REKLAMA

„Paragony grozy” z Trójmiasta. Podwyżki w Uberze i Bolcie to przy tym pikuś

Wyższe ceny i długi czas oczekiwania na przejazd to pokłosie rewolucyjnych przepisów wymuszających od taksówkarzy posiadanie polskiego prawa jazdy. W tej sytuacji pasażerowie mogą chętniej wybierać tradycyjne taksówki. Historia pani Martyny, która w piątek za podróż z Gdyni do Gdańska zapłaciła 373 zł, jest jednak przestrogą, by uważnie czytać cennik.

„Paragony grozy” z Trójmiasta. Podwyżki w Uberze i Bolcie to przy tym pikuś
REKLAMA

Od 17 czerwca każdy kierowca zatrudniony do przewozu osób w firmach takich jak Uber, Bolt czy Free now musi mieć polskie prawo jazdy. Efekt? Zaraz po wprowadzeniu zmian Bolt informował, że z jego aplikacją w w Warszawie, gdzie w większości za kierownicą zasiadają obywatele Ukrainy, jeździ o 26 proc. mniej kierowców. Mniej taksówek to, niestety, wyższe ceny i dłuższy czas oczekiwania na przejazd. Kosztowny podróż pani Martyny nie odbyła się jednak taksówką zamówioną przez aplikację, ale wziętą z postoju w Gdyni. Paragon, który otrzymała za 23-km kurs do Nowego Portu w Gdańsku przyprawia o zawrót głowy. Felerną podróż zrelacjonowała pracodawczyni pani Martyny na jednej z Facebookowych grup.

REKLAMA

373 zł za przejazd taxi

W piątek ok. 8 rano nasza pracownica Martyna musiała szybko dojechać do pracy na pilne wezwanie do pacjenta. Wzięła więc z postoju w Gdyni taksówkę do Gdańsk Nowy Port, żeby jak najszybciej dotrzeć do pracy. Sama stałaby się pacjentem, jak zobaczyła rachunek za 24 km na kwotę 373 zł. Nie wiem czy można coś z tym zrobić. Ostrzegam przed tą taksówką.

Już samo „trzaśnięcie drzwiami”, czyli tzw. opłata początkowa, wyniosła 25 zł. Taksówkarz oprócz stawki za każdy kilometr (najpierw 8 zł , a na terenie Gdańska - aż 16 zł za km) doliczył też opłatę za czas przejazdu – 150 zł za godz.

mat.: grupa "Gdynia jest zajebista" na Facebooku

Więcej wiadomości o taksówkach:

Tak radni miasta uwolnili ceny

W komentarzach zawrzało: „A potem protesty taksówkarzy, że ludzie jeżdżą Uberem. Uber kosztowałby maksymalnie 100 zł”, „Uber, Freenow, Bolt. Old school taxi driving nie ma już sensu”, „Najpierw pytać o cenę potem wsiadać, tak jak było to kiedyś” – piszą gdynianie.

Takie „paragony grozy” są w Gdyni możliwe, bo od 2008 r. miasto nie reguluje maksymalnych cen z przejazdy. Uwolnienie stawek za przewozy Rada Miasta wówczas uzasadniała tak:

Oczekiwanym efektem powinno być powstanie rzeczywistej, rynkowej konkurencji, a co za tym idzie obniżenie opłat ponoszonych przez pasażerów. Samorząd nie ma wpływu na koszty prowadzenia działalności przewozowej (tj. ceny samochodów, paliw, składek ZUS itp.), stąd też zasadne jest uwolnienie cen, tak by każdy taksówkarz, czy też firma sami mogli ją skalkulować, proporcjonalnie do ponoszonych kosztów, zapewniając sobie pożądany zysk.

REKLAMA

Teraz apele o narzucenie maksymalnych stawek – słychać w mieście za każdym razem, gdy media opisują taksówkowe „paragony grozy”.  Zresztą takie przepisy od sześciu lat obowiązują w Gdańsku. Stolica województwa pomorskiego zdecydowała się na regulacje, po tym jak kolejni turyści skarżyli się, że zostali oskubani przez taksówkarzy.

Dziś trudno się dziwić, że pasażerowie chętnie korzystają z przejazdów przez aplikację, gdzie z góry znajdą cenę za przejazd. Natomiast tym, którzy biorą taksówkę z postoju, pozostaje uważne czytanie cennika - taksówkarze muszą wywieszać go na szybie tylnych drzwi samochodu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA