Wiatraki w końcu bez kagańca? Szykuje się liberalizacja prawa
Zjednoczona Prawica doskonale zdawała sobie sprawę, że bez rozwoju lądowej energetyki wiatrowej nie ma szans na realizację celów przewidzianych w polityce energetycznej do 2040 r. Ale ważniejszy był zysk polityczny. Wiatraki zaś idealnie nadawały się na złego policjanta. Duże, głośne i pewnie same w sobie niebezpieczne. Tak powstała zasada 10H, która na lata zabetonowała turbiny na lądzie. Potem byliśmy świadkami nieudolnej próby jej liberalizacji. Ale uwalnianie lądowej energetyki wiatrowej od krótkiej smyczy ma na poważnie zacząć się dopiero teraz.
Bez dwóch zdań zasada 10H, która zaczęła obowiązywać w 2016 r. (jako pokłosie kampanii wyborczej z 2015 r., kiedy politycy Zjednoczonej Prawicy straszyli polską wieś wiatrakami) wyrządziła sporo niedobrego polskiej polityce energetycznej, która - czy tego chce, czy nie - musi kierować się w stronę dekarbonizacji. Nic nie dały np. wyliczenia Klubu Jagiellońskiego, który wykazał, że gdyby w Polsce nie było w ogóle farm wiatrowych, to średnia roczna cena energii byłaby wyższa o 40 proc.
W sumie zasada 10H zablokowała 98 proc. inwestycji wiatrowych na terenie całego kraju i ograniczyła całkowitą moc zainstalowaną do ok. 10 GW. Potem była słynna poprawka posła Marka Suskiego (tego który w nowym Sejmie stanął na czele komisji do spraw energii, klimatu i aktywów państwowych), w sprawie zwiększenia odległości od zabudowy mieszkalnej do co najmniej 700 m, a nie jak proponował rząd - 500 m. Wtedy mieliśmy szansę na 10 GW z wiatru do 2030 r., a po przegłosowaniu poprawki Suskiego - tylko 4 GW. W ten sposób znowu rządzący zepchnęli energetykę wiatrową na boczny tor. Do teraz.
Energetyka wiatrowa na lądzie wreszcie bez kagańca?
Okazuje się, że zmiana władzy w Polsce, która ma nastąpić mniej więcej w połowie grudnia br., wiąże się ze zdecydowaną liberalizacją tych przepisów, która ma wreszcie uwolnić energetykę wiatrową. Z odpowiednią inicjatywą legislacyjną wyszli już posłowie Polska 2050 - Trzecia Droga i Koalicji Obywatelskiej. Chodzi o projekt zmiany ustaw w celu wsparcia odbiorców energii elektrycznej, paliw gazowych i ciepła oraz niektórych innych ustaw. Przewidziano m.in. też liberalizację zasad budowy lądowych farm wiatrowych. Te, jak wynika z uzasadnienia projektu, zablokowała na lata zasada 10H. Zgodnie z nowymi propozycjami odległość od turbin wiatrowych do zabudowań mieszkalnych wyznaczą w pierwszej kolejności decybele.
Więcej o energetyce wiatrowej przeczytasz na Spider’s Web:
Proponuje się, by miejsce budowy elektrowni wiatrowej uzależnić od mocy hałasu, jaki emitują.(…) Wiatraki cichsze będą mogły stanąć bliżej, natomiast te głośniejsze powinny być lokowane znacznie dalej od zabudowań, tak aby nie powodować uciążliwości - czytamy w uzasadnieniu.
Musimy wpisać się w unijny Plan dla Wiatru
Ewentualne uwolnienie lądowej energetyki wiatrowej spod niepotrzebnych i szkodliwych regulacji pasuje do przedstawionego przez Komisję Europejską Planu dla Wiatru (Wind Power Action Plan). Kluczową w nim rolę przypisano Europejskiemu Banku Inwestycyjnemu, który do końca 2023 r. zapewni narzędzia ograniczające ryzyko i gwarancje w celu pokrycia ryzyka, jakie narażają banki prywatne na pożyczki dla branży wiatrowej. Na 2030 r. z kolei państwa członkowskie muszą opracować 10-letnie plany dla energetyki wiatrowej, w tym perspektywy na 2040 r.
Inwestycje wiatrowe stają się kluczowym filarem transformacji energetycznej naszego kraju, a łączna moc z wiatru onshore i offshore w 2030 r. ma wynieść 20 GW - przewiduje szef PSEW.
Europa tak po prawdzie nie ma innego wyjścia i musi wzmocnić i rozszerzyć swój łańcuch dostaw energii wiatrowej. W innym przypadku nie uda się wypełnić celów strategii REPowerEU, zgodnie z którą do 2030 r. powstaje 420 GW z wiatru. Teraz jest raptem 205 GW.