Już od kilku miesięcy znamy kryteria, jakie miałby rządzić nowymi normami jakości węgla. Ale dalej nie wiadomo, czy te przepisy w ogóle uda się przepchnąć i w jakim ostatecznie kształcie. Wszystko dlatego, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska drży przed gniewem górników. Na szczęście kierowców już nikt tak w resorcie się nie obawia, dlatego można było zaplanować konkretne w nich uderzenie. A dokładnie w auta osobowe i dostawcze zarejestrowane na firmy.
Co z tego, że wyliczenia wskazują, że bardzo mało węgla dotyczyłyby nowe normy jakości. I że na tym całym zamieszaniu gospodarstwa domowe bardziej by zyskały, niż straciły. Górnikom to w niczym nie przeszkadza w kontynuowaniu swojej niezmiennej narracji. I nie ma praktycznie tygodnia, żeby jakiś związkowiec nie przekonywał, że jak poprawimy kryteria dotyczące czarnego złota, to będzie oznaczać koniec polskiego górnictwa, a umowę społeczną z maja 2021 r. (tę, która obiecuje fedrowanie do 2049 r.) będzie można wyrzucić do kosza. I szantażowany w ten sposób resort klimatu i środowiska wolał zrobić krok do tyłu i przeczekać najgorsze. Na całe szczęście z kierowcami i ich samochodami w MKiŚ nikt nie musi się tak patyczkować. Dlatego z uderzeniem w nich nie trzeba na nic i na nikogo czekać.
Samochody przedsiębiorców z opłatą środowiskową
W pewnym momencie na wszystkich kierowców w Polsce padł blady strach, po tym, jak wyszło na jaw, że Krajowy Plan Odbudowy zakłada także wprowadzenie specjalnego podatku dla właścicieli samochodów spalinowych. Nowa danina miała ujrzeć światło dzienne w połowie 2026 r. Ale rząd wykreślił ten zapis z KPO. W zmian za to zobowiązał się do czegoś innego: do nowej opłaty środowiskowe, która miałaby być pobierana od początku 2026 r. Od kogo? Od przedsiębiorców ze spalinowymi samochodami osobowymi i dostawczymi.
Więcej o samochodach przeczytasz na Spider’s Web:
Zwolnieni z tej daniny byliby przedsiębiorcy posiadający tylko jedno auto. Wiadomo, że wysokość tej opłaty środowiskowej uzależniona byłaby od emisji CO2 i tlenków azotu. Ale to, czy jej uiszczanie następowałoby raz w roku, czy częściej - pozostaje jeszcze tajemnicą. Podobnie jak to, jaki charakter miałaby ta opłata. Być może uiszczałoby się ją przy okazji rejestracji pojazdu. Pewne jest tylko tyle, że rząd bardzo chce wydać pieniądze należące się nam z KPO. I trzeba się spieszyć, chodzi o 60 mld euro do końca 2026 r.
Przygrywka do SCT w innych miastach?
Na tym walka MKiŚ z drogowymi emisjami wcale się nie kończy. Resort w tej sprawie planuje też bardziej przycisnąć do ściany samorządy terytorialne. Stąd skierowanie przez resort do konsultacji społecznych nowelizacji ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych oraz ustawy Prawo ochrony środowiska. Przygotowywane regulacje zakładają, że w każdym mieście w kraju powyżej 100 tys. mieszkańców oraz w Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii będzie obowiązek zakupu tylko i wyłącznie bezemisyjnych autobusów (elektrycznych lub wodorowych). A to wszystko, jak się okazuje, dla naszego dobra. Przy okazji dowiadujemy się, że to może być też przygrywka do wprowadzenia stref czystego transportu. A jak pokazał przykład Warszawy i Krakowa, to wcale nie jest takie łatwe w Polsce.
Celem poprawy zdrowia publicznego i obniżenia liczby chorób związanych z układem oddechowym, a także poprawy jakości życia mieszkańców oraz spowolnienia zmian klimatycznych, zasadne jest wprowadzenie projektowanych zmian, przewidujących zobowiązanie do tworzenia stref czystego transportu na terenie miast o liczbie ludności powyżej 100 tys. mieszkańców - czytamy w projekcie ustawy.
Całkowita wymiana miejskiej floty autobusów ma u nas potrwać w sumie 16 lat. Chodzi o wymianę ok. 7400 pojazdów. Mowa jest więc o wydatkach na poziomie 25,7 mld zł. Rząd przypomina, że to jeden z kamieni milowych naszego KPO. Projekt ma trafić pod obrady rządu w IV kw. br.