To nie tak miało wyglądać. Nowy rok, nowy ja i te sprawy. Wielkie plany, jeszcze większe marzenia poparte zasobem zregenerowanych po świętach sił. Entuzjazm ulotnił się błyskawicznie. Nagle, tuż po Sylwestrze, dotarło do mnie kilka nieprzyjemnych niespodzianek. Tak chyba czuli się ludzie, którzy dostawali obuchem w głowę. Tak sądzę, bo sam nigdy tego nie doświadczyłem.
Lubię myśleć, że 1 stycznia to tylko kolejna data w kalendarzu. Tak się przypadkiem składa, że dawno temu przyjęliśmy pewien sposób liczenia czasu oparty o ruch obiegowy Ziemi wokół Słońca. Nic ponadto.
Ale to nieprawda. Z jakichś niezrozumiałych przyczyn ustawodawca kocha ten symboliczny moment i planuje sobie w jego momencie najbardziej przełomowe zmiany w prawie. Od 1 stycznia prawie dzień w dzień przekonuje się, jak wiele się zmieniło w ciągu zaledwie jednej nocy. Niestety, z mojej wybitnie egocentrycznej perspektywy, głównie na gorsze.
Zaskoczenie numer 1 – papierosy będą smakować jak papierosy
Nie chciałbym tu robić reklamy takiej używki jak papierosy, ale kto pali, ten pewnie wie, jak bardzo zaboli palaczy rok 2020. Zgodnie z dyrektywą Komisji Europejskiej do maja ze sklepów muszą zniknąć papierosy, które nie smakują jak papierosy. No nic, jestem w stanie zrozumieć, że to sposób na walkę z nałogiem. Pewnie nawet skuteczny (bo badania i praktyka pokazują, że przejście ze smakowych papierosów na zwykłe jest dość trudne), ale póki co nieprzyjemny jak cholera.
Okazało się jednak, że już teraz sklepy przestały otrzymywać nowe dostawy.
Z klikanych to ostatnia paczka. Ma pan szczęście, więcej ich już nie będę miała
– usłyszałem w kiosku tuż po Nowym Roku
Wygląda na to, że przesiadka na tradycyjne fajki czeka nas wcześniej niż to było planowane, bo nikt nie chce ryzykować i zostać z magazynem pełnym towaru, którego nie może sprzedawać.
BCC szacuje, że w związku z wycofaniem mentoli powiększy się szara strefa. W drugiej połowie 2020 jedynymi legalnymi produktami zawierającymi tytoń o aromacie mentolowym będą bowiem wkłady do podgrzewaczy tytoniu takie jak np. IQOS. Innej drogi nie będzie.
Widzę więc trzy wyjścia: rzucić palenie (polecane), przejść na tradycyjne fajki lub zainwestować w podgrzewacz, który wygląda obecnie na rozwiązanie kompromisowe.
Zaskoczenie numer 2 – śmieci stały się towarem luksusowym
Zamiast 10 zł miesięcznie, 65 zł . Mowa tu oczywiście o Warszawie, bo stawki w każdym mieście są nieco inne. Rada Miasta Stołecznego uchwaliła, że od lutego 2020 r. miesięczna kwota za odbiór nieczystości segregowanych rozliczana będzie ryczałtem. W przypadku jednoosobowych gospodarstw domowych z bloków ceny pójdą więc w górę o 55 zł miesięcznie. Łącznie 780 zł rocznie za wywiezienie odpadów wyprodukowanych przez jednego singla/singielkę. I nagle dane o rosnącej średniej płacy, podawane przez GUS, przestają robić wrażenie.
W górę idą też stawki dla domów jednorodzinnych. Widełki 30-60 zł zastąpi cyferka 94.
W ostatnich miesiącach starego roku podwyżki za odbiór śmieci wprowadziło większość samorządów w Polsce. Najwięcej, bo aż 900 zł rocznie zapłacą mieszkańcy Zawiercia, którzy nie zdecydują się na segregacje odpadów.
Zaskoczenie numer 3 – niedziela stałą się definitywnie niehandlowa
Wiem, czasu, by przywyknąć, było całe mnóstwo. Zaczęło się przecież od dwóch niehandlowych niedziel w miesiącu, w ubiegłym roku zakupy można było robić tylko w ostatni dzień świąteczny w miesiącu. 1 stycznia przynosi jednak kolejne ograniczenie. Teraz handlowa niedziela będzie nomen omen, prawdziwym świętem. Przez cały rok naliczyłem ich równo siedem: 26 stycznia, 5 kwietnia, 26 kwietnia, 28 czerwca, 30 sierpnia, 13 i 20 grudnia. Pora więc ostatecznie przywyknąć do sobotnich bitew o ostatnie wolne koszyki, bo nic nie wskazuje na to, by zakaz miał zostać cofnięty.
Nie wiadomo też, czy w najbliższym czasie do listy sklepów, które muszą zamykać podwoje w niedziele nie dołączą Żabki, ABC i reszta „punktów pocztowych”. Za taką zmianą w legislacji lobbuje obecnie Alfred Bujara, szef handlowej sekcji „Solidarności”.
Zaskoczenie numer 4 – tanie przejazdy już nie są (takie) tanie
Albo inaczej – coraz rzadziej bywają tanie. Eksperci już kilka miesięcy temu wieścili, że lex Uber i idące za nim obowiązkowe licencje taksówkarskie wytną z rynku część kierowców. W aplikacjach typu Uber czy Bolt pojawią więc się wyższe mnożniki, a my o jeździe po mieście za grosze będziemy mogli zapomnieć.
Kataklizmu póki co nie ma, ale od 1 stycznia część kierowców zapowiadała, że kończy z interesem. I choć w pierwszych dniach nowego roku zapotrzebowanie na taksówki było ponoć dość niskie, to coraz częściej zamówienie samochodu z aplikacji przestaje być tańsze niż zainwestowanie w normalną taksówkę. No, ale tak wygląda właśnie cena za ucywilizowanie rynku przewozów.
Zaskoczenie numer 5 - prąd jednak kopnie nas po kieszeniach
Nie żebym był zwolennikiem ukrywania przez Polakami prawdy o skutkach braku reform w sektorze energetyki (a rekompensaty właśnie taką funkcję pełnią), ale skoro już obiecywano…
Urząd Regulacji Energetyki (URE) zatwierdził w grudniu nowe taryfy dla Tauronu, Enei i Energii Obrót. Średni wzrost cen w taryfie G11 wyniesie ok. 12 proc. W skali roku zapłacimy za prąd o ok. 100 zł więcej. I wiele wskazuje na to, że większość z nas tych pieniędzy już nigdy nie zobaczy z powrotem. Minister Jacek Sasin zaczął ostatnio przebąkiwać, że rekompensaty nalezą się tylko najsłabiej zarabiającym, a potem, że nie dostaną ich najzamożniejsi Polacy.
Jakkolwiek na telenowela się nie zakończy, jestem pewny, że rząd zrobi wszystko, by koszty rekompensat sprowadzić do bezpiecznego minimum. Wprowadzane ostatnio wydatki socjalne są bowiem sztywne, a wzrost gospodarczy zaczyna zwalniać. Nikt nie będzie wychylał się z wyrzucaniem lekką ręką 2 mld zł (na tyle szacowany jest koszt rekompensat dla wszystkich).
Rok dopiero się zaczął, a ja już mam wrażenie, że budzę się w nowej, mniej przyjaznej rzeczywistości. A wydawało się, że kac po sylwestrowej nocy to najgorsze co może człowieka spotkać w pierwszych dniach stycznia...