Polacy rezygnują z wakacji, ale kurorty twardo trzymają ceny. Dlaczego ich nie obniżą?
Złe media straszą paragonami grozy, a turyści, zamiast jadać w restauracjach, kręcą się po plaży z własnymi kanapkami. Branża turystyczna widzi dzisiaj problemy wszędzie poza wysokimi cenami. Bo te "wicie, rozumicie", muszą takie być. Dlaczego? Bo to polskie morze przecież.
Nie mówię oczywiście o całej branży, bo część jej przedstawicieli zachowuje szczątki zdrowego rozsądku. Padają słowa o postępującej drożyźnie na straganach i w knajpach, cenom prądu wymykającym się wszelkiej logice i horrendalnych kosztach dojazdu nad morze i w góry. Sęk w tym, że im wyżej, tym padają dziwniejsze sformułowania.
Jeżeli za samą topkę uznać burmistrzów znanych kurortów turystycznych, to mamy niewątpliwie do czynienia z pełną odklejką. Właściwie można byłoby dojśc do wniosku, że wszystko działa dokładnie tak, jak należy tylko kurczę, ci turyści jakoś nie chcą przyjeżdżać. A jeżeli już się łaskawie pojawią, to oszczędzają, na czym się tylko da.
Byleby nie dać zarobić biednym lokalsom
W ostatnim tygodniu miejscy włodarze urządzili sobie po mediach prawdziwe tournée, utyskując na trudne czasy. Zaczęło się od pani burmistrz Mielna, która zaczęła od ataku na media, pokazujące tzw. paragony grozy.
W Mielnie można znaleźć rybę z frytkami za 27 zł – tłumaczyła w programie "Newsroom" WP.
Po chwili pani burmistrz dodała, że cenniki są ogólnodostępne. Każdy może przyjść, przeczytać i zdecydować, czy cena mu odpowiada. Trudno się z taką argumentacją nie zgodzić. Jeżeli ktoś chce przepłacać, jedząc rybę ze smażalni przy głównej alei, żadna siła go pewnie przed tym nie powstrzyma.
Nie wiem jednak, skąd zdziwienie, że po takiej konsumpcji ”na bogato” zawiedziony wysokością rachunku turysta wrzuca zdjęcie paragonu na social media. Kwoty widniejące na paragonach grozy mimo wszystko mówią co nieco o miejscowości, z której pochodzą. Pokazują, jak mocno miejscowi przedsiębiorcy nastawieni są na wyczyszczenie kont swoich klientów do cna. Tak, żeby przypadkiem po powrocie z urlopu na koncie nie pozostały żadne zbędne złotówki.
Przedstawicielka miasta Mielno zdaje się zresztą zauważać problem, bo przyznaje, że coraz mniej Polaków udaje się nad morze na dłuższy tygodniowy bądź dwutygodniowy wypoczynek.
Zamiast tego dominują wyjazdy na przedłużone weekendy
Te wpadają teraz nawet kilka razy w ciągu wakacji. Refleksji, dlaczego tak jest, niestety zabrakło. Ale może to i lepiej. Kilka dni później przed czytelnikami ”Portalu Samorządowego” otworzył się bowiem burmistrz Łeby.
I co? I okazało się, że na spodziewany najazd turystów kurort wciąż czeka z niecierpliwością, ale na razie nie może się doczekać. Dziwne. Włodarz Łeby przyznaje, że oczekiwania są potężne, bo branża aż pali się do odrabiania strat covidowych. O obniżaniu cen nie ma jednak mowy. Polska to nie Grecja, w której sezon trwa praktycznie cały rok. W Łebie, proszę państwa, na życie trzeba zarobić w 2-3 miesiące – tłumaczy.
Także tego, na promocje w to lato chyba nie ma co liczyć. Chyba że w Grecji.
Przeczytaj także: Ile może kosztować hot dog? W Sopocie chyba zgłupieli