REKLAMA

Górnicy są wściekli i chcą więcej pieniędzy. Zjechali do stolicy narobić szumu

9 mld zł z budżetu państwa to za mało? Górnicy protestują przed Ministerstwem Aktywów Państwowych. Nie mają czego szukać w Warszawie? Zdaniem ekspertów w przyszłej dekadzie potrzebować będziemy góra 2–3 kopalń, a po 2040 r. najwyżej jedną lub dwie, nie więcej. Dlatego trzeba usiąść z pracownikami spółek wydobywczych do stołu i rozmawiać o zbliżającej się coraz większymi krokami transformacji energetycznej. Zamiast tego rząd cały czas puszcza oczko do górników i przekonuje ich, że będą fedrować jeszcze przez ćwierć wieku - do 2049 r.

gornicy-manifestacja-Warszawa
REKLAMA

Już co najmniej od kilku dni zwołują się przedstawiciele związków zawodowych zakładów Enei (kopalnia Bogdanka, elektrownie Kozienice i Połaniec). Górnicy bowiem organizują protest (od godz. 10) pod siedzibą resortu aktywów państwowych w Warszawie. Chcą 15-proc. podwyżki i rzetelnej informacji od rządu co dalej z naszą transformacją energetyczną, zwłaszcza w kontekście kopalni Bogdanka. 

REKLAMA

Fiasko negocjacji płacowych, brak woli zarządów naszych spółek do rozmów oraz brak dialogu społecznego o planach ministerstwa na przyszłe funkcjonowanie naszych firm, zmusza nas do podjęcia zdecydowanych kroków i głośnego zamanifestowania, że jesteśmy gotowi bronić z pełną determinacją naszych zakładów pracy, miejsc pracy, godziwej płacy i przyszłości regionów - czytamy w ulotce kolportowanej wśród pracowników Enei już w zeszłym tygodniu.

Związkowcy jednocześnie podkreślają, żeby nie oglądać się na innych. Bo o własną przyszłość trzeba walczyć tylko wspólnie, w sposób zorganizowany.

Po co protestują górnicy? Przecież to nie ma sensu

Michał Hetmański, ekspert Fundacji Instrat, nie do końca widzi sens organizowania przez górników takiej manifestacji. Środowisko wydobywcze w końcu musi zrozumieć, że umowa społeczna - gwarantująca fedrowanie do 2049 r. - po prostu nie ma racji bytu.

Nie da się utrzymać kilkunastu polskich kopalń węgla kamiennego przy tak małym zapotrzebowaniu na ich produkt. Po 2030 r. będziemy potrzebować raczej 2–3 kopalń. Dekadę później będzie to dużo mniej - nawet 1–2 kopalnie - twierdzi Hetmański.

Więcej o górnikach przeczytasz na Spider’s Web:

I powołuje się na ambitny scenariusz w Krajowym Planie w dziedzinie Energii i Klimatu (KPEiK), który w ubiegłym tygodniu zaprezentowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Zgodnie wszak z tym dokumentem energia z OZE ma mieć już w 2030 r. udział w naszym miksie energetycznym na poziomie 56 proc. Tymczasem już teraz, jak wykazuje to raport Forum Energii, zużycie węgla energetycznego spada szybciej niż wydobycie. Do tego dochodzą też prognozy Polskich Sieci Elektroenergetycznych, które wyliczają, że udział węgla spadnie poniżej 10 proc. już do 2034 r.

Im wcześniej zaczniemy planowanie gaszenia światła, tym lepiej — wysokie koszty stałe kopalń nie dają możliwości odsuwania działalności w czasie - twierdzi Michał Hetmański.

Polski węgiel to finansowa studnia bez dna

REKLAMA

Przy okazji ekspert Fundacji Instrat zwraca uwagę, że obecnie polscy górnicy nie powinni narzekać na brak pieniędzy. Przecież już wiadomo, że w budżecie na przyszły rok (w dopłatach, ale też w obligacjach, na które finalnie zrzucą się obywatele) dotowanie górnictwa ma pochłonąć w sumie 9 mld zł. Z tego ok. 7 mld zł to rodzaj rekompensaty za ograniczenie wydobycia, które w ujęciu miesięcznym już od dawna nie potrafi przebić granicy 4 mln t. Z kolei z KPEiK wynika, że na transformację energetyczną do 2030 r. potrzeba 792 mld zł, czyli blisko 158 mld zł rocznie. 

Nie znamy jednak na razie rozbicia tej kwoty na źródła finansowania - zaznacza Hetmański.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA