Chytry plan deweloperów. I kasa znowu będzie się zgadzać
Deweloperzy mają nowy pomysł, jak rozbujać sprzedaż mieszkań. Znów potrzebują do tego polityków. I państwowego kapitału. Ale to wcale nie tak, jak myślicie. Deweloperzy dziś już jednogłośnie mówią „nie” dla dopłat do kredytów hipotecznych, tym razem chcieliby, żeby państwo wpłynęło na sektor bankowy, by ten udzielał kredytów hipotecznych na lepszych warunkach. Czyż nie po to repolonizowaliśmy banki?
Aż dziw, że ten pomysł przeszedł zupełnie niezauważony. Kilka dni temu zasugerował go Bartosz Guss, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
Bo to jest tak: jeszcze kilka miesięcy temu tylko nieliczni deweloperzy mówili publicznie, że są przeciwni programowi Kredyt 0 proc., ale wtedy projekt dopłat do kredytów hipotecznych ciągle był w grze.
Dziś już nie jest, został oficjalnie uśmiercony, więc właściwie apelowanie o zaniechanie prac nad dopłatami do kredytów nic już nie kosztuje. Ale tylko pozornie. Bo dopłaty, choć w innej formie, mogą wrócić w I kwartale 2025 r.
Tylko że dziś deweloperzy są już mądrzejsi o doświadczenia z ostatniego roku i wiedzą, że kolejna awantura o dopłaty tylko zaszkodzi znów sprzedaży mieszkań. Zysk z tego, że może uda się jednak przepchnąć program propopytowy, nie wart jest tego, że w czasie wielomiesięcznej przepychanki między politykami klienci wstrzymają się z decyzjami zakupowymi i rynek nadal będzie zamarzał.
Cen mieszkań nie obniżymy, niech banki obniżą ceny kredytów
Stąd właśnie tak stanowcze stanowisko lobby deweloperskiego. Ale to nie tak, że deweloperzy odpuścili i przestali czegokolwiek oczekiwać od państwa i to jest właśnie nowość, którą jakoś w debacie publicznej przegapiliśmy.
PZFR ubolewa jednak, że obecnie połowa Polaków jest wykluczona z dostępu do kredytu hipotecznego. Powody są dwa: wysokie ceny mieszkań i drogie kredyty.
Z wysokimi cenami mieszkań niewiele da się zrobić - tak zawsze powie deweloper, choć druga połowa tego roku wypełniona promocjami na mieszkania zdaje się temu przeczyć. Ale po co obniżać ceny, skoro można całą tę dyskusję przesterować na drugi element - drogie kredyty.
To właśnie jest nowy pomysł deweloperów na lobbowanie. Dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich powiedział dokładnie, że Związek liczy na większą aktywność państwa w sektorze bankowym, bo z decyzjami RPP nic się nie da zrobić, Rada zdecyduje, co zdecyduje, a na razie, być może w całym 2025 r. może nie zdecydować się obniżyć oprocentowanie.
Ale przecież 60 proc. banków w Polsce to kapitał publiczny - podkreśla Bartosz Guss. I sugeruje wprost, że skoro państwo tak martwi się, że młodzi Polacy nie mogą sobie pozwolić na zakup mieszkania, to niech rząd nakaże bankom, nad którymi ma kontrolę, żeby mniej restrykcyjnie podchodziły do „kosztów finansowania”.
Celowo cytuję dokładnie, że chodzi o koszty, nie o politykę finansowania. Gdyby mowa była o polityce, można by domniemywać, że deweloperzy chcieliby łagodniejszego podchodzenia na przykład do zdolności kredytowej Polaków. Tymczasem mowa wprost o kosztach. Czyli co, niższe marże kredytowe? A może to za mała obniżka i państwowe banki powinny zastosować jakąś nową miarę oprocentowania, na przykład WIBOR 3M - 1 pkt. proc. + 1/2 dotychczasowej marży?
Więcej wiadomości na temat stóp procentowych w Polsce
Trochę kpię oczywiście, ale to wcale nie jest takie głupie. Już prawie dwa lata temu na łamach Bizblog proponowałam coś podobnego - skoro już zrepolonizowaliśmy połowę sektora bankowego, to niechże zaangażowanie publicznych pieniędzy przyniesie Polakom jakąś korzyść. Wówczas dane pokazywały, że trzy największe banki z udziałem Skarbu Państwa (PKO BP, Pekao S.A. i Alior) odpowiadają za sprzedaż 45 proc. wszystkich nowych hipotek. To bardzo dużo, wystarczająco, żeby wywrzeć presję na resztę rynku. Państwowi gracze obniżają marże, więc zgarniają z rynku wszystkich klientów, którzy często wraz z hipoteką decydują się na przeniesienie również swoich kontr osobistych. Żeby nie dopuścić do odpływu klientów, konkurencja też uatrakcyjnia ofertę i voila!
Mogło być taniej, ale państwo nie chciało się zgodzić
Jest tylko jeden problem: tak zwane państwowe banki nie są w pełni państwowe, część udziałów należy do prywatnego kapitału poprzez giełdę. A rolą spółki giełdowej jest maksymalizowanie zysku, a nie jego redukowanie. To mogłoby grozić pozwami inwestorów o działanie na niekorzyść spółki.
A można było to zrobić inaczej. Przypomnę, że lata temu ówczesny prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło walczył o to, by hipoteki mogły być tańsze. Chodziło o to, by stworzyć bankom możliwość zabezpieczenia ryzyka stopy procentowej na długi okres. Wówczas banki mogłyby oferować Polakom kredyty o stałej stopie na dłużej niż 5-7 lat, a mogłyby to robić znacznie taniej, więc takie kredyty byłyby tańsze.
To się nie stało. Wiecie, dlaczego? Bo Komitet Stabilności Finansowej powiedział wówczas, że to nie leży w interesie banków. Komitet, w skład którego wchodzą państwowe instytucje: NBP, KNF, Ministerstwo Finansów i Bankowy Fundusz Gwarancyjny.
I w tym sensie to racja, że to politycy są odpowiedzialni za drogie obecnie kredyty.