Bęcki dla rządu Donalda Tuska za prawdopodobne opóźnienie atomowe wcale nie są potrzebne. Wszak trudno na całym świecie wskazać budowę elektrowni jądrowej bez opóźnienia, która ruszyła na czas. Ale z tego, że ten jądrowy bałagan wiąże się z jednoczesnym brakiem energetycznej strategii i nawijaniem górnikom makaronu na uszu o produkcji węgla jeszcze przez 25 lat, kolejni ministrowie powinni się srogo tłumaczyć.
O tym tłumaczeniu się z energetycznego bałaganu, którego ostatnim akordem jest zapowiedziane opóźnienie atomowe - możemy jednak od razu zapomnieć. Już wiadomo, że część ministrów - na przykład szef resortu aktywów państwowych Borys Budka - woli otrzymywać miesięczne uposażenie w euro i zamiast tworzenia od podstaw polskiej transformacji energetycznej, wybiera wygodny fotel w Parlamencie Europejskim. Koszula bliższa ciału, co zrobić. Być może to jest nawet w niektórych przypadkach doskonałe rozwiązanie: szefowie niektórych resortów wszak już nieraz udowodnili, że po prostu do zajmowanego stanowiska pasują jak pięść do nosa.
Uparłem się i wymyślam? To przypomnijmy sobie zawirowania wokół ustawy wiatrakowej, której ostateczna wersja cały czas nie zobaczyła światła dziennego. Albo uparte utrzymywanie przez Ministerstwo Przemysłu, że umowa społeczna z górnikami, która zakłada fedrowanie węgla do 2049 r. - cały czas obowiązuje i że rząd nie zakłada większych zmian w tym dokumencie. A cyrk z aktywami węglowymi? A może widzieliście już jakąś energetyczną strategię, która wyznacza oś czasu dla naszych paliw kopalnych? Teraz zaś do tego wszystkiego doszło jeszcze atomowe opóźnienie.
Elektrownia jądrowa w Polsce nie postanie na czas
Bardziej zaznajomieni z tematem od początku twierdzili, że uruchomienie budowy pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce - zgodnie z pierwotnymi zapisami Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. - już w 2026 r. będzie graniczyć z cudem. Teraz rząd jednoznacznie stwierdza, że tego cudu jednak nie będzie.
Zakładamy rok 2040 jako uruchomienie elektrowni jądrowej ostrożnościowo. Nasi poprzednicy zakładali lata 2032–2033 zbyt optymistycznie. My jesteśmy realistami. To była stara data i stara strategia, teraz mamy nowe plany - stwierdziła Marzena Czarnecka, szefowa resortu przemysłu w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego, organizowanego w Katowicach.
Więcej o elektrowni jądrowej przeczytasz na Spider’s Web:
Stare plany mówiły o uruchomieniu pierwszego reaktora nad polskim morzem już w 2033 r. Teraz mówimy o opóźnieniu o siedem lat. Co najmniej. Ale patrząc na globalne doświadczenia w tej mierze, nie ma w tym czasowym poślizgu niczego dziwnego. Np. pod koniec 2021 r. do użytku oddano trzeci reaktor fińskiej elektrowni jądrowej Olkiluoto. 13 lat później niż to zakładano. Dziwne jest to, że Polska żadnego opóźnienia nie zakładała. A to przecież atom w następnych latach ma wyznaczać główne kierunki naszej transformacji energetycznej. Przecież nawet z nowym składowiskiem odpadów radioaktywnych nie potrafimy sobie poradzić. Cały czas pokutuje brak chętnych i nie ma innego wyjścia, jak nabór gmin przedłużać trzeci już raz.
Na razie polityka wygrywa z transformacją energetyczną do zera
To atomowe opóźnienie, o którym rząd wreszcie mówi na głos, będzie więc decydujące dla naszej dekarbonizacji. Dlatego przypuszczam, że nie ma w tym żadnego przypadku, a bardziej zorganizowana akcja. Teraz o późniejszym atomie będziemy słyszeć coraz częściej, idę o zakład. I w końcu ktoś powie, że przez ten poślizg, nasze kopalnie będą musiały jednak pracować ciut dłużej, nie ma innego wyjścia. Trzeba więc jak najszybciej notyfikować umowę społeczną. Górnicy będą w ten sposób zabezpieczeni na lata.
Gorzej za to z naszymi rachunkami za prąd i ciepło. Przecież znienawidzony przez Polaków Zielony Ład i polityka klimatyczna UE tak po prawdzie dopiero się rozkręcają. Za chwilę węglowym Polakom śrubę zacznie coraz bardziej dokręcać unijny handel emisjami ETS, który zacznie też liczyć emisje z budynków i z transportu. Potem pod górkę będą mieć metanowe kopalnie, owszem rozporządzenie UE w tej sprawie Warszawa złagodziła, ale i tak płacenie za emisje metanu będzie nie lada wyzwaniem dla polskiego górnictwa.
A wszystko dlatego, że na razie to robimy sporo polityki, a transformację energetyczną spychamy na bok. Niestety, ale patrząc zarówno na rząd Morawieckiego (z czterema w sumie pełnomocnikami ds. górnictwa) i ten Tuska (ze spełnioną obietnicą Ministerstwa Przemysłu w Katowicach) można mieć nieodparte wrażenie, że to co będzie za 10–15–20 lat nie ma żadnego znacznie. Liczy się tylko polityczne tu i teraz. I trzeba zrobić wszystko, żeby osiągnąć główny cel: czyli walczyć o reelekcję i przedłużyć swoją władzę. Źle to nam wszystkim wróży.