiera za wysokie ceny masła. I choć to nie on jest winny, tylko światowy rynek mleka, w tym zmiany klimatyczne i choroby krów, to premier musiał jakoś ratować swój wizerunek.
Wracając do artykułu w „FT” na temat Polski, Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego, mówi brytyjskiemu dziennikowi, że rosnące ceny masła mają duży wpływ na nastroje i nie ma znaczenia, że masło stanowi zaledwie 0,6 proc. średnich wydatków polskiego konsumenta. Trwa przecież kampania przed wyborami prezydenckimi…
Tak na marginesie, masło drożeje nie tylko w Polsce. Ceny masła w całej UE wzrosły od początku roku średnio o 40 proc., w Czechach też stało się to pretekstem do politycznej nawalanki i robienia spektaklu dla obywateli. Tam, dla odmiany, urzędujący premier Petr Fala za wysokie ceny masła wini lidera opozycji Andreja Babisa. Dlaczego? Bo Babis jest właścicielem konglomeratu spożywczego. Wystarczy.
Czy ceny masła spadną?
Niezależnie od powodów interwencji na rynku, najważniejsze pytanie brzmi, czy premier obniży ceny masła dzięki decyzji o sprzedaży tysiąca ton tego produktu z rezerw strategicznych Polski? Żeby na nie odpowiedzieć, trzeba sobie zadać pytanie, czy tysiąc ton to dużo i właściwie w jakiej postaci to masło leży teraz w magazynach Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych?
Co do pierwszego, roczna produkcja masła w Polsce to ok. 250 tys. ton, a więc mówimy o tym, że premier wrzuci na rynek 1/250. Pamiętajmy przy tym, że na eksport idzie jakieś 60 tys. ton rocznie (dane za 2023 r.).
Biorąc pod uwagę, że według GUS przeciętny Polak spożywa rocznie 6 kg masła, czyli jakieś pół kilograma miesięcznie (2,5 kostki), daje to dziennie jakieś 16 g na głowę. Mnożąc to przez (zaokrąglając) 38 mln Polaków, mamy dziennie spożycie masła na poziomie 608 ton.
Niewiele się pomylił Krzysztof Bosak, mówiąc w Radiu Zet, że te tysiąc ton masła rzucone na rynek z rezerw strategicznych niczego nie zmieni, bo to mniej więcej dziennie spożycie masła w Polsce. Jak wyliczyłam wyżej, to prawie dwudniowe spożycie, a nadal to po prostu kropla w morzu, nie ma więc prawa wpłynąć na spadek cen.
To samo właściwie mówił Jackowi Bereźnickiemu Jakub Olipra z Credit Agricole Bank Polska, który specjalizuje się w analizach rynku żywności. Według niego tysiąc ton to zaledwie 0,5 proc. rocznego spożycia masła w Polsce, a więc za mało, żeby wpłynąć na ceny.
Więcej o zakupach przeczytacie w tych tekstach:
Albo potanieją ciastka albo ktoś na maśle nieźle zarobi
To zajmijmy się drugim pytaniem: jakie masło właściwie leży w rządowych magazynach? Nie są to przecież kostki Łaciatego czy innego Zambrowskiego po 200 g. To wielkie, mrożone bloki po 25 kg. Kto więc je kupi od rządu? Sieci handlowe? No chyba nie, bo w takim miejscu trudno sprzedawać masło z bloku na wagę, choć w PRL-u tak to właśnie działało. Łatwiej to robić w małym sklepie, ale mały sklep nie stanie do rządowego przetargu.
Może hurtownie? Ale hurtownie są przecież tylko przekazicielami towaru dalej, a tu musiałyby zająć się podzieleniem wielkich bloków na kostki 200 g, pakowaniem każdej itd. To logistyka i koszty.
Może producenci masła? Oni mają linie produkcyjne, know how…
Z jakąś odpowiedzią idą analitycy mBanku, sugerujący, że masło z rezerw strategicznych nie trafi do sklepów, tylko tam, gdzie nie trzeba go będzie dzielić i pakować, bo zużycie jest ogromne - do cukierni. A to oznacza, że masło w sklepach wcale nie potanieje, bo jego podaż się nie zwiększy, najwyżej chwilowo potanieją wyroby cukiernicze. A i te tylko na krótką chwilę, bo przecież tysiąc ton szybko się skończy, a problemy naprawdę stojące za wysokimi cenami masła zostaną.
Ale może jednak producenci się skuszą i masło ostatecznie wyląduje w detalu? I tu z kolei sprowadza nas na ziemię dr inż. Andrzej Gantner z Polskiej Federacji Producentów Żywności, który w money.pl mówi, że w sumie niezależnie kto i po jakiej cenie odkupi to masło od rządu, po prostu odsprzeda je dalej po cenie rynkowej, bo czemu nie. I efekt będzie taki, że ceny w sklepach nie spadną, a jedynie ktoś na tym nieźle zarobi.
I tak się właśnie skończy cała ta szopka.
Gdyby masło w rezerw strategicznych trafiło jakimś sposobem prosto do konsumentów i nikt by na tym nie zarabiał, kostka powinna kosztować 5,5 zł. Niech będzie, że są jakieś koszty po drodze, to 6 zł. Poczekamy, zobaczymy.