Wiele ostatnich miesięcy upłynęło pod znakiem szalonych wzrostów wynagrodzeń. Ale to już przeszłość, wzrost płac zaczął przegrywać z inflacją, a za chwilę zacznie przegrywać z koniunkturą na rynku pracy i widmem recesji. Jeśli dotąd nie dostałeś podwyżki, choćby takiej rekompensującej inflację, to przespałeś najlepszy moment na rozmowę z szefem i teraz masz już marne szanse. Chyba, że jesteś księgowym.
W tym roku płace wyglądały tak:
- Styczeń - wzrost płac w sektorze przedsiębiorstw wyniósł 9,5 proc. rok do roku, a inflacja 9,2 proc.
- Luty - wzrost płac to 11,7 proc, a inflacja 8,5 proc.
- Marzec - wzrost płac to już 12,4 proc., a inflacja 11 proc.
- Kwiecień - wzrost płac był rekordowy - 14,1 proc, a inflacja wynosiła 12,4 proc.
- A wtedy przyszedł maj. Niby pachniała Saska Kępa, ale nie było się z czego cieszyć, bo po raz pierwszy średnia krajowa rosła wolniej od inflacji. Wzrost średniego wynagrodzenia wyniósł 13,5 proc., a inflacja 13,9 proc.
- Czerwiec? To samo drugi miesiąc z rzędu. Wzrost wynagrodzeń wyniósł 13 proc, a inflacja już 15,5 proc. A to oznacza realny spadek płac i to najgłębszy od 12 lat.
Coś się zepsuło, przeciętni pracownicy, mimo dalszego nominalnego wzrostu płac, zaczęli zarabiać realnie coraz mniej.
To zaprowadziło wielu z nich do gabinetu szefa, by prosić o podwyżkę, choćby rekompensującą wzrost inflacji. Jeszcze w ubiegłym roku wytrzymywaliśmy, gdy inflacja była jednocyfrowa. „Monitoring Rynku Pracy” Randstad pokazuje, że ponad połowa pracowników twierdziła, że w 2021 r. nie dostała podwyżki, choć przeciętny wzrost płac wynosił wówczas już 10 proc., więc nieźle.
Dlatego w pierwszym półroczu 2022 r. pozostali zaczęli nadrabiać zaległości, tym bardziej, że inflacja wskoczyła na dwucyfrowe poziomy. I kto sobie załatwił podwyżkę w pierwszym półroczu, ten szczęściarz, bo czas na takie rozmowy właśnie się kończy. Nie dlatego, że inflacja odpuszcza, więc zabraknie argumentów, ale dlatego, że koniunktura się psuje, pracodawcy zaczynają bać się recesji, a rynek pracownika, który dyktuje warunki, też się kończy.
Bo dotąd zewsząd słychać było, że pracodawcom w wielu sektorach brakuje rąk do pracy, dlatego muszą o nie walczyć wyższymi wynagrodzeniami. Teraz widmo kryzysu zmieniło nastroje i po raz pierwszy od bardzo wielu miesięcy więcej firm zamierza zwalniać pracowników niż zatrudniać nowych - pokazują ostatnie badania Polskiego Instytutu Ekonomicznego i Banku Gospodarstwa Krajowego.
Rynek pracownika się psuje
Po raz pierwszy od początku 2021 r. mamy taką sytuację, że więcej firm planuje zwolnienia niż nowe rekrutacje. Dokładnie w liczbach wygląda to tak: tylko 10 proc. firm w ciągu najbliższych trzech miesięcy planuje zatrudniać nowych pracowników, a jednocześnie do 12 proc. wzrósł odsetek firm, które planują zwalniać.
Według PIE najbardziej obawiać mogą się pracownicy w firmach produkcyjnych - to tam odsetek przedsiębiorców, którzy planują zatrudniać jest najmniejszy, a jednocześnie największy jest odsetek planujących zwolnienia.
Widać też rozróżnienie według wielkości firm - więcej planuje zwalniać niż zatrudniać w mikro i małych firmach, tymczasem średnie i duże firmy nadal chętniej zatrudniają niż zwalniają pracowników.
Badanie PIE i BGK to niejedyny ani nie pierwszy sygnał, że rynek pracownika się psuje. Pogorszenie na rynku pracy sygnalizował niedawno również firma Grant Thornton. Według jej danych w lipcu na 50 największych portalach ogłoszeniowych z ofertami pracy ukazało się ok. 288 tysięcy nowych ogłoszeń, a to mniej aż o 19,4 tys. w porównaniu do lipca 2021 r.
Gdzie jest źle, a gdzie ciągle raj?
Podążajmy dalej tropem liczby ofert i spójrzmy, gdzie ubywa ich najbardziej. Według Adecco Poland w lipcu o kilka tysięcy spadła liczba ofert w budownictwie - w porównaniu do marca tego roku o 12 proc. do 24 tys.
Spadek liczby ofert pracy mogą go odczuć też kierowcy i magazynierzy - im na dużych portalach rekrutacyjnych wybór skończył się aż o ponad jedną czwartą rok do roku.
Coraz gorzej o pracę jest też w gastronomii - w lipcu liczba ofert pracy dla kucharzy była o jedną trzecią mniejsza niż w marcu, a w przypadku kelnerów spadek sięgnął aż 43 proc.
I jeszcze niespodzianka: gorzej mają nawet programiści! I niby w lipcu na portalach ogłoszeniowych pojawiło się dla nich 2,6 tys. nowych ofert, co oznacza wzrost o 47 proc. rok do roku, to jednak w porównaniu do marca tego roku mamy spadek o 11 proc. Coś tu się ewidentnie schładza.
Czy jest więc ktoś, kto nadal dyktuje warunki na rynku pracy? Owszem, jednym z niewielu takich zawodów są księgowi i specjaliści ds. rachunkowości. Oni ciągle mają do dyspozycji więcej ofert pracy nie tylko w porównaniu rok do roku, ale również w odniesieniu do rekordowego marca 2022 r.
Addeco pokazuje to na liczbach: łączna liczba opublikowanych ofert pracy w finansach w serwisach rekrutacyjnych przekroczyła w lipcu 27 tys. i była aż o 10 tys. wyższa niż rok wcześniej. To oczywiście efekt głównie potężnego zawirowania w przepisach, które przyniósł Polski Ład.
Jak długo potrwa to ochłodzenie na rynku pracy? Długo. Według Indeksu Biznesu Konfederacji Lewiatan, aż 86 proc. pracodawców spodziewa się poważnego kryzysu gospodarczego w Polsce, który potrwa kilka lat, a 41 proc. firm spodziewa się również znacznego wzrostu bezrobocia.