Polacy boją się słabości złotego, któremu grozi nie tylko inflacja, ale widmo recesji, kryzys energetyczny, brak pieniędzy z KPO i po prostu niechęć świata do polskiej waluty. Dlatego sami też coraz częściej odwracają się od złotego i uciekają z oszczędnościami w depozyty walutowe. Jakie waluty mogą być teraz bezpieczną przystanią? Zobaczcie, bo możecie się zdziwić.
Polacy gromadzą coraz więcej oszczędności w walutach. I to nie od dziś, a już od miesięcy. Wydaje się, że tym, co ich napędza było już w ubiegłym roku widmo rosnącej inflacji.
Na koniec pierwszego półrocza tego roku gospodarstwa domowe zgromadziły na depozytach walutowych 160 mld zł - wynika z danych Komisji Nadzoru Finansowego. Czy to dużo? To jakieś 30 mld zł więcej niż rok wcześniej, co oznacza wzrost o jedną czwartą.
Dane NBP mówią o nieco mniejszej kwocie - 135 mld zł, ale to nadal rekordowy wynik. No i dynamika przyrostu się zgadza. Według banku centralnego nasze oszczędności walutowe również wzrosły rok do roku o 25 proc.
Nadal nie wiecie, jaka to skala? Porównajmy to do kwot zgromadzonych przez Polaków na depozytach złotowych. Tych w połowie roku mieliśmy 910 mld zł zgromadzonych w bankach, a więc mówimy nie o jakimś tam marginesie, bo depozyty walutowe to już 15-17 proc. tego, co mamy w polskiej walucie.
Polacy wolą obcą walutę
A co jeszcze ciekawsze, depozyty walutowe rosną w błyskawicznym tempie, a tymczasem te złotowe się kurczą. Rok do roku niby tylko o 1 proc., ale jak przypomnicie sobie, jak w czasie pandemii nasze depozyty puchły, to jednak robi wrażenie.
I jeszcze jeden zestaw liczb: „Rzeczpospolita” zwraca uwagę, że udział depozytów walutowych w depozytach ogółem wzrósł w ciągu roku o 2,4 pkt proc. (z 10,5 w czerwcu 2021 do 12,9 proc. w czerwcu 2022 r.). Niby niewiele, co? Hmmm, w ostatniej dekadzie te ruchy były prawie dziesięciokrotnie mniejsze i udział depozytów walutowych w depozytach ogółem średnio rocznie rósł o 0,29-0,33 proc.
A więc ewidentnie coś się dzieje i Polacy uciekają od własnej waluty. Dlaczego? Wygląda na to, że próbują uchronić się w ten sposób przede wszystkim przed inflacją. Rok temu w czerwcu wyniosła ona zaledwie 4,4 proc., w tym roku w czerwcu już 15,5 proc.
Eksperci wskazują, że trend wzrostu popularności depozytów walutowych widocznie nasilił się w październiku 2021 r. Pamiętacie, co wtedy się zaczęło? Tak, to początek podwyżek stóp procentowych. Polacy zrozumieli, że inflacja będzie jeszcze rosła i to dopiero początek, bo Rada Polityki Pieniężnej wysłała sygnał: Houston, jednak mamy problem.
Nie mylili się.
Pytanie, czy im się to opłaciło? To się jeszcze okaże, bo po pierwsze, takie walutowe oszczędności należy rozpatrywać w dłuższym horyzoncie czasowym - gra walutami na kila tygodni czy miesięcy to już prawie hazard, jeśli nie znasz się na foreksie. Po drugie zaś złotego dopiero mogą czekać poważne kłopoty.
Owszem, pierwsze problemy przyszły, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie. Ale kolejne widoczne na horyzoncie to recesja, która zmierza wielkimi krokami, nie tylko zresztą do Polski, ale kiedy u wszystkich źle się dzieje, lepiej trzymać kapitał w walutach globalnych, oraz brak środków z Krajowego Planu Odbudowy, które znów się od Polski oddalają.
Ale w skrócie, w ciągu ostatniego roku dolar umocnił się wobec złotego o ponad 18 proc., euro o niecałe 3 proc., a frank szwajcarski o 14 proc.
Ale tak naprawdę nie wiadomo dokładnie, w jakie waluty poszli Polacy, bo dane tego nie pokazują. Można spodziewać się, że właśnie w te najpopularniejsze, ale czy to nadal najlepszy pomysł? Analitycy Cinkciarz.pl niedawno sugerowali nieco bardziej zaskakujące rozwiązania.
Po kolei.
Dolar się nie boi, bo ma łupki
Argumenty przeciw dalszemu silnemu umacnianiu się dolara są takie, że Fed może podnosić stopy procentowe jednak wolniej niż dotychczas się spodziewano. Wszystkiemu winne są dane o lipcowej inflacji, która ostro zwolniła do 8,5 z 9,1 proc. w czerwcu.
Ale żeby nie było tak łatwo, Europa może mieć w kolejnych miesiącach gigantyczny kryzys energetyczny, co przełoży się na całą gospodarkę i może spowodować ucieczkę kapitału z Europu do USA. Stany Zjednoczone, o ile kryzys ich nie ominie, przejdą go raczej łagodniej głównie dlatego, że są znacznie bardziej niezależne energetycznie dzięki własnemu gazowi łupkowemu.
Wniosek? Ja należę do tych, co wieszczą raczej katastrofę, a wtedy dolar zawsze jest na propsie.
Jen japoński może dać sporo zarobić
Drugi, wcale nie oczywisty typ analityków Cinkciarz.pl to jen. Dlaczego? Bo tradycyjnie również uważany jest na świecie za bezpieczną przystań, ale w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wcale nie przyciągał uwagi inwestorów i został z tyłu za dolarem i frankiem szwajcarskim. Właściwie wobec dolara stracił mniej więcej tyle co polski złoty - ok. 20 proc. Wszystko dlatego, że Bank Japonii nie był skory do podwyżek stóp procentowych.
Tylko że najbliższa przyszłość może zmienić globalne lęki i odwrócić je o 180 stopni. Bo tak, jak dotąd głównym lękiem była inflacja, więc oczekiwano podwyżek stóp, tak teraz coraz wyraźniej na horyzoncie majaczy recesja i to głęboka, a więc zaraz zaczniemy rozmawiać o obniżkach stóp. A wtedy jen wróci do łask. Bloomberg wskazuje konsensus, że to waśnie jen będzie miał wkrótce największą przestrzeń do umocnienia.
Czesi rządzą w regionie
Typ numer trzy? Korona czeska! Zaskoczeni? Bartosz Sawicki, analityk Cinciarz.pl nazywa ją wprost bezpieczną walutową przystanią, ale zobaczcie sami: tuż przed atakiem Putina na Ukrainę 24 lutego czeska waluta była najmocniejsza wobec euro od ponad dekady. Wybuch wojny wywołał wstrząs na rynkach walutowych, a korona na to: „niemożliwe”, i straciła wobec euro w najgorszym swoim momencie maksymalnie 6 proc.
Co w tym czasie działo się ze złotym? Polska waluta uległa panice, w relacji do euro złoty był najsłabszy w historii i stracił kilkanaście procent w zaledwie kilkanaście dni.
Co jeszcze działa na korzyść czeskiej korony? Po pierwsze najbardziej jastrzębie nastawienie dotychczasowego prezesa banku centralnego, który bez wahania podnosił stopy do poziomu 7 proc.
Po drugie, nowy prezes tego cyklu kontynuować prawdopodobnie już nie będzie, ale to z kolei oznacza, że Czechów przed inflacją teraz będzie miała za zadanie bronić głównie silna waluta. A Czesi mają spore zapasy rezerw walutowych, by koronę utrzymywać przy wysokim kursie. Spore to zresztą mało powiedziane - to 160 mld euro, co stanowi 50 proc. wartości czeskiej gospodarki. Taki poziom to światowa czołówka, nie może się nie udać.
Silny frank przestał boleć Szwajcarów
I na koniec frank szwajcarski. Jeszcze niedawno rynki finansowe powszechnie uważały, że frank w końcu zacznie się stopniowo osłabiać, bo nie może być wiecznie tak mocny. Dziś rynki uważają, że - owszem - może i to bez końca. Wszystko dlatego, że szwajcarski bank centralny radykalnie zmienił nastawienie do swojej waluty i uznał, że nie będzie z taką determinacją osłabiał franka. Przeciwnie, mimo że już w czerwcu jeden frank stał się więcej wart niż jedno euro, bank centralny w Szwajcarii przestał uznawać, że frank jest skrajnie przewartościowany i gotowy jest na jego dalsze umocnienie.
Czy frank jeszcze może dużo zyskać? Niekoniecznie, ale nie powinien też tracić, a stabilność walutowa będzie wkrótce w cenie.
Czytaj także: Masz diesla? Współczujemy. Taki cios na koniec wakacji