Efekt 500+? Wyparował. Bieda znowu dopadła Polaków, sześć lat socjalu jak wyrzucone w błoto
Rząd chwalił się, że dzięki programowi 500+ Polacy masowo wychodzą z biedy. I rzeczywiście, statystyki mówiły, że liczba osób żyjących poniżej minimum egzystencji wyraźnie spadała. Wystarczyło jednak, by politycy spuścili ze smyczy inflację i doszło do katastrofy. Ta bomba może wybuchnąć PiS-owi w twarz tuż przed wyborami.
To prawdopodobnie ostatnia rzecz, którą premier Morawiecki chciałby dzisiaj usłyszeć, ale fakty są nieubłagane. Sztandarowy program rządu, czyli Rodzina 500 plus, przestał działać. Ba, Polska cofnęła się w rozwoju do 2015 r., czyli do końcówki panowania dzisiejszej opozycji.
Takich danych dostarcza Europejska Sieć Przeciw Ubóstwu
Z szacunków EAPN wynika, że w 2022 r. poziom ubóstwa skrajnego w Polsce sięgnął 6,5 proc. Oznacza to, że co piętnasty Polak miał do dyspozycji mniej niż 678 zł miesięcznie, przy założeniu, że mówimy o członku czteroosobowej rodziny. W przypadku singla ta kwota była delikatnie wyższa. Na przykład w 2019 r. próg ubóstwa dla jednoosobowego gospodarstwa domowego wynosił 617 zł, a czteroosobowego - 549 zł.
Dokładne kwoty nie są istotne. Kluczowe jest to, że zejście poniżej granicy wyznaczanej corocznie przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych zagraża życiu i zdrowiu człowieka. Nie mówimy więc o problemach z uzbieraniem na nowy telewizor, spaniu na kanapie i braku funduszy na remont łazienki. To raczej dylematy z gatunku, co zjeść dzisiaj na obiad i czy uda się cokolwiek.
Rząd chełpił się, że dzięki 500+ Polaków mierzących się z takimi problemami jest coraz mniej. Program wszedł w kwietniu 2016 r. i - tu już przytaczam dane GUS-u - odsetek osób żyjących w skrajnym ubóstwie spadł w tym samym roku z 6,5 proc. do 4,9 proc. W kolejnych latach wahał się między 4,2 proc. a 5,4 proc. I nagle bum - w ubiegłym roku wystrzelił do poziomów nienotowanych od sześciu lat.
Czytaj też: Jak złożyć wniosek o 500+?
Rząd ma teraz polityczno-gospodarczą zagwozdkę
Puszczenie inflacji samopas miało swoje dobre strony, bo zwiększyło dochody budżetowe i jednocześnie zmniejszyło wartość świadczeń socjalnych wypłacanych z budżetu. Suweren niby wciąż otrzymywał 500+, ale z roku na rok mógł za nie kupić coraz mniej. Rząd w pewnym sensie ucinał wartość programu, w ogóle przy nim nie majstrując.
Dzisiaj 500 zł z 2016 r. jest warte ok. 340 zł. W ostatnim kwartale ubiegłego roku wartość nabywcza wynosiła niecałe 370 zł, nieco wcześniej 500 + odpowiadało 389 zł. Instytut Emerytalny twierdził, że gdyby rząd waloryzował świadczenie o wzrost cen, Polacy powinni dostawać nie 500, a 700 zł miesięcznie.
O uwzględnienie erozji 500+ w wydatkach państwa nie ma jednak co liczyć. Wiceminister Artur Soboń zapytany o taką możliwość odparł, że gdyby rządziła opozycja, to nie wprowadziłaby programu 500+ w ogóle i nie rozmawialibyśmy teraz o jego waloryzacji. Słuszna uwaga, ale do beneficjentów tego świadczenia może nie trafić. Oni czują, że od państwa z roku na rok dostają coraz mniej.
Rząd mógłby oczywiście odpowiedzieć, że zwiększanie dobrobytu polskich rodzin to efekt uboczny, a podstawowym zadaniem jest nakłonienie Polek do rodzenia dzieci.
Tyle że i tutaj 500+ ponosi porażkę
W niedawnym sondażu CBOS aż 68 proc. Polek w wieku rozrodczym stwierdziło, że nie ma w swoich życiowych planach posiadania potomstwa. W innym badaniu ankietowani wśród przeszkód w prokreacji wskazywali brak żłobków, tanich mieszkań i umowy śmieciowe. Okazało się, że stabilność, przewidywalność i bezpieczeństwo są ważniejsze od doraźnych przekazów pieniężnych.
Europejska Sieć Przeciw Ubóstwu dostarczyła na razie tylko szacunkowych danych. Te oficjalne, które zbiera GUS, pojawią się w czerwcu, a więc w ostatnich miesiącach przed wyborami. Wystarczająco dużo czasu, by opozycja zdążyła wygrzać ten temat do granic możliwości.
Pytanie, jak na to odpowie PiS. Mleko się już rozlało, wychodzi na to, że 500+ nie pełni roli redystrybucyjnej, ani nie wpływa pozytywnie na demografię. Rozwiązaniem, które już kiedyś proponowałem, byłoby wycięcie ze świadczenia najbogatszych podatników.
Po rozszerzeniu programu o pierwsze dziecko Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA liczyło, że co trzecia złotówka wypłacana na pierwsze dziecko trafi w ręce 20 proc. najlepiej zarabiających Polaków. Uwzględniając 500+ na kolejne dzieci w rodzinie wychodziło, że do tych górnych 20 proc. trafiało łącznie 7 mld zł.
To wszystko można bardzo łatwo odkręcić. Po odcięciu od programu powyższej grupy, pula do wydania zwiększyłaby się prawie o jedną czwartą i kasa na waloryzację magicznie by się znalazła. Rząd musiałby jednak wtedy przyznać, że transferuje pieniądze z budżetu do słabo zarabiających, zamiast głosić wzniosłe hasła o przeciwdziałaniu zapaści demograficznej.