REKLAMA

Polski atom uzależniony od decyzji Brukseli

Polska transformacja energetyczna ma ruszyć z kopyta wtedy, kiedy prąd zacznie dawać nasza pierwsza elektrownia jądrowa. Wiadomo, że wybudują ją nam Amerykanie, ale zanim to nastąpi, trzeba jeszcze kilka rzeczy ustalić z Komisją Europejską, co też zajmuje sporo czasu. Polski rząd ma nadzieję, że coś w tej sprawie ruszy jeszcze w tym roku.

elektrownia-jadrowa-dofinansowanie-komisja-europejska
REKLAMA

Pewne jest na razie jedno: pierwsza elektrownia jądrowa w Polsce powstanie nad Morzem Bałtyckim. Lokalizacja to Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo. Ale później im dalej w las, tym ciemniej. Wszak zgodnie z przyjętym przez rząd w październiku 2020 r. Programem Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ) budowa elektrowni jądrowej w Polsce ma zacząć się w 2026 r. Pierwszy reaktor AP1000 ma być gotowy w 2033 r., zaś kolejne dwa w następnych trzech latach. W ten sposób ma powstać 6–9 GW atomowych mocy. 

REKLAMA

Wcześniej, bo w 2032 r. ma dojść do wydania zezwolenia na budowę drugiej tego typu mocowni, której lokalizacji jeszcze nie ustalono. Mówi się m.in. o Bełchatowie, ale też o śródlądowej elektrowni w woj. śląskim, co mogłoby też być receptą dla zwalnianych górników z wygaszanych w przyszłości kopalń. Niestety, już rok temu mówiło się o opóźnieniu całego planu o co najmniej dwa lata. Ale może być jeszcze większe, bo jak się okazuje, w pewnych kwestiach jesteśmy uzależnieni od Brukseli. Jak chociażby w kwestii postępowania dotyczącego kontraktu dla naszej elektrowni jądrowej. Polski rząd nie ma pewności, kiedy może to się stać.

Mam nadzieję, że do końca tego roku postępowanie otwierające zostanie formalnie wszczęte, później będzie nas czekać trudny okres rozmów z Komisją Europejską na temat szczegółowego modelu wsparcia pierwszej polskiej elektrowni jądrowej - przyznał podczas briefingu prasowego Wojciech Wrochna z Ministerstwa Przemysłu, nowy pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej.

Elektrownia jądrowa, czyli rząd chce wydać jak najmniej

Wrochny przekonuje, że rząd chce w ten sposób budować bezpieczną przyszłość polskiej energoenergetyki, która cały czas oparta jest obecnie głównie na węglu. Ale to musi swoje kosztować. Przypomnijmy: zgodnie z projektem nowelizacji ustawy o przygotowaniu i realizacji inwestycji w zakresie obiektów energetyki jądrowej państwowa spółka Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) ma być dofinansowana kwotą 60,2 mld zł w latach 2025–2030.

Chodzi o to, żeby model, który finalnie skonstruujemy, był takim, który pozwoli nam na finansowanie tego, jak najmniejszym kosztem, żeby każda megawatogodzina energii elektrycznej była jak najtańsza - przekonuje pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej.

Więcej o elektrowni jądrowej przeczytasz na Spider’s Web:

Ale trzeba przy tej okazji pamiętać, jak akcentuje reprezentant Ministerstwa Przemysłu, że nawet przyjęcie tych regulacji nie otworzy drogi na oścież do dokapitalizowania w ten sposób spółki PEJ. Decydujące będzie stanowisko KE. 

A na to poczekamy jeszcze wiele miesięcy - twierdzi Wrochna.

Rząd głęboko wierzy, że prądu nam nie zabraknie

REKLAMA

Nasze opóźnienie atomowe może więc jeszcze bardziej rozciągnąć się w czasie. A wtedy stracimy wszyscy. Tak przynajmniej sugerują najnowsze analizy Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE), do których dotarła Rzeczpospolita. Wnika z nich, że już w 2026 r. może nam brakować 4,2 GW mocy, a w 2034 r. nawet 9,4 GW. Dlatego PSE chce wydłużenia rynku mocy dla elektrowni węglowych po 2030 r. oraz celuje także w nowe projekty gazowe o mocy 3 GW. Nowelizacja ustawy o rynku mocy ma znaleźć się na czwartkowym komitecie stałym Rady Ministrów. 

Głęboko wierzymy, że nie zabraknie nam mocy i wszystko robimy, żeby tak nie było - uważa Wojciech Wrochna.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA