Ta część wypłaty zwolniona z podatku to wypłata za nadgodziny, a ten pomysł to dopiero obietnica nowego kandydata na prezydenta. Plan jest taki: pokażmy w kampanii Polakom, że szanujemy ludzi pracy. Wykonanie byłoby takie: obniżmy podatki bogatym, żeby jeszcze zwiększyć dysproporcje miedzy bogatymi a biednymi.
Zacznijmy do tego, czy ktoś słyszał o płatnych nadgodzinach? Najczęściej mówi się o nich w kontekście tego, że pracodawcy właśnie nie chcą za nie płacić.
Pierwsze lepsze badanie z brzegu: Państwowa Inspekcja Pracy w 2016 r. wyliczała, że mniej więcej jedna trzecia firm w Polsce nie wypłacała pracownikom dodatku za godziny nadliczbowe ani nie oddawała za nie nawet czasu wolnego. Jedna trzecia!
PIP podkreślał wówczas, że nie koniecznie chodzi o pieniądze, ale o oszczędzanie kosztem pracownika, ewentualnie o zbyt skomplikowane przepisy.
I z tymi przepisami nie radzą sobie głównie mali przedsiębiorcy, więc to ich ten problem najczęściej dotyczy. A dorzucę jeszcze tylko, że ponad 97 proc. firm w Polsce stanowią właśnie mikroprzedsiębiorstwa, zatrudniając 4,4 mln osób - 42 proc. wszystkich pracowników firm.
No to nic dziwnego, że słyszycie głównie o problemach zamiast o dodatkowym hajsie za nadgodziny.
Wszyscy mogą marzyć o tym prezencie, ale dostanie garstka
No ale kandydat na prezydenta Karol Nawrocki właśnie z tego postanowił uczynić jeden ze swoich wyborczych driverów. Czy słusznie?
W sumie nie wiadomo dokładnie, jak wielu Polaków otrzymuje wynagrodzenie za nadgodziny, ale w zasadzie każdy pracownik może sobie myśleć, że nawet, jak dziś nie dostaje, to w sumie w każdej chwili może pracować ponadwymiarowo, a wtedy cyk - jakiś polityk załatwi mu, że chociaż od tego nie będzie płacił tak znienawidzonego podatku dochodowego. To może zadziałać na wyobraźnię pracowników.
Czyli teoretyczny zasięg takiej obietnicy może być szeroki. A faktyczny? Nie wiemy, ilu Polaków otrzymuje pieniądze za nadgodziny, ale wiemy z danych Eurostatu, że 7,5 proc. pracowników w Polsce wykonuje pracę "w bardzo długich godzinach pracy", czyli dłużej niż 48 godz. tygodniowo - wskazuje główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich Łukasz Kozłowski.
Więcej informacji z rynku pracy przeczytasz na Bizblog.pl:
7,5 proc. to właściwie niewiele, biorąc pod uwagę, że to pierwszy gospodarczy, a więc ważny wabik na wyborców. Czy to też znaczy, że w sumie koszt takiej obietnicy nie byłby duży?
Kozłowski dla money.pl wylicza, że biorąc pod uwagę, że mamy w Polsce prawie 13,2 mln pracowników zatrudnionych na umowę o pracę i zakładając, że ci, którzy składają się na wspomniane 7,5 proc. pracują średnio 9 godz. nadgodzin tygodniowo, to nadgodziny stanowią 4,1 proc. całkowitego czasu pracy.
Czyli? Czyli zwolnienie ich z podatku kosztowałoby budżet państwa ok. 3 mld zł rocznie.
3 mld zł dla pracowników korpo
Dużo? Mało? W sumie nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że o te 3 mld zł będzie w kasie państwa mniej na szkoły, szpitale i łatanie dziur w drogach. A kto w zamian te pieniądze będzie miał we własnej kieszeni?
I tu wracamy do wątku mikrofirm. One płacą statystycznie gorzej niż większe firmy i nadgodziny wypłacają rzadko, częściej można się spotkać z oddaniem wolnego zamiast pieniędzy za nadliczbową pracę. To w dużych korporacjach płacących z kolei powyżej średniej dobrze zarabiający pracownicy mogą liczyć na wypłatę nadgodzin.
Efekt więc tego pomysłu byłby taki: obniżmy podatki tej bogatszej części społeczeństwa.
A jakby na sprawę spojrzeć szerzej, to w ogóle wygląda to smuto, bo w wojnie polsko-polskiej zawsze wygranymi są najzamożniejsi.
Jedna strona wojny, będąca aktualnie u władzy, pod hasłami ulżenia pracującemu, zatyranemu ludowi obniża składkę zdrowotną przedsiębiorcom tak, że to pracownik na płacy minimalnej będzie utrzymywał system ochrony zdrowia bardziej niż zamożny przedsiębiorca.
A jak już ci bogaci przedsiębiorcy na B2B zostaną zaopiekowani, przyjdzie druga strona wojny i zadba o bogatych na etatach.