REKLAMA

Będzie rewolucja w L4. Ta zmiana rozwścieczy miliony Polaków

W czasie pandemii Lewica naciskała, żeby podczas zwolnienia lekarskiego wynagrodzenie pracownika nie było obniżane do 80 proc., bo przez to ludzie boją się chorować, chodzą do pracy i zarażają innych. Nic z tego jednak nie wyszło, ale teraz przy przymiarkach innych zmian dotyczących tzw. L4 możemy pójść w zupełnie odwrotnym kierunku i jeszcze bardziej obniżyć pensje na chorobowym nawet do 50 proc. Bo to przecież ostatecznie jest zasiłek, a kto to widział tak wysokie zasiłki?

zus kontroluje l4
REKLAMA

Nowy rząd chce ułatwić życie przedsiębiorcom i planuje od 2025 r. zmienić zasady gry dotyczące tego, kto płaci wynagrodzenie pracownikowi, kiedy ten ląduje na zwolnieniu lekarskim. 

REKLAMA

Zmiana ma polegać na tym, że już od pierwszego dnia nieobecności pracownika to ZUS z własnej kieszeni wypłaci zasiłek chorobowy. Dotychczas było tak, że to pracodawca płacił przez pierwsze 33 dni choroby. Dopiero przy dłuższych zwolnieniach L4, albo częstszych, bo owe 33 dni się kumulują w całym roku, obowiązek ten przejmował od niego ZUS.

Niby sprawiedliwie…

Z czysto logicznego punktu widzenia to ma sens. Przecież z pensji pracownika odprowadzana jest składka chorobowa, która co miesiąc ląduje w kasie ZUS, a nie w jakimś specjalnym funduszu pracodawcy. Dlaczego więc pierwszy okres choroby obciąża pracodawcę?

Premier zapowiada, że w ten sposób chce odciążyć przede wszystkim mniejsze firmy. Czy w takim razie rozróżni zasady gry dla mniejszych i dla dużych? Jeszcze wszystko może się zdarzyć, bo dopiero zaczynamy debatę na ten temat i nie ma jeszcze gotowych przepisów.

Nie jest też wcale pewne, czy ostatecznie nowe przepisy rzeczywiście zredukują do zera wynagrodzenie chorobowe wypłacane obecnie przez pracodawcę w wysokości 80 proc. regularnej pensji, czy tylko skrócą znacząco okres wypłaty i przyspieszą przerzucenie tego obowiązku na ZUS.

Ale ta debata zaraz może zrobić się gorąca.

Więcej wiadomości na temat ubezpieczeń znajduje się poniżej:

Pracownicy zostaną bez środków do życia?

Problemów ze zmianami może być całkiem sporo. Niedawno eksperci na łamach „Dziennika Gazeta Prawnej” wskazywali, że przerzucenie na ZUS wypłaty pieniędzy pracownikowi już od pierwszego dnia choroby może skończyć się tym, że pracownicy zostaną bez środków do życia. Dlaczego? Bo ZUS ma przecież 30 dni na wypłatę zasiłku, licząc od momentu, kiedy pracodawca złoży w urzędzie komplet dokumentów. A to też może chwilę potrwać, a jeśli nie, to i tak będzie dużym obciążeniem organizacyjnym dla działów HR w firmach.

Cóż, tego bym się nie czepiała - albo sami płacicie wynagrodzenie pracownikowi na L4, albo udostępniacie komplet informacji komuś, kto ma to zrobić z własnej kieszeni za was. Trudno, żeby wyzbywać się całej odpowiedzialności za zatrudnionych i przerzucać ją na kogoś innego.

Na L4 tylko 50 proc. pensji

Ale ja tu widzę większy problem, który akurat powinien mocno zainteresować samych pracowników, a nie działy kadr i płac. Dane za 2022 r. pokazują, że średnia długość absencji chorobowej to 33,41 dnia. To oznacza, że ZUS dotąd brał na siebie tylko mały skrawek wynagrodzeń wypłacanych podczas L4. Jeśli weźmie na siebie wszystko, to będzie dla niego duże dodatkowe obciążenie finansowe.

I tu wjeżdżają eksperci od ubezpieczeń społecznych, którzy podkreślają, że przecież dziś pracodawca wypłaca 80 proc. na L4 jako wynagrodzenie chorobowe. Ale ZUS żadnych wynagrodzeń nie wypłaca, ZUS wypłaca zasiłki chorobowe. Szczegół? Przeciwnie, gigantyczna różnica, która może mieć ogromne konsekwencje.

Dr Tomasz Lasocki powiedział „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, że przecież celem zasiłku nie jest zastąpienie wynagrodzenia, ale zapobieganie wykluczeniu społecznemu, więc ZUS w przypadku krótszych zwolnień (domyślam się, że takich na tydzień-dwa na grypę, a nie na pół roku), zamiast płacić 80 proc. regularnej pensji jak dotąd pracodawca, mógłby płacić jedynie 50 proc.

Ups!

Dr Lasocki z punktu widzenia systemu ma rację, ale pracownicy się wściekną.

REKLAMA

No i wróćmy na chwilę do czasów pandemii - gdyby wtedy takie przepisy już obowiązywały, mielibyśmy gigantyczny problem. Polską specjalnością jest bowiem z jednej strony wyłudzanie L4, żeby w tym czasie zrobić sobie remont w domu albo popracować na czarno na boku, ale z drugiej strony jest nią również chodzenie do pracy w czasie chorowania i przy okazji zarażanie pozostałych współpracowników. Jeśli robimy to masowo, żeby nie tracić 20 proc. pensji, to co się stanie, jeśli mielibyśmy tracić 50 proc. pensji?

Polacy po prostu masowo przestaną chorować. I wcale nie jestem pewna, czy to dobrze.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA